Artykuły

Ile komu wolno?

Z Krzysztofem Babickim reżyserem polskiej prapremiery sztuki "Kopenhaga" w Teatrze "Wybrzeże" rozmawia Alina Kietrys

- W Teatrze Kameralnym w Sopocie przygotowuje pan prapremierę sztuki Michaela Frayna "Kopenhaga" o której już głośno w teatralnym świecie.

- Tak, bo sztuka ta grana była z powodzeniem na West Endzie i Broadwayu. Święciła też triumfy we Francji. To zupełnie świeży tekst Frayna. Znamy go jako autora bardzo zręcznie napisanych komedii. "Kopenhagę" w Sopocie przygotowujemy w tłumaczeniu Małgorzaty Semil. W warstwie fabularnej tego tekstu podstawę stanowi fakt historyczny. Chodzi o spotkanie z jesieni 1941. Odbyło się ono w Kopenhadze między dwoma wybitnymi fizykami, pracującymi nad bombą atomową - Duńczykiem Nilsem Bohrem, już wtedy laureatem Nagrody Nobla i Niemcem Heisenbergiem, też laureatem Nagrody Nobla, który był wieloletnim przyjacielem Bohra. Obaj naukowcy wspólnie jeździli na wakacje, Heisenberg opiekował się dziećmi Bohra. Wszystkie elementy biografii tych obu wybitnych uczonych są obecne w sztuce, więc dla widzów to nie jest żadna trudność, żeby wejść w akcję spektaklu. Heisenberg w 1941 roku pracuje pełną parą nad hitlerowskim planem atomowym i do dzisiaj do końca nie wiadomo, jaki był powód tamtego historycznego spotkania w Kopenhadze. Od tamtego historycznego dnia obaj naukowcy przestali być przyjaciółmi. Nikt nie wie, jaki był powód przerwania tamtej rozmowy. Trwają - co najwyżej - spekulacje historyków i polityków. Niemcy - jak wiadomo - nie wyprodukowali jako pierwsi bomby atomowej. W dwa lata później Bohr uciekł z Kopenhagi do Szwecji i stamtąd do Los Alamos. Był on współtwórcą amerykańskiej bomby atomowej, która spadła na Hiroszimę i pomysłodawcą zapłonu bomby na Nagasaki.

To wojenne spotkanie w Kopenhadze obu genialnych fizyków, opisane w sztuce, odbywa się w momencie, gdy Niemcy wyprzedzają plan amerykański. I o tym Bohr wie. A informacje, których udziela mu Heisenberg, tylko go utwierdzają w tym przekonaniu.

- Do dzisiaj trwają spekulacje po co przyjechał Heisenberg do Bohra. Czy po to, by wysondować jak daleko są Amerykanie w tworzeniu bomby światowej zagłady?

- No właśnie. Czy może przyjechał, by poinformować o czymś Bohra i zawrzeć światową umowę. I tego dotyka Frayn w swojej sztuce. Po wojnie Bohr napisał list, którego nikt nie opublikował, a Heisenberg po wojnie milczał, choć chętnie przybierał pozę tego, który nie chciał tej bomby wyprodukować dla Hitlera. W sztuce się także o tym mówi. Ale sztuka Frayna ma otwartą formułę. Zebrane materiały już są historią, lecz pozwalają widzowi wyrobić sobie własny pogląd.

- Ale jest to również sztuka o moralnych wyborach w świecie naukowców.

- To prawda. O tym co nieokreślone i nieoznaczone w naszym życiu, polityce i historii. Heisenberg mówi, że być może to krótkie spotkanie w Kopenhadze "uratowało życie świata i być może dlatego nadal kwitną drzewa i kwiaty w parku w Kopenhadze, i żyją dzieci naszych dzieci i ich dzieci". Bo chroni nas to, co jest jądrem "nieoznaczoności" we wszystkim. Czy jest to opatrzność, a może przypadek? To tajemnica wokół tego, co "unosi się" nad każdą ważną sprawą w naszym życiu, a jest nieokreślone i nienazwane.

- Ale ta sztuka jest historyczna, a więc nazwana..

- Ale także metafizyczna i filozoficzna, bo mówi o granicach wolności w badaniach naukowych.

- Temat na czasie. Genetycy wszak mają ciągle nowe pomysły.

- To nieustające pytania o granice wolności w badaniach naukowych, o prawa naukowców, na których osiągnięcia czeka stale machina zbrojeniowa. To okrutna prawda, ale amerykańska bomba atomowa była produkowana z pełną świadomością przeciwko "żywemu celowi". I Amerykanie dobrze o tym wiedzieli.

- Sztuka Frayna odwołuje się do dylematów moralnych, etycznych.

- Oczywiście. Naukowiec musi sobie zadać pytanie, czemu służą jego badania: czy tylko dziełu zniszczenia?! Echa tego historycznego spotkania w Kopenhadze odżywają ciągle od nowa. W styczniu pojawił się kolejny ważny tekst na ten temat w angielskiej prasie. Co by było, gdyby spotkanie trwało dłużej? - pytają historycy i analitycy dziejów. Co by było, gdyby Heisenberg nie przyjechał do Kopenhagi? Co by było, gdyby się porozumieli? W mózgach tych dwóch panów - mówi żona Heisenberga (którą w naszym przedstawieniu gra Halina Winiarska) - spoczywają losy świata. Kto będzie zwycięzcą, a kto przegranym - to pytania, które drążą mózg. Machina uruchomiona przez fizyków atomowych jeszcze nie została zatrzymana. "Państwa zbójeckie" po ataku 11 września w Ameryce mają w swoich rękach przerażającą moc.

- Ta sztuka rozgrywa się w dwóch czasach.

- W czasie wojny i po, bo obaj główni bohaterowie tej sztuki spotykają się już... po śmierci. Jeden zmarł w latach 60., a drugi - 70. Próbują więc - niejako współcześnie - znaleźć odpowiedź na pytanie, jakie było naprawdę to wojenne spotkanie, bo z tamtego czasu niewiele pamiętają. Zaślepiały ich wtedy idee i emocje. Przenosimy się więc z zaświatów do czasów współczesnych.

- Lubi pan analizować ważne współczesne tematy. To nie pierwsza tego typu sztuka w pana reżyserskim dorobku.

- To prawda, że "Kopenhaga" bliska jest "Arkadii" Toma Stoparda i sztuce Shapiro. Frayn świadomie wprowadza bohaterów w dwa porządki czasowe. Trzeba zachować między tymi "czasami" równowagę.

- Ten tekst to sztuka konwersacji z publicznością.

- Tak - i do tego w przestrzeni, którą proponuje Marek Braun - scenograf i w "towarzystwie" muzyki Marka Kuczyńskiego - kompozytora. Dla widzów ta zabawa w czasie może być czymś fascynującym.

- To kameralna sztuka. Zaledwie trzech wykonawców: Halina Winiarska, Jerzy Kiszkis i Dariusz Szymaniak.

- Prowadzenie dwugodzinnego spektaklu przez troje aktorów wymaga większej dyscypliny od reżysera i aktorów, niż sztuka w kilkudziesięcioosobowej obsadzie. Trzeba oszczędzać widowiskowość na rzecz dyskursu. Jestem świeżo po premierze "Dziadów" w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Tam operowałem blisko 50-osobowym zespołem. W Sopocie muszę się przestawić. Nie mogę oczarować widowni zbiorowością, natomiast obowiązuje mnie matematyczna dyscyplina.

- To trudne dla każdego humanisty.

- Szczególnie dla polonisty z tróją z dwoma z matematyki czy fizyki. Nie rozumiałem kompletnie tych przedmiotów, ale staram się wtargnąć w magię nauk ścisłych - choćby na scenie. Sztuka Frayna daje taką szansę, bo jest perfekcyjna. Widz dowiaduje się, na czym polega różnica między naturalnym uranem a izotopami, by zrozumieć teorię nieoznaczoności Heisenberga. To jest zręcznie wplecione w dialog bez natrętnej dydaktyki.

- Przyjechał pan na chwilę do Teatru "Wybrzeże" z Lublina, z Teatru im. Osterwy. A "Wybrzeże" jest sceną pańskiego debiutu teatralnego przed 20 laty.

- Próby do "Kopenhagi" zacząłem w połowie listopada, natomiast dojeżdżam do Lublina, gdzie inny reżyser przygotowuje "Rewizora" Gogola. Na pewno Gdańsk jest moim miastem, a teatr "Wybrzeże" - moim macierzystym teatrem. Tutaj stworzyłem kilka znaczących dla mnie spektakli. A Lublin jest teatrem, który - zapewne także dzięki mojej pracy - ożył. Z 52 procent frekwencji mamy w tej chwili 98 procent widowni, czyli pełny teatr na każdym przedstawieniu i gramy od wtorku do soboty.

- Dyrektor artystyczny też musi liczyć?

- Tak, oczywiście. Teraz sztuka nie może pozostawać bez troski o widza. Taka postawa, że widz mnie nic nie obchodzi, a ja robię spektakl dla siebie, jest absolutną przeszłością. W Lublinie mała scena jest w remoncie, duża już po i odbywają się spektakle. Jeśli chcemy zrobić cztery spektakle w sezonie, to nie może być to klapa frekwencyjna. Trzeba grać określony repertuar, taki który akceptuje widz. A ponadto dyrektor artystyczny musi stworzyć zespół.

- To znaczy zwalniać artystów?

- Przebudowę zespołu w Lublinie zacząłem po roku swej działalności i to oczywiście nie było łatwe. Reżyser nie może sobie wmówić, że realizuje swój zamysł tylko z jedną grupą ludzi. Mam doświadczenia nie tylko w "Wybrzeżu", ale też w Starym Teatrze w Krakowie, w Poznaniu w Nowym Teatrze, we Wrocławiu, w Katowicach (reżyserowałem głośne "Wyzwolenie" Wyspiańskiego obsypane nagrodami), czy spektakle, które reżyserowałem za granicą. To zawsze są emocje. Dyrektor musi się bacznie przyglądać zespołowi. Zarówno w klasyce, która obrosła mitologią teatralną, jak i przy realizacjach prapremierowych widowisk, gdy wymyślamy wszystko - od początku do końca - zawsze patrzę na aktorów. Teatr - niestety - nauczył widzów oglądania obrazków, a przestał cenić sztukę konwersacji. I to jest trudność. Dla aktorów i dla widzów.

- Był pan także reżyserem - inscenizatorem wielkich widowisk.

- A więc nie jestem bez winy, ale martwię się, czy nasza publiczność potrafi dzisiaj słuchać sztuki konwersacji. A taka jest "Kopenhaga". Spotkanie dwóch tytanów myśli ludzkiej i cała widownia - to jest wyzwanie, bo należy słuchać.

- Jaki powinien być dzisiaj teatr, skoro mówi się, że dominuje w ostatnich latach teatr bez idei?

- Gdyby była prosta recepta na to, jaki powinien być teatr, to byłaby jedna scena w Polsce, a większość reżyserów i aktorów byłaby bezrobotna. A piszący o teatrze też nie mieliby nic do roboty. Wtedy byłoby bardzo nudno. Ale oczywiście jestem przekonany, że teatr bez idei nie ma dzisiaj szans. Dzisiaj ostro zadaję sobie pytanie "po co to robię"? Dwadzieścia lat temu robiłem tu, w Gdańsku, "Sonatę widm". Też zadawałem sobie pytanie "po co", ale przede wszystkim teatr to było miejsce pracy artystów. A teraz teatr to jest miejsce dla publiczności, która powinna sobie odpowiedzieć na pytania, do czego doszliśmy, a co jeszcze przed nami.

- Pracuje pan często z tymi samymi realizatorami. Muzykę komponuje w pańskich sztukach Marek Kuczyński, scenografem bywa Marek Braun. Potrzebuje pan przyjaciół w twórczym działaniu?

- Absolutnie tak. Marek Kuczyński połknął bakcyla teatru, potrafi zachłystywać się możliwościami sceny. Ten kompozytor ma już swój wyraźny artystyczny "charakter pisma", podobnie jak Marek Braun. W Sopocie więc pracuję w gronie ludzi życzliwych, w gronie przyjaciół. Wtedy jest inna temperatura. A sztuka potrzebuje innego iskrzenia. Nie umiem bez takiego stanu dobrze funkcjonować.

- Z okazji 20-lecia pańskich reżyserskich działań najserdeczniejsze życzenia: samych sukcesów i częstego powracania do "źródeł", czyli do Teatru "Wybrzeże". Składam te życzenia także w imieniu Czytelników "Głosu", wśród których nie brakuje entuzjastów teatru.

- Dziękuję i mam nadzieję, że będę obecny w Gdańsku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji