Artykuły

Czemu mama nie płacze

Przedstawienie otwiera Dawid (Cezary Łukaszewicz): chłopiec zjawia się z pułapką ze szczurem, potem troskliwie uwalnia gołębia uwięzionego między szybami okna, w końcu podchodzi do lustra, rozpina spodnie i przygląda się sobie. Lustro to jeden z ważniejszych elementów scenografii spektaklu, zrealizowanego w naturalnych wnętrzach i przypominającego momentami film. Filmowe zrazu jest także aktorstwo, co w tym kontekście znaczy: wyciszone, oddające najmniejsze niuanse nastrojów, naturalne. Odnosimy wrażenie, że kamera beznamiętnie podgląda jakąś nieciekawą rodzinkę w jej nieciekawym życiu i poplątanych relacjach. Jest w tym coś z klimatu filmów Mike'a Leigh, który pokazuje nieubarwioną codzienność szarych ludzi. Nieudaczników, którzy niczego nie osiągnęli w życiu i - prawdopodobieństwo graniczy tu z pewnością - niczego już nie osiągną.

Właściwa akcja rozpoczyna się świetną sceną rodzinnego śniadania. Zasiadają do niego elokwentny ojciec w garniturze (później dowiemy się, skąd bierze się ta elokwencja), rozmamłana i zmęczona matka w szlafroku, Georg, starszy gburowaty syn, oraz Dawid, mocno znerwicowany, zbuntowany nastolatek o wyglądzie cherubina. Niby wszystko jest w porządku, ale podskórnie już od początku czujemy, że nic nie jest dobrze. Ojciec (Jan Peszek) peroruje, wyrzuca synom rozrzutność ("Wy chyba myślicie, że ja sram pieniędzmi"), ale dziwnie potulnie reaguje na ich bezczelnie odzywki. Żałujemy go, ale z czasem zaczynamy podejrzewać, że ma coś na sumieniu. Matka (Halina Łabonarska) chciałaby ogrzać rodzinną atmosferę, mówi cicho i uśmiecha się ciepło, ale odnosimy wrażenie, że papierosy, które pali z cokolwiek apatyczną łapczywością, to jedyne, co trzyma ją jeszcze przy życiu.

Niezbyt uprzejmy Georg (Grzegorz Małecki) schowany za gazetą, nie ułatwia jej zadania. Co więcej - stawia ultimatum, że przestanie harować w rodzinnym interesie, jeżeli wychuchany małolat wreszcie nie weźmie się do pracy. Jego nieadekwatna do sytuacji (mamy przecież rodzinne śniadanko) opryskliwość i kategoryczny ton zdradzają, że nieraz już stawiał te żądania i sam nie wierzy w ich spełnienie. Małecki gra chama, który ma swoje powody, aby się tak zachowywać, ale nie objawia ich przy stole, bo przecież wszyscy (z wyjątkiem widzów) dawno je znają. Autentyzm sceny polega na tym, że autor nie zarzuca nas wprowadzającymi informacjami, ale pozwala toczyć się życiu. Przejmująco smutno świętuje się tu urodziny Dawida. Chłopak cieszy się beznadziejnymi prezentami od matki - tomem poezji i podkoszulkiem; ojciec, który najwyraźniej zapomniał o nich, wręcza synowi pieniądze; Georg z sadystycznym zadowoleniem daje książkę, której tematyka (o zamordowaniu "pedzia") została zapewne wybrana nieprzypadkowo.

Stopniowo ze sceny na scenę atmosfera spektaklu zaczyna się zagęszczać i nabierać dziwności: pojawiają się pierwsze wstawki montażowe obrazujące rodzaj wizji Dawida - w pierwszej chłopiec siedzi w łazience, po podłodze chodzą gołębie, w wannie leży matka (?) zasypana po szyję ziarnem. Dowiadujemy się o długach (rodzina nieudolnie prowadzi pensjonat z restauracją) i wzajemnych pretensjach: "Nie trzeba było wynajmować tego chlewu!". Ojciec ponownie nagabywany przez synów o pieniądze wykrzykuje: "Ja zwariuję!", na co pada: "Będziemy cię odwiedzać u czubków, jak zwykle". Matka niby wstępuje do piwnicy po obrusy, w istocie zaś beznadziejnie szlocha na schodach, zaciągając się papierosem. Po tych paroksyzmach wszystko jednak powraca z pozoru do normalności, zaczynamy rozumieć, że taka emocjonalna huśtawka jest w tej rodzinie normą. Domownicy opuszczają kuchnię i wówczas pozostawiony wreszcie sam na sam ze sobą ojciec odgrywa rozpaczliwy rytuał alkoholika: zachłannie popija z wydobytej ze schowka butelki, zagryza cukierkami i popija wodą. Po cichu skrada się matka: "Czym ty pachniesz?". Wiemy, że ona już wie, ale przez jakiś czas będzie się jeszcze oszukiwać. Słabo protestuje, gdy podochocony mąż z zapałem odczytuje jej menu ułożone z wykwintną wystawnością, chociaż hotelu prawie nikt nie odwiedza. Już nie ma siły oponować, gdy mąż robi jej wyrzuty: "Gdybyś mogła przez jeden dzień nie podejrzewać mnie". Aktorka świetnie oddaje mieszaninę nadziei i rozpaczy, z jaką bohaterka trwa u boku męża-alkoholika. W jej grze jest mądrość doświadczonej przez życie kobiety i naiwność nastolatki, która kocha i chce, aby wszyscy jej mężczyźni byli razem szczęśliwi. "Czemu mama płacze?" - rzuca się na ojca Dawid. "Mama nie płacze" - słyszy. W ciszy zawisa pytanie: "Czemu mama nie płacze?"

Walor tekstu Norena polega na tym, że niczego nie wykłada się tutaj wprost, dramatyczne pytania i odpowiedzi padają mimochodem, wypowiedziane jakby półgębkiem, stopniowo wyławiamy je z rozmów pozornie o niczym i składamy w całość układankę, z której wyłania się obraz zranionej rodziny. Tekst nie zabrzmiałby jednak tak prawdziwie, gdyby nie wspaniały kwartet aktorski, który tę banalną (choć nie mniej przez to przygnębiającą) historię opowiada w szalenie przekonujący sposób. Słowo "szalony" jest tutaj jak najbardziej adekwatne, gdyż w miarę upijania się Martina (którego Jan Peszek kreuje brawurowo), coraz bardziej "pijana" (czytaj: zwariowana, fantasmagoryczna) staje się warstwa wizualna spektaklu. Zagęszczają się wizje Dawida, stylizowane, na przykład, na nieudolny film gangsterski, w którym strzela on do ojca lub ojciec do niego. Bardzo efektowna - zabawna i przerażająca dosadnym realizmem - jest scena, w której uskrzydlony wódką ojciec gotuje obiad dla całej rodziny, po czym bezwiednie rozkłada kawałki mięsa wprost na stole. Po chwili przerażony, że jest już z nim tak źle, w popłochu zbiera jedzenie ze stołu. Zdąży je rozłożyć na talerzach, zanim się zjawią domownicy. Jednak i tak nikogo już nie oszuka, nikt nie ma ochoty jeść.

Od pewnego momentu zdajemy sobie sprawę, że bohaterowie znaleźli się na równi pochyłej i nic już nie powstrzyma nieuchronnej katastrofy. Ujawniane zostają kolejne fakty (Dawid wyrzuca z siebie opowieść sprzed lat o zabijaniu pająków urojonych w opanowanej delirium głowie ojca). Domownicy rzucają się na Martina, aby wyrwać mu klucze od piwniczki z alkoholem. Wiemy, dlaczego synowie mają pretensje do matki - w intymnej scenie w sypialni Ellin jeszcze raz wybacza Martinowi zrujnowanie życia sobie i synom, jeszcze raz rozpaczliwie pragnie mu zaufać. Niczym w greckiej tragedii mamy do czynienia z perypetią, która ma ocalić rodzinne szczęście.

Rodzice nie wiedzą, że świadkiem tej sceny jest Dawid, zagubiony, kruchy jak ptaki, które hoduje, nadwrażliwy nastolatek, który rozpaczliwie walczy z ojcem o miłość matki. Chce ją chronić przed nim i jednocześnie domaga się jej opieki. W ciekawej interpretacji Cezarego Łukaszewicza w pewnych scenach Dawid irytuje infantylnymi zachowaniami (gdy nie może się zdecydować, czy istnieje coś, chciałby w życiu robić), kiedy indziej wzrusza dojrzałością ponad wiek i brakiem złudzeń. Dawid nie umie (jeszcze?) kłamać, w jego tonie, kiedy wybucha do matki "Nienawidzę Cię (...) nigdy mnie więcej nie zobaczysz", brzmi tak dziecinne udawanie, że finał sceny wywołuje zupełnie nieodpowiedni do sytuacji uśmiech.

Przejmujące studium pętli zaciskającej się na szyi alkoholika na jego własną prośbę rozwija się według nieubłaganego scenariusza: Martin płacze, obiecuje poprawę, zrzuca winę na innych, oskarża wszystkich o zmarnowanie mu życia, zadaje żałosne, afektowane pytania: "Dlaczego wszystko, czego się tknę, zamienia się w popiół?". Wreszcie, przyparty do ściany, zrywa ugrzecznioną maskę - znęca się matką, karząc jej się czołgać pod stół i gasząc papierosa na jej twarzy. W grze Peszka nie ma odrobiny fałszu czy nadmiaru: słabość, dobre chęci i kabotyństwo, które składają się na charakter bohatera, oddane zostają we właściwych proporcjach.

W kulminacyjnym momencie akcji realizm, czy wręcz naturalizm w ukazywaniu dna, jakie człowiek może osiągnąć, przestaje wystarczać. Ojciec z furią ("Zabiję tę cholerną krowę") rzuca się z krzesłem na żyrandol, którego matka nie chciała zastawić za długi ("To jedynie, co mi zostało z rodzinnego domu") i następuje czarnobiała, deliryczna sekwencja, której towarzyszy operowa wokaliza Joanny Woś. Podłoga kuchni wyścielona jest pustymi butelkami, wszystko toczy się zwolnionym tempie, obłąkana matka bawi się kryształkami żyrandola, Georg-gangster kopie ojca, a Dawid symbolicznie zakłada jego marynarkę i stwierdza: "Ja jestem panem w tym domu". Wszystkie teksty padają w tej scenie z offu, co podkreśla jej odrealnienie. W pijanym widzie Martina (?), w wizji Dawida (?) wątki gangsterskie mieszają się z cytatami religijnymi ("Mądry syn rozwesela ojca, głupi syn smutkiem jest matce swej") i modlitwami ("Daj nam Syna Swego, abyśmy go spożyć mogli").

Po tej obłędnej kulminacji pilnowany przez matkę ojciec budzi się ze słowami: "Papierosy, pić, klucze". "Popatrz na niego. To już koniec. Nie zatrzymasz mnie?" - rozpaczliwie prosi Dawid. Matka milczy. Dawno nie widziałam sceny, która w tak przejmujący sposób oddałaby destrukcyjną siłę chorej miłości.

Nieprzypadkowo w spektaklu wszechobecne są lustra, w których postaci odbijają się ze wszystkich stron i w których niczego nie można ukryć. Przywołuje je też Dawid w oklepanym, gorzkim frazesie: "Podziwiam Cię ojcze, że starcza Ci siły, aby codziennie patrzeć na siebie w lustrze". Te same lustra sprawiają, że często nie wiemy, czy mamy do czynienia z postacią, czy jej odbiciem. Nagle oszklone drzwi szafy ruszają się, obraz chwieje się jak pijany i okazuje się, że oglądaliśmy tylko odbicie. To wprowadza element zaskoczenia, niepokój, dyskomfort, wyrywa z pozycji gapia i zmusza do uważnego przyjrzenia się wycinkowi życia, które nam się pokazuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji