Artykuły

Żarty z opery

"Impresario w opałach" w reż. Roberta Skolmowskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Magdalena Sasin w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Reżyser "Impresaria w opałach" pokazał na scenie to, co wielu ludzi sądzi o operze, ale zwykle nie mają odwagi, by powiedzieć to publicznie

Libretta operowe to stek bzdur opatrzonych wymyślnym tytułem, których nie rozumie nawet autor. Poeci i kompozytorzy myślą tylko o pieniądzach. Śpiewaczki to puste lale, które robią wokół siebie zamieszanie, ale nie mają rozumu ani talentu - może dlatego, że "wysokie dźwięki uszkadzają im mózg". Taki obraz opery wyziera z "Impresaria w opałach" Domenica Cimarosy.

Łódzki teatr pokazał to przedstawienie na scenie kameralnej. Reżyser Robert Skolmowski, znany z niekonwencjonalnych pomysłów, także tym razem nie zawiódł oczekiwań. Gości wchodzących do teatru obsługa kierowała za kulisy, potem obok garderób artystów tylnym wejściem na scenę. Zasiedli na scenie obrotowej, która na początku przedstawienia ruszyła w stronę widowni. "Ojej, kręci mi się w głowie", "Przecież nie płaciłam za wesołe miasteczko" - słychać było rozbawione szepty. Aktorzy ukazywali się na przemian to w prawej, to w lewej kulisie, a scena obrotowa wraz z widzami podążała wiernie za zmieniającym się miejscem akcji. Przerwy na przemieszczenie publiczności wypełniali wyraziście ucharakteryzowani bohaterowie, tworząc nieruchome obrazy.

Niewielka przestrzeń sceny, ograniczona ze wszystkich stron, tworzyła korzystną akustykę. Dzięki temu dobrze słyszalni byli zarówno śpiewacy, jak i kameralna dziewięcioosobowa orkiestra. Wokalistom należą się wyrazy uznania, lecz zespół instrumentalny zaprezentował się niezbyt korzystnie. Ucho raziły niedokładności intonacyjne, a połączenie stylowego wykonania basso continuo (szpinet - Ewa Rzetecka) i współczesnego brzmienia pozostałych instrumentów tworzyło dysonans.

Talentem komediowym zabłysnęła Dorota Wójcik (Fior di Spina). Duet jej i Roberta Ulatowskiego (Polifemo) z pierwszego aktu należał do najcelniejszych momentów przedstawienia. Bawili też pozostali aktorzy: dwie kapryśne primadonny, czyli Joanna Horodko i Agnieszka Makówka, kompozytor Gelindo - Dariusz Pietrzykowski i poeta Brontolone - Przemysław Rezner. Nie wszystkie żarty były wysokiego lotu, ale trudno czynić z tego zarzut, bo nawet brakiem wyrafinowania wpisywały się w przyjętą konwencję.

Inscenizacja Skolmowskiego nawiązuje do poprzednich epok, gdy w teatrze szukano łatwej rozrywki. To gratka dla widzów, by zobaczyć teatr od tyłu. Taka okazja nie zdarza się często, więc nagrodzili przedstawienie oklaskami na stojąco.

Mimo krytyki opery jako gatunku konkluzja całości jest dość nieoczekiwana. Bo co się dzieje, gdy zrażony kłopotami impresario ucieka z teatru, w dodatku zabierając pieniądze? Wielki żal i rozpacz artystów. "Jak my będziemy żyć bez teatru?" - pytają siebie nawzajem. A więc jednak cały ten "cyrk" ma w sobie jakąś magię...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji