Artykuły

Trzy minuty z bolszewikiem

Czy fakt, że premiera "Bitwy warszawskiej 1920" nie odbyła się 15 sierpnia, w rocznicę tzw. Cudu nad Wisłą, to skandaliczne zaniedbanie i błąd producenta? - zastanawia się w felietonie dla e-teatru Witold Mrozek.

A może przemyślana strategia - w sierpniu uczniowie nie chodzą do szkoły, więc nie byłoby komu budować dobrej frekwencji otwarcia? W każdym razie wszystkim tym, którzy - podobnie jak ja - nowego filmu Jerzego Hoffmana nie mogli się doczekać, pozostało oglądanie zwiastunów na YouTube.

Trailery filmowe można zaś z grubsza podzielić na dwie kategorie. Pierwsza - wskazuje na gatunek (i grupę docelową), kusi gwiazdami w obsadzie, zarysowuje punkt wyjścia fabuły i pozostawia w pełnym napięcia oczekiwaniu. Ale zdarza się także, że trailer po prostu streszcza film. Zwiastun "Bitwy warszawskiej 1920" zalicza się do tej właśnie grupy. Jeśli opowiadanie filmowej historii jest po prostu aktem komunikacji, to z punktu widzenia ekonomiki przekazu zapowiedź ta jest montażem idealnym. W niespełna trzy minuty poznajemy opowieść, na którą normalnie poświęcilibyśmy około dwóch godzin i około dwudziestu złotych.

Widzieliśmy już właściwie wszystko. Ułanów i księży, bolszewików i piękne kobiety. Kabaret i kościół, sztab i pole bitwy. Wiemy już, że poznali się w kabarecie, a ślub wzięli w kościele; że ona wyszła za Szyca, po czym Szyc poszedł na wojnę - i coś długo z niej nie wraca. Że bolszewicy są odrażającą chmarą, przypominającą orki z "Władcy pierścieni", zaś ułani - to chłopcy malowani. Zdążyliśmy zauważyć, że Piłsudski to nie tylko ojciec narodu, ale i genialny strateg - a jego oponent, Lenin, drze się i zanosi histerycznym entuzjazmem. Pokazano nam wreszcie, że Polskę obok ułańskich szabel oraz geniuszu Marszałka uratował Pan Bóg i chłopi, którzy - w odpowiedzi na patriotyczne odezwy - ochoczo stanęli w obronie uciskającego ich porządku społecznego. Czyli - że od pierwszego filmowego "Cudu nad Wisłą" Ryszarda Bolesławskiego z 1921 roku niewiele się w naszym myśleniu zmieniło. Ksiądz Skorupka - z wysoko podniesionym krzyżem w ręku - marszowym krokiem prowadzi atak na hordy czerwonych Scytów.

Skoro obejrzało się taki trailer, to po co właściwie iść na "Bitwę warszawską 1920"? Czy aktorstwo Nataszy Urbańskiej będzie jeszcze bardziej irytujące, a Marszałek Olbrychski jeszcze bardziej sumiasty i jowialny? Czy z krzyża, którym ksiądz-bohater atakuje bolszewickie pułki, w najeźdźców wystrzelą nagle laserowe promienie? W zwiastunach widzieliśmy już nawet furię samego Włodzimierza Ilicza, gdy wszystko bierze w łeb - więc tę dziejową satysfakcję też mamy już za sobą.

Jakie zatem pozostają motywacje, by pójść do kina? Kinematograficzny patriotyzm, każący budować box office polskiej superprodukcji. Obowiązek szkolny - i skrócone lekcje. Wreszcie - perwersyjna przyjemność kontaktu z takim kinem dłużej niż przez trzy minuty. Dla miłośników bogoojczyźnianego kampu i kampowego wysokobudżetowego mesjanizmu, dla fanów figury Chrystusa wyłaniającej się znienacka spod płaszcza polskiego oficera w "Katyniu" Wajdy - zapowiada się filmowa uczta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji