Artykuły

Namiętność w znanych dekoracjach

"Tosca" w reż. Laco Adamika w Operze Nova w Bydgoszczy. Recenzja Jacka Marczyńskiego.

Już inauguracja potwierdziła, że Bydgoski Festiwal Operowy ma sens. Warto go organizować choćby po to, żeby naszym widzom, rozkochanym od niedawna w nowoczesnych inscenizacjach, uświadomić, że spektakle zrobione tradycyjnie też mogą być żywe i atrakcyjne. Udowodnił to Laco Adamik.

Zawsze współczuję reżyserom, którzy biorą się za "Toscę" Pucciniego. W jej tekście opisano szczegółowo tyle czynności scenicznych, didaskalia zaś precyzyjnie określają zachowanie bohaterów, że na własną inwencję nie zostaje wiele. Na dodatek akcja dzieje się w konkretnych wnętrzach rzymskich, które trzeba przedstawić na scenie. Spośród kilkunastu inscenizacji "Toski", jakie widziałem, tylko jedna zrywała z tym kanonem, bo przeniesiono ją do Włoch z czasów Mussoliniego. Ale to był spektakl opery w Amsterdamie, gdzie każdy reżyser, który chce dochować wierności kompozytorowi, uważany jest za beztalencie. W Polsce takich odważnych jak dotąd brakuje, a inscenizacyjna bieda naszych teatrów powoduje, że próba odtworzenia rzymskiego Palazzo Farnese czy kościoła Sant'Andrea della Valle daje często efekt żałosny.

A jednak można zbudować Rzym na scenie. Dla potrzeb bydgoskiej "Toski" stworzono dekoracje inspirowane jego barokową architekturą. Są one efektowne, mają klasyczne piękno. Barbara Kędzierska nie starała się jednak niczego kopiować, dozując własne pomysły, aż do sceny finałowej, kiedy nad sceną dominuje ogromny posąg z Zamku św. Anioła - symbol nadziei, ale i tragicznego przeznaczenia, od którego nie uciekną bohaterowie. W tej scenerii reżyser rozegrał akcję zgodną z tekstem, udanie ożywiając drugi i trzeci plan. Powstała "Tosca" tradycyjna, ale nie mamy poczucia obcowania z czymś, co oglądaliśmy już po wielekroć.

Nawet najwspanialsze dekoracje wymagają prawdziwych bohaterów. W roli tytułowej bohaterki zadebiutowała w Bydgoszczy Halina Fulara-Duda, która pod względem wokalnym ma wszelkie warunki ku temu, by dorównać swym wielkim polskim poprzedniczkom. Scena z arią "Żyłam sztuką, żyłam miłością" zinterpretowana została nienagannie. Warto wszakże poczekać do 20. czy 30. przedstawienia, gdy Halina Fulara-Duda pozbędzie się tremy. Gdy zapomni, że musi wykonać dziesiątki poleceń reżysera i zżyje się z postacią na tyle, że jej emocje, uczucia i namiętności będą wypływać wprost od niej. Gdy inspiracji szukać będzie nie tylko u dyrygenta, ale i u scenicznych partnerów.

O ile Tosce brakowało nieco ekspresji, o tyle Ko-Seng Hyoun miał jej w nadmiarze. Koreański baryton to artysta sprawdzony na europejskich scenach, na których jako baron Scarpia występował wielokrotnie. Dysponuje potężnym głosem i od pierwszego dźwięku podbił bydgoską publiczność. Bo kto śpiewa głośno, ten się u nas podoba. Ale Ko-Seng Hyoun nakreślił swego bohatera zbyt jednoznaczną kreską. Brakowało niuansów pozwalających uwiarygodnić postać. Zło tymczasem jest groźniejsze, gdy ujawnia się niespodziewanie. Poza schemat operowego amanta nie wyszedł też Edward Kulczyk jako Cavaradossi, śpiewający na dodatek zbyt, rzec by można, prowincjonalną manierą. Na kolejnym festiwalu sprawdzili się natomiast bydgoscy muzycy i dyrygent Maciej Figas. Dobrze jest wiedzieć, że mamy taką orkiestrę operową w Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji