Artykuły

Poczet aktorów Krakowa: BOŻENA ADAMEK

Mimo ciekawych warunków i wielkiego doświadczenia nie może narzekać na nadmiar pracy w macierzystym Teatrze im. Słowackiego. - Prawdziwy smak pracy poznałam w latach 70. i 80. Nie schodziłam wtedy ze sceny i z planu filmowego - mówi BOŻENA ADAMEK.

Lubi koronki, tafty, aksamity i eleganckie kostiumy w angielskim stylu. Z biżuterii i najchętniej zakłada stylowe drobiazgi, perełki lub korale. Krucha, wrażliwa, o wciąż młodzieńczej urodzie i filigranowej figurze. Robi wrażenie spokojnej i nieśmiałej, a w istocie kipi energią.

Optymizm, uśmiech na co dzień i życzliwość dla innych - tak o niej mówią koledzy - aktorzy. Bożena Adamek - absolwentka krakowskiej PWST, ma na swoim koncie role w 30 filmach, kilkadziesiąt kreacji teatralnych

i telewizyjnych, kilka nagród, a także nominację do nagrody aktorskiej na festiwalu w Wenecji. Po projekcji filmu "Rozmowa z człowiekiem z szafy" włoska "Corierre delia Serra" podała: La brauissima Bożena Adamek.

Mimo ciekawych warunków i wielkiego doświadczenia nie może narzekać na nadmiar pracy w macierzystym Teatrze im. J. Słowackiego. - Wiem, że dla aktorek w moim wieku ról jest mniej, ale żeby aż tak mało. .. Prawdziwy smak pracy poznałam w latach 70. i 80. Nie schodziłam wtedy ze sceny i z planu filmowego. Grałam u wybitnych reżyserów, m.in. u Hasa, Majewskiego, Zygadły, Jarockiego, ze wspaniałymi aktorami: Śląską, Pawlikiem, Kozieniem, Nowickim i wieloma innymi. Wiem, co to popularność, ale też wiem, co to czekanie i pokora, niezbędna w tym zawodzie. Rilke napisał o aktorach: "Istnienie grać nie myśląc o oklaskach". To jest dla mnie sedno sprawy.

Kocham wiele swoich epizodycznych ról, choć to nie im zawdzięczam popularność. I wciąż marzę o "istnienia graniu", bo teatr, mimo filmowych sukcesów, był zawsze dla mnie najważniejszy.

Już na I roku studiów poszła "jak burza". Będąc jeszcze nieopierzoną aktorką, zagrała Biankę w filmie "Sanatorium Pod Klepsydrą". - Myślę, że ten film jest tak ważny, że przejdzie do historii kinematografii, więc mam się z czego cieszyć. Poza tym wówczas, po raz pierwszy spotkałam się z genialnymi twórcami: Wojciechem Hasem - reżyserem i Witoldem Sobocińskim - operatorem. Oni nauczyli mnie na całe życie, jak radzić sobie przed kamerą. Ta praca zaowocowała również rolami teatralnymi: Garbuską w "Procesie" Jerzego Jarockiego i Julią, obok Krzysztofa Kolbergera, w telewizyjnej realizacji "Romea i Julii" przygotowanej przez Jerzego Gruzę. Tak zakończyłam studia, więc chyba nieźle?

Właśnie po roli Julii aktorka przez wiele lat grała amantki, bo też typ urody predestynował ją do takich ról. Jak na aktorkę zachowała się dość nietypowo, bo zaraz po studiach zafundowała sobie macierzyństwo. - Rezygnowałam z wielu propozycji i to nie tylko z powodu dziecka. Nie chciałam obniżać poprzeczki artystycznej, skoro los tak wysoko ją przede mną postawił. Gdy teraz na to patrzę, to myślę sobie, że może to był błąd, może należało kończyć jeden film i zaczynać drugi, jak robili koledzy: teatr, nocą podróż na plan filmu i wieczorem znów teatr. Tymczasem ja starałam się żyć higienicznie; nigdy nie ciągnęłam równolegle dużej roli filmowej i teatralnej, bo uważałam to za brak profesjonalizmu. Może dziś za to płacę?

Lata 70. i 80. były tłuste dla aktorki nie tylko w filmie, ale i w teatrze. Zagrała wiele ważnych ról w warszawskim Powszechnym, w Krakowie w Bagateli, Starym, Stu - do dziś przetrwały przyjaźnie z Franciszkiem Mułą i Włodzimierzem Jasińskim - w Ludowym i w Słowackiego. Przeszła przez wszystkie wtajemniczenia zawodu aktorskiego, grając zarówno role dramatyczne, jak i komediowe w repertuarze klasycznym i współczesnym. - W teatrze można całym sobą opowiadać o świecie i ludziach, z których radościami i smutkami mierzę się każdego wieczoru. Cudowny Bronek Pawlik, z którym miałam zaszczyt grać, powtarzał zawsze: Aktorskie małe "ja" zostawiaj w domu. W teatrze szukaj problemu, prawdy, wyszarpuj je i wydzieraj z siebie. Zawsze staram się być wierna tej zasadzie. Im postać bardziej chropowata, zawiła - tym bardziej lubię się z nią konfrontować. Teraz coraz częściej cieszą mnie role charakterystyczne, komediowe, jak ta w "Cukrze w normie", którą gram w Teatrze Łaźnia. To dla mnie nowe doświadczenie i muszę nieco "przestrajać" moje aktorstwo, dostosowując je do innego typu teatru, jaki tam jest prezentowany. Naturalizm gestów, odruchów, słowa - bez ich teatralizacji - to nowe dla mnie wyzwania.

Popularność niewątpliwie przyniósł aktorce film "Znak orła". Wówczas po raz pierwszy poznała, co to znaczy być rozpoznawalną na ulicy. Duże znaczenie w jej rozwoju artystycznym miała rola Elżbiety Habsburżanki w "Królowej Bonie" Janusza Majewskiego. Grała cudzoziemkę, epileptyczkę, co wymagało od niej przefiltrowania postaci przez wszystkie komórki. - Spotkanie z Januszem Majewskim, reżyserem o wielkiej kulturze artystycznej i osobistej, niezwykle sobie cenię. Bo z wychowania i z potrzeby ducha jestem osobą bardzo wyczuloną na styl i formę - zarówno w życiu codziennym, jak i na scenie czy przed kamerą. Janusz Majewski zapewniał ten komfort. No i Aleksandra Śląska - partnerować jej, podglądać w pracy i obserwować jej wiarę w powodzenie mojej roli - to była wielka radość. I jeszcze cudowny Zdzisław Kozień, z którym chciało się grać bez końca.

Przeciwieństwem Elżbiety była Zośka w "Popielcu". Po wyjściu z królewskich komnat Bożena Adamek zmierzyła się z rolą rozpasanej, wiejskiej dziewczyny - trudną, bo ukazującą niemal całe życie bohaterki. Do jednej z najistotniejszych ról aktorka zalicza postać matki w filmie "Rozmowa z człowiekiem z szafy", który przyniósł jej nominację do weneckiej nagrody. - Niełatwo było zagrać bohaterkę patologiczną i do tego uwiarygodnić jej postępowanie. Chyba wówczas po raz pierwszy zagrałam postać aż tak mocno wbrew sobie, swojej psychice i mentalności. Musiałam pokonać w sobie wiele barier i oporów.

Właśnie na festiwalu w Wenecji aktorka poczuła smak wielkiego artystycznego świata. - Znalazłam się w gronie wielkich, znanych artystów. Do Paryża leciałam wraz z Mastroiannim, byłam na konferencji prasowej obok Michelle Pfeiffer... Nominacja, takie towarzystwo i owacja po projekcji filmu wynagrodziły mi samopoczucie Kopciuszka z dalekiego kraju z dietami wystarczającymi na kawę. A że o tym sukcesie polska prasa właściwie nie pisała i nie posypały się propozycje? No cóż, takie jest życie i polska specyfika.

Od kilku lat Bożena Adamek gra w macierzystym teatrze niewiele. Najlepsze role otrzymywała od Barbary Sass: w "Stalowych magnoliach", "Czarownicach z Salem", a ostatnio w "Czarodziejskiej górze". - Z Basią pracuje mi się znakomicie, doskonale rozumiemy się od samego początku, kiedy zagrałam w jej filmie "Debiutantka". Po "Czarownicach z Salem" miałam dwa puste teatralne lata, nie dostawałam żadnych ról, tak jakby mnie nie było w teatrze, jakbym umarła. Przeszłam wtedy silną depresję. Czekałam, zaczynałam wątpić w siebie, robić coraz częściej rekolekcje i zadawać pytanie: A może ja nic nie umiem? Wtedy musiałam od nowa ustawić swoją hierarchię w życiu. Pomyślałam: skoro nie gram, a teatr zawsze stawiałam na pierwszym miejscu, to czy mogę wartościować siebie według ilości pracy? Do tego dochodziły zwyczajne problemy finansowe... Długo musiałam się zbierać, a życie zmusiło mnie do nabrania dystansu wobec zawodu. Pomoc znalazłam w kochającej rodzinie, wśród teatralnych przyjaciół. Szczególnie młodzi aktorzy okazali mi wielkie wsparcie: Dominika Bednarczyk, Błażej Wójcik. A teatralnym kołem ratunkowym był dla mnie Teatr Łaźnia, który pozwolił mi znów uwierzyć w siebie. Zagrałam Fedrę w "Miłości Fedry" - dramatyczną, współczesną postać o wielkiej rozpiętości emocji i uczuć. Potem były kolejne tytuły i wreszcie rola Przepełnionej w "Czarodziejskiej górze" w moim teatrze. Koledzy i publiczność bardzo docenili tę pracę, co wreszcie podniosło mnie na duchu. Ale do beczki miodu zawsze ktoś musi dolać łyżkę dziegciu. Rola wymagała dyskretnego negliżu, z czym w pełni się zgadzałam. Od jednej z koleżanek usłyszałam: "No, teraz to już wszystko zrobisz, nawet rozbierzesz się, żeby się pokazać". Zabolało mnie bardzo i boli do dziś, bo nigdy nie epatowałam nagością. Ale-czasami rola wymaga odsłonięcia również kawałka ciała, to jest w końcu nasz zawód. Ten temat świetnie podsumował Janek Peszek, mówiąc w jednym z wywiadów: Aktor pruderyjny to aktor prowincjonalny.

Ostatnio znów uśmiechnęło się do Bożeny filmowe szczęście. Zagrała w "Klinice samotnych serc" Dejczera - emisja serialu rozpocznie się z końcem maja, aktualnie gra gościnnie w "Na dobre i na złe" oraz w najnowszym filmie Marka Koterskiego "Wszyscy jesteśmy Chrystusami". - Pracę w "Na dobre i na złe" zawdzięczam Dorocie Segdzie. Zabrała moje zdjęcia na plan i od razu dostałam propozycję roli - bardzo ciekawej. Z Markiem Koterskim spotykam się po raz drugi - grałam w jego debiutanckim filmie "Dom wariatów", obok Kondrata i Łomnickiego. Teraz znów spotykam się z Kondratem, a gram matkę Bartka Opani. Scenariusz jest bardzo interesujący, porusza problem alkoholizmu, czyli nowe wcielenie Adasia Miałczyńskiego z "Dnia świra". Fantastyczna praca, ileż energii w nią wkładam.

Kiedy Bożena Adamek nie ma pracy lub chce odpocząć, zabiera się za męskie zajęcia: stawia nowy płot przed domem, maluje garaż lub strzyże trawnik. Gotować nie lubi i pewnie temu zawdzięcza wspaniałą figurę. Lubi słuchać, wraz z mężem, reżyserem, Włodzimierzem Nurkowskim, muzyki klasycznej i zwyczajnie, po kobiecemu, kupować sobie ładne rzeczy. - Me pamiętam kiedy ostatnio kupiłam sobie coś eleganckiego. Nie grałam, więc nie zarabiałam. Teraz, dzięki filmom będę mogła sobie wreszcie fundnąć dobry krem, płaszcz i buty na 30-lecie mojej pracy artystycznej. I to Isprawi mi wielką radość. Bo czyż z takich drobnych przyjemności nie składa się też życie? I Najważniejsze, by umieć się nim cieszyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji