Artykuły

Superreklamowany Bruce rządzi w Hucie

"Wejście smoka. Trailer" w reż. Bartosza Szydłowskiego w Teatrze łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Łukasz Maciejewski w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Twórcy zrobili dużo, żeby mówiło się o spektaklu. "Wejście smoka" ma plusy i minusy. Ale intryguje

Nie nastawiałem się na zbyt wiele i dlatego nie było rozczarowania. "Wejście smoka. Trailer" w Teatrze Łaźnia Nowa to tylko (i aż) zabawa z konwencją filmu w teatrze oraz z popkulturowym mitem Bruce'a Lee w wydziedziczonym do niedawna miejscu. Lee w Nowej Hucie nie jest żadnym herosem sztuk walki. Walczy z własnymi ułomnościami, a także z czasami nie najlepszymi pomysłami reżysera spektaklu Bartosza Szydłowskiego.

Popularne kino i telewizja są cennym źródłem inspiracji dla teatru, a mity z przeszłości ożywiają współczesne sceny. Legendą był także film Roberta Clouse'a "Wejście smoka" z 1973 roku. Na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku (polska premiera odbyła się z dużym poślizgiem) nie było chyba dzieciaka, który nie chciałby zostać karateką. Plakaty z Bruce'em Lee pojawiały się w każdej gazecie, sprzedawane były tak zwane naprasowanki z podobizną Bruce'a, którymi za pośrednictwem żelazka przyozdabiało się liczne wyroby krajowego przemysłu odzieżowego. Mniej lub bardziej amatorskie szkoły karate zaczęły wówczas powstawać jak grzyby po deszczu.

Coś z tej legendy przetrwało do naszych czasów. Zmarły w 1973 roku Bruce Lee przestał być idolem okładkowym, ale nadal fascynuje. Produkowane w Chinach filmy mają często stempel jego osobowości. O ciągłości fenomenu świadczy również medialne zainteresowanie spektaklem Bartosza Szydłowskiego. Trzeba przyznać, że pod względem marketingowym "Wejście smoka. Trailer" zostało przygotowane perfekcyjnie. Na wiele miesięcy przed premierą można było śledzić przygotowania twórców do wyjazdu do Chin i klasztoru Shaolin, próby scen walki, przeczytać liczne wywiady, błogi itd. Jednak wybierając się na "Wejście smoka", najlepiej zapomnieć o wszystkich zapowiedziach, że będziemy mieli do czynienia z analizą relacji mistrz-uczeń albo ojciec-syn. Jeżeli coś z tego typu zestawień przedostaje się do spektaklu, to w stopniu szczątkowym. Liczy się testosteron.

Pomysł, żeby legendarną rodzinę zagrał aktorski klan Peszków: Jan - słynący również z wybornej formy fizycznej; oraz wysportowany, świetnie zbudowany Błażej Peszek, wydaje się oczywisty, niemniej trzeba było na to wpaść.

I pod tym względem Szydłowski na pewno się nie pomylił. Peszkowie nie mają w "Wejściu smoka" szansy na rozbudowane partie aktorskie. W spektaklu pełnią raczej funkcje usługowe - osobowości filtrujących pomysły reżysera i scenarzysty, ale mimo to stanowią największą atrakcję przedsięwzięcia. Jan Peszek wyraźnie bawi się rolą.

Poza z założenia traumatycznym finałem, który był dla mnie stylistycznym pęknięciem, nieustannie puszcza oko do widzów. Zdaje się powtarzać: "Przyjrzyjcie mi się uważnie. Kogoś takiego pokochaliście. To wszystko ścierna". Błażej, grając kilka ról równocześnie, staje się synonimem osobowości zagubionej w wielu wcieleniach, przyjmowanych na życzenie widzów. Który wizerunek jest prawdziwy. Być może żaden?

Scenariusz Mateusza Pakuły przyjął konwencję filmu w filmie. Reżyser - gra go kompletnie bezradny aktorsko muzyk Tymon Tymański - przeprowadza casting na aktorów występujących w tytułowym trailerze opowieści o Brusie Lee. Na scenie pojawiają się autentyczni mistrzowie sztuk walki oraz kilkoro hochsztaplerów (jeden starszy pan zawodzi nawet "Dary losu" Rynkowskiego, żwawo kręcąc przy tym pupką). Oglądamy sceny nawiązujące do filmu Clouse'a-pokazane w tonacji drwiąco-kpiącej. Struktura przedstawienia ma jednak charakter płynny. Wątki urywają się i nie kończą, a drugoplanowi bohaterowie - na przykład zabawni Afro Nińdża (Grzegorz Gromek) czy Ślimak Nińdża (dobry Mikołaj Karczewski) - stają się jedynie pięciominutową atrakcją.

Spokojnie można było odpuścić sobie grubiańską, mizoginiczną scenę z dmuchanymi lalami z sex-shopu, mającą jakoby dowieść, że w świecie kung-fu - czyli w życiu, nie ma miejsca dla kobiet, są tylko awatary. To dosyć żenujące.

Jednak pamiętając o wątpliwościach, mimo wszystko warto wybrać się do Łaźni. "Wejście smoka" to jedno z nielicznych, z założenia komercyjnych przedstawień w Krakowie, które ma większe ambicje. Miejscami jest zabawnie, miejscami inteligentnie. W sumie - nie najgorzej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji