Artykuły

Mickiewicz - my z niego wszyscy

"Dziady. Transformacje" w reż. Jacka Jabrzyka w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

"Dziady. Transformacje" - nowy spektakl Teatru Horzycy na podstawie dzieła Adama Mickiewicza - trwają zaledwie godzinę. Autorom przedstawienia w tym czasie udało się zamknąć całą polską historiografię, która powraca do Polaków w dramatycznych momentach. Przedstawienie to intensywne, skoncentrowane doświadczenie estetyczne.

"Dziady część III" pokazuje się obecnie najczęściej z intencją postawienia w ironiczny nawias głównych tez dzieła Mickiewicza o polskim posłannictwie w świecie. Autorzy spektaklu - reżyser Jacek Jabrzyk i dramaturg Kuba Roszkowski - nie szukali jednak sposobu, jak skompromitować założycielskie mity. Dekonstrukcję wielkiego dramatu przeprowadzili na przekór teatralnym modom - pozwolili Mickiewiczowi swobodnie zabrzmieć, wiedząc, że i tak w tym materiale ukrywa się potężny ładunek lirycznej perswazji i uniwersalności. Tekst przycięli do jednej godziny, ekstrahując z niego to, co najistotniejsze i najbardziej esencjonalne dla Mickiewiczowskiej mistycznej historiografii.

Pierwsza część jest ledwie zainscenizowana - pięciu mężczyzn siedzi na plastikowych krzesełkach. Nie wiadomo, gdzie się znajdują - może być to poczekalnia dworcowa, przystanek autobusowy, stadion. Piją niesamowite ilości wody w plastikowych butelkach. Z polecenia władz carskich trafili do więzienia - skarżą się na swój los, na głód i niewygody, bluźnią na Boga, który doprowadził do takiej sytuacji, i obiecują srogą zemstę na oprawcach. Po pierwszych kwestiach można było się przekonać, że dramaturg i reżyser nie trzymali się litery dramatu: to, co w sztuce mówiła jedna osoba, przypisywali innej, niekiedy też dialogizowali monologi albo zamieniali wymianę zdań w wypowiedź jednej postaci. W ten sposób chcieli nas przekonać, że bohater "Dziadów" jest w istocie zbiorowy. Spektakl ożywa przy Małej Improwizacji - wygłasza ją Tomasz Mycan, chwieje się, mamrocze, pokrzykuje ze złością, wchodzi nieprzytomny między rzędy publiczności. Oddaje figurę romantycznego poety, który rzuca wyzwanie Bogu, widzi świat jakby z oddali, przewiduje przyszłe zachowania i czyny.

Zastanawiałem się, jak Jabrzyk rozegra Wielką Improwizację - jeden z największych fragmentów w poezji polskiej. Prosty monolog zapewne nie uchwyciłby tego, jak migoczą sensy w tej wypowiedzi i jak ewoluuje postawa Konrada. Dlatego reżyser rozbił fragment na pięć postaci. W żywioł teatralny wprowadził film autorstwa toruńskiego reżysera Jacka Banacha. Widzimy pięciu mężczyzn w różnych sceneriach. Tomasz Mycan wychodzi z teatru, idzie przez miasto, przechodzień mija mieszkańców i turystów, staje na moście. Paweł Tchórzelski jest politykiem - wygłasza orędzie do narodu, a w istocie przemawia do własnych wyborców. Łukasz Ignasiński to sportowiec, reprezentuje plemienne przywiązanie do barw narodowych i wykrzykuje komunały na płycie stadionu. Papieżem - Jarosławem Felczykowskim - targają religijne wątpliwości, jego wypowiedzi są najbardziej konfesyjne i modlitewne. A przez słowa bogatego pasażera limuzyny - czyli Radosława Garncarka - przebija pycha i przekonanie o własnej wyjątkowości i pojedynczości. Każdy z nich domaga się rządu dusz, posłuchu i władzy. Tę scenę koniecznie należy czytać z opisem balu u senatora, gdzie przekonujemy się, że politykami kierują zawsze nieczyste motywy, a polityka to w istocie gra towarzyska, w której karty już dawno rozdano.

Widzenie ks. Piotra - płomienna profetyczna mowa o przyszłości narodu - przechodzi w "Litanię pielgrzymską" z "Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego". Mężczyźni tworzą chór, który modli się do Boga o "wojnę powszechną za wolność ludów", aby Polacy mogli znów stanowić o sobie. To jest jednocześnie akt całkowitego oddania się Panu i deklaracja totalnej wojny z wrogiem. Ten chóralny finał był niemal mistycznym doświadczeniem, całkowicie pochłaniał i obezwładniał. Najlepszą recenzję przedstawienia dała publiczność. Po ostatnich słowach aktorów zapadła przejmującą cisza. Widzowie potrzebowali czasu, by dojść do siebie. Do rzeczywistości wrócili dopiero, gdy rozbłysły światła. Wtedy rozległy się brawa.

Najważniejsze, że autorzy inscenizacji nie przeszkadzali Mickiewiczowi. Rzadko kiedy pozwalali sobie na czytelne odniesienia do współczesności. Bohaterowie w celi ślubują zemstę, składając jak działacze Solidarności palce do znaku zwycięstwa, Ignasiński ciska bluźnierstwa jako wokalista ragga: "Mówcie, jeśli wola czyja, / Jezus Maryja. / Nim uwierzę, że nam sprzyja / Jezus Maryja", a gdy wybucha przemoc, z głośników uderza ogłuszające "For Whom the Bell Tolls" Metalliki. Całość w dodatku napędza dynamiczne aktorstwo - w tym przedstawieniu nie ma złej roli.

"Dziady" brzmią oszałamiająco świeżo i bluźnierczo. Są uniwersalne i na swój sposób profetyczne - można w nich znaleźć zapowiedź wszystkich naszych późniejszych porażek, konfliktów, marzeń i rozczarowań. Okazuje się, że całą naszą refleksję o historii zaprogramował Mickiewicz. Ze spektaklu Teatru Horzycy przeziera jedna niespokojna myśl: że rzeczywiście my z niego wszyscy, że polskość to nieustające odesłanie do romantycznej rekwizytorni, że patriotyzm to powielanie starych gestów, które w dramatycznych okolicznościach miały znaczenie, a dziś są tylko zbyt dużym kostiumem albo kostiumem nakładanym odświętnie i dlatego pokrytym kurzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji