Artykuły

Sztuka debiutantów

I Festiwal Debiutantów Pierwszy Kontakt w Toruniu. Pisze Grzegorz Janikowski w Teatrze.

Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu powołał do życia nową imprezę teatralną, której celem jest prezentacja i promocja młodych artystów polskiej sceny. W pierwszym Festiwalu Debiutantów uczestniczyło trzynaście przedstawień z dwunastu polskich teatrów. Pomysłodawczynie przeglądu - Jadwiga Oleradzka (dyrektor naczelna) i Iwona Kempa (dyrektor artystyczna) - postanowiły zainteresować dokonaniami wstępujących do zawodu aktorów i reżyserów przede wszystkim toruńską młodzież i studentów, pokolenie rówieśników debiutujących artystów. Festiwal, który odbywać się będzie tradycyjnie w ostatnim tygodniu maja, jako biennale, na przemian z Międzynarodowym Festiwalem Teatralnym "Kontakt", doczekał się także nowej oprawy plastycznej (między innymi logo, plakat i publikacje), której autorem jest zwycięzca konkursu Radosław Staniec - student Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

Dyrektor Oleradzka wyjaśniła, że jedną z motywacji powołania nowego festiwalu był brak funduszy i odpowiednich miejsc prezentacji, stale doskwierający MFT "Kontakt": "W perspektywie mamy wybudowanie w Toruniu sali koncertowo-widowiskowej na Jordankach. Dlatego wymyśliłyśmy, że jeśli udałoby się zrobić tak, że Kontakt odbywałby się w latach parzystych (przy podwojonych dotacjach lokalnych) - to już za cztery lata mógłby nawiązać do lat świetności, która była wpisana w jego formułę". I dodała: "Razem z dyrektor Iwoną Kempą szukałyśmy luki programowej w pejzażu festiwali w Polsce i odkryłyśmy, że brak przeglądu, który ukazywałby początki artystów na scenie zawodowej. Dlatego nasze miasto teatralnych tradycji mogłoby, co dwa lata, prezentować na scenie teatralną młodość". Do udziału w konkursie organizatorzy będą zapraszać przedstawienia zrealizowane przez reżyserów debiutantów (lub z rolami debiutujących aktorów) z ostatnich dwóch sezonów. Pod uwagę brane są spektakle przygotowane na scenach zawodowych, w teatrach niezależnych, prywatnych oraz wybrane dyplomy ze szkół teatralnych. Organizatorzy zapowiedzieli, że nie chcą, by nowy przegląd w jakikolwiek sposób konkurował z łódzkim Festiwalem Szkół Teatralnych, ale zamierzają wprowadzić w przyszłości do konkursu kolejną kategorię pod nazwą "nowe miejsce teatralne", w której byłyby prezentowane nowe grupy i teatry na teatralnej mapie Polski.

A jak było? Może nie porywająco, ale naprawdę ciekawie. Zacznę jednak od dygresji. W konkursowe szranki stanęło dziesięć spektakli. W ośmiu z nich młodzi aktorzy i aktorki debiutowali w przedstawieniach znanych reżyserów (Agnieszka Glińska, Maja Kleczewska, Waldemar Zawodziński, Paweł Łysak), grając u boku doświadczonych kolegów (Mariusz Benoit, Adam Ferency, Andrzej Wichrowski, Małgorzata Niemirska, Andrzej Zieliński, Leon Charewicz, Aleksander Bednarz, Piotr Machalica, Borys Szyc, Maria Seweryn). Z kolei czworo debiutujących reżyserów współtworzyło widowiska z uznanymi aktorami. Zaprezentowano wystawienia tekstów współczesnych i sztuk klasycznych, często oryginalnie odczytanych. Na pierwszy plan wybili się młodzi aktorzy, głównie dlatego, że ich koleżanki i koledzy z zespołów nieco się "wycofali", ustępując młodzieży pola. I tu zamanifestowała się świeżość, ambicja, pragnienie stworzenia ciekawej postaci. Co ważne, zdarzało się, że młodzi artyści poprzez kontrast bezlitośnie odsłaniali rutynę i "gwiazdorzenie" bardziej doświadczonych partnerów scenicznych.

Grzegorz Daukszewicz zaprezentował się jako Sergiusz w "Sztuce bez tytułu" Antoniego Czechowa w reżyserii Agnieszki Glińskiej, spektaklu Teatru Współczesnego z Warszawy. Syn Generałowej miał być w tym przedstawieniu chyba lustrzanym odbiciem (a może epigońskim echem) Płatonowa. Jednak Sergiusz Daukszewicza w zasadzie od początkowej sceny jest tylko "wymoczkowatym manekinem", który najcelniej obnosi zielony płaszcz ze srebrzystym kołnierzem. Przystojny aktor nudzi się na scenie, a jego egzystencjalna pustka (i niezrozumiałe désintéressement) usypia widzów w fotelach. Nawet w ostatniej części przedstawienia, gdy dowiaduje się, że zdradziła go żona Sonia (Katarzyna Dąbrowska), jest straszliwie nieporadny. To siedzi jak kołek przy biurku, to znów w "teatralizowanym porywie" wstaje i sterczy koło drzwi w bezruchu. No, może chwilami lekko gestykulując na znak protestu przeciw obecności Płatonowa (Borys Szyc) w salonie matki. Ta nieporadność w obliczu zdrady żony i fanfaronady prowincjonalnego Don Juana (stoi i z ukosa zerka, bo nawet nie patrzy, na finałową błazenadę Płatonowa) - to jedyne, co pozostało mi w pamięci z gry Daukszewicza. Szkoda, słaba rola w dobrym spektaklu.

Julię Sobiesiak mogliśmy obejrzeć jako Gretę w "Przemianie" wg Franza Kafki w reżyserii Magdy Miklasz, przedstawieniu Narodowego Starego Teatru z Krakowa. Pozornie grzeczna blondyneczka, z zaczesanymi i zaplecionymi włosami, nieco zahukana w patriarchalnej rodzinie Samsów. Tak na pierwszy rzut oka można odebrać Gretę Julii Sobiesiak. Mało mówi, raczej potakuje "uhm" i z przymusem pożera kawałki jabłka, "bo to witaminy". Przycupnęła na brzegu drewnianego krzesła, przy rodzinnym stole, by odbyć codzienny rytuał śniadania. Ale widać, że mimo starannego, infantylnego ubioru (jasna sukienka, fioletowe pończoszki, zapinane pantofelki) i bezmyślnej minki tylko czeka, aż rodzice dadzą jej spokój, a ona czmychnie do swojego pokoju. Spolegliwie ćwiczy gamy i rzępoli ulubione kawałki ojca na skrzypcach. Fałszuje niemiłosiernie, ale z rysem nieustępliwości. To pierwsza oznaka hardego charakterku. Kolejną ważną scenę odegra, gdy zakomunikuje rodzicom wieść o zmianie wyglądu i trybu życia brata. Wyprostowana, zdecydowanym głosem, powoli wspinając się na poręcz krzesła, będzie się czuła wręcz demiurgiem zdarzeń. Za wszelką cenę chce zdominować otoczenie. Wieści wielką przemianę. Końcówka spektaklu, gdy wystawiona przez rodziców "na handel", zapamiętale, namiętnie gra na skrzypcach przed prokurentem z firmy brata: z rozpuszczonymi na ramiona, uwodzicielskimi włosami wygląda jak morska nimfa, która wabi przybysza. Czy chce się "sprzedać", zapewnić Samsom byt po nagłej utracie brata? Aktorka sporo zagrała w tej niewielkiej roli.

Jeszcze większe słowa uznania należą się Magdzie Miklasz, która wyreżyserowała spektakl, wydobywając oniryczność i elementy paraboli z pozornie realistycznych zdarzeń w Kafkowskim świecie. I mimo że nie pojmuję, po co w prologu (toczy się poza sceną, pomiędzy widzami oczekującymi na wejście do sali) dwaj aktorzy wadzą się tekstem opowiadania Kafki "Opis walki", po rozpoczęciu akcji właściwej jest dobrze, a z każdą chwilą napięcie wzrasta. Miklasz miała do dyspozycji bardzo dobrych aktorów (Aldona Grochal, Zbigniew Ruciński, Wiktor Loga-Skarczewski jako Gregor). Jednak jak na absolwentkę szkoły muzycznej przystało bardzo precyzyjnie zbudowała rytmy postaci. Zwłaszcza gderliwej i monotonnej matki oraz wypalonego i zużytego codzienną rutyną "niewolniczej" pracy Gregora. Celebra rodzinnych posiłków i "kapciowaty" tryb życia jawnie kontrastują z harówką i fizycznym zmęczeniem syna. Z nadludzkim, gimnastycznym drylem. Zaletą twórczyni przedstawienia jest także skupienie się na detalach i operowaniu rekwizytami (Miklasz ukończyła jako aktorka Wydział Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Białymstoku). Rodzinne kłótnie o szumiące i przerywające audycje radiowe, staranne smarowanie bułki twarożkiem ("na grubość jednego milimetra, pamiętaj!") - wszystko to współkreuje ospały świat Samsów. Ich drobnomieszczańskie stetryczenie. Coś tu butwieje - i nie są to tylko jabłka mechanicznie obierane przez matkę. Kilka świetnych pomysłów na robaczą metamorfozę Gregora świadczy o niekonwencjonalnej wyobraźni reżyserki. Gregor staje się robalem dzięki kołdrze, przeistaczając się w bezkształtną formę. Będzie drapał i szurał, czołgając się pod podestami scenicznej podłogi. Ślady jego działalności widoczne będą na tle ściany (kredą kreśli na niej niczym kornik swoje korytarze). Jednym słowem: odważna, intrygująca interpretacja Kafki.

Magdalena Łaska wystąpiła jako Irina w "Trzech siostrach" Czechowa w reżyserii Pawła Łysaka, spektaklu Teatru Polskiego w Bydgoszczy - wysoka, szczupła, pełna życia i pozornej beztroski najmłodsza siostra. Aktorka po łódzkiej filmówce, ale z nienaganną dykcją i mocnym, perlistym głosem. Zagrała rozbieganie, ciekawość świata, zachłanność, wręcz ekstatyczną potrzebę zabawy (rewelacyjna scena tańca w salonie z kolejnymi wojskowymi). Stworzyła bardzo wyrazistą postać, choć silnie skontrastowaną z jakże odmiennymi fizycznie i mentalnie siostrami (zresztą aktorki w tym przedstawieniu były mocnym punktem, w przeciwieństwie do dziwnie przerysowanych postaci męskich). A jednak myliłby się ktoś, kto ujrzałby w jej grze tylko "bezrefleksyjność" blondynki. Z biegiem akcji coraz bardziej zmęczona, coraz wyraźniej znużonym głosem powtarza (przeklina) niczym mantrę swoją frazę o pracy przy telegrafie. Łaska ma też kilka bardzo autentycznych momentów zadumy - gdy zapatrzona w dal sama siebie próbuje przekonać o konieczności wyrwania się z prowincji, opuszczenia rodzinnego domu. O tym, że trzeba dokonać racjonalnego wyboru i przyjąć oświadczyny Tuzenbacha. Wtedy poważnieje, jest nieco smutna, ale zdecydowana. No i wreszcie moment szczerości w rozmowie z Tuzenbachem. Jest bardzo poważna i "uczciwa". Wręcz po przyjacielsku oświadcza mu, że go nie kocha, ale spróbuje... Znać w jej grze jakiś rys gorzkiej dojrzałości.

Radosław Jamroż zagrał Billy'ego w "Kozie, albo kim jest Sylwia" Edwarda Albeego, spektaklu warszawskiego Och-Teatru, w reżyserii Katarzyny Adamik i Olgi Chajdas. W przedstawieniu natknąłem się na troje debiutantów. Obok jednej z reżyserek, Katarzyny Adamik, na scenie pierwsze zawodowe kroki stawiali - znany jako Zenek z serialu Złotopolscy oraz z ról filmowych u Wojciecha Smarzowskiego (Wesele, Dom zły) - Bartłomiej Topa, a także student wydziału tańca (w bytomskiej filii PWST) Radosław Jamroż. Na plus twórcom przedstawienia zaliczyć wypada, że było ono poprawne. Zwyczajna, "realistyczna" reżyseria dramatu psychologicznego, rozgrywającego się w środowisku amerykańskiej klasy średniej. Bartłomiej Topa utrzymał się w konwencji i zagrał dziennikarza Rossa jako typowego przedstawiciela wykształconej elity - "poprawnej politycznie", z lekką domieszką hipokryzji. Oburza się, gdy trzeba, protestuje w odpowiednich momentach, usiłuje uzmysłowić Martinowi (Piotr Machalica) jego dewiację seksualną i konieczność terapii. Niewiele więcej, ale i do zagrania niewiele było. To samo mógłbym napisać o roli Radosława Jamroża. Ubrany w bluzę, spodnie i adidasy Billy (syn przeżywającego rozpad więzi małżeństwa) jest narcystycznym i egoistycznie skupionym na sobie młodzieńcem. Chyba świadomie zdecydował, że jest homoseksualistą (i nawet wygodnie mu z tym). Podczas spektaklu parokrotnie przeparaduje "zniewieściałym" krokiem przez salon, poskacze na łóżku, posłucha muzyki. Od czasu do czasu wkroczy w przestrzeń dorosłych, powtarzając "nie kłóćcie się". Pomacha rękami tak, jakby chciał im wytłumaczyć, że mu przeszkadzają. I już. I tylko tyle. Nawet końcową scenę zbliżenia z ojcem (mentalnego, emocjonalnego?) odegrał szablonowo. Poprawnie. Na nagrodę? Z pewnością nie.

Wśród pozostałych debiutantów na uwagę z pewnością zasłużyli: Aleksandra Bednarz za dynamiczną rolę Jej w "2084" wg George'a Orwella w reżyserii Michała Siegoczyńskiego, spektaklu Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu, Krzysztof Wach jako absolutne uosobienie "banalności zła" - Mężczyzna-morderca w "Nad" Mariusza Bielińskiego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego z Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi oraz Maciej Podstawny, reżyser "nieco miśkiewiczowskiego" "Don Kiszota" Mateusza Pakuły z Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Jury powołane przez organizatorów - Krzysztof Globisz, krytyk Anna R. Burzyńska, reżyser Piotr Kruszczyński - wydało kontrowersyjny werdykt. Część widzów nie podzielała "nadto krakowskich" zachwytów dla laureatów uczelni artystycznej spod Wawelu. Jednak najgorętsze dyskusje wywołała nagroda dla najlepszego aktora debiutanta, którą otrzymał Radosław Jamroż. Pozostałe nagrody rozdzielono pomiędzy Magdalenę Miklasz, twórczynię spektaklu Przemiana (najlepszy debiut reżyserski) - doceniono "trafne znalezienie oryginalnej formy dla metafizycznych treści zawartych w opowiadaniach Franza Kafki" - i Julię Sobiesiak (najlepsza debiutująca aktorka), za rolę Grety w tym spektaklu. Jurorzy docenili także walory spektaklu "Szyc" Hanocha Levina w reżyserii Any Nowickiej z krakowskiego Teatru Barakah i przyznali jego twórcom nagrodę specjalną, za "stworzenie nowego miejsca teatralnego na teatralnej mapie Polski". Przyznam, że również moim zdaniem było to najlepsze przedstawienie festiwalu.

Sporym zaskoczeniem były aż dwa wyróżnienia specjalne organizatorów przeglądu. Otrzymali je (wraz z propozycją wyreżyserowania przedstawień na toruńskiej scenie) twórcy spektakli - Ana Nowicka (Szyc) i Maciej Podstawny, autor inscenizacji Don Kiszota.

Grzegorz Janikowski - teatrolog, absolwent warszawskiej Akademii Teatralnej; współpracuje ze "Sceną", "Opcjami", portalem "Kultura Enter".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji