Artykuły

Kilka czystych dźwięków

"Ja - jestem - nim" w reż. Szymona Kaczmarka w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Nie wydziwiać! Przecież w sumie jest to hasło proste jak dzielenie litra przez dwa Nie wydziwiać, nie chcieć być koniem w drodze na górę, nie robić bałaganu, nie dziergać sztucznej tajemniczości, nie silić się na post-postpostmodernizm, nie epatować amorficznością, nie popisywać się swym uwielbieniem dla dzieł otwartych, niedokończonych, bez początku, końca i choćby cienia rozwoju pomiędzy, a najlepiej w tak zwanym toku, czyli bez wewnętrznego rytmu, bez falowania napięć, bez intonacji, dla dzieł po prostu martwych, lecz jakże, proszę ja was, ciekawie martwych. Nie wydziwiać! Tak. I jeśli nawet nie dla teatrów, powiedzmy sobie, "dorosłych", to z pewnością, absolutną pewnością hasło to winno być mottem PWST w Krakowie. Inaczej trzeba będzie zmienić patrona

Oto gdy w pierwszej części bezładnie skleconego przez Szymona Kaczmarka dyplomu aktorskiego "Ja - jestem - nim" wg prozy Etgara Kereta zemdlałem z nudów, w malignie zobaczyłem, jak patron szkoły, Ludwik Solski, wstaje z krzesła obok mnie, jako niegdysiejszy Stary Wiarus wkracza w polifemiczny burdel na scenie i zjadłszy tam bandaże, którymi był okutany, czapę, buty, a na końcu bagnet

- z miną starca absolutnie szczęśliwego umiera po raz drugi, krzycząc: "Za kolejne zmartwychwstanie już dziękuję, Boże dobry!!!".

Niby co innego mu pozostało? Tam, na scenie - stu-piętrowe pomieszanie wszystkiego ze wszystkim, lity bigos ćwierć myśli, niby form, pseudo-namiętności. Jedenaścioro młodych miota się między szeregiem automatycznych pralek i w stosie betów raczej brudnych, miota się, usiłując udawać grubo ponad dwadzieścia postaci, usiłując panicznie zmieniać namiętności, dialogi, temperamenty, by coś z siebie wydusić w sprawie udanej bądź nieudanej miłości oraz w stu pięćdziesięciu innych sprawach współczesności. Kicają tak duchem i ciałem wśród przewalających się betów, bądź niczym katatonicy zamierają na parapetach, podłodze lub pralkach, mocarnie, acz płonnie próbując mnie minami przekonać, że świetnie pojmują zasady fatalnego bigosu estetyczno-myślowego, którego są oto mętnymi ingrediencjami. Do tego jakieś projekcje, jakieś nagłe wirowania bębnów w pralkach, jakieś na ścianie wyświetlane informacje, że mamy oto zimę, wiosnę, lato lub jesień. Cóż, stokrotnie dziękuję. Jak i za podawanie na tej samej ścianie tytułów tego mrowia literacko pretensjonalnych scenek, z których zawsze pozostaje lite zero.

Gdyby nie kilką kilkanaście ładnych minut części drugiej, właściwie co miałbym powiedzieć o młodych, utopionych w bite dwie godziny i czterdzieści minut trwającym nieszczęściu, które jest na poziomie egzaminu z elementarnych zadań aktorskich na roku pierwszym, kiedy to większość dostała pałę? Że żyją? Moje szczere gratulacje, to rzeczywiście jest niebywałe, wiekopomne osiągnięcie ciała pedagogicznego krakowskiej PWST, zwłaszcza mojej ulubionej magnificencji. Więc co mam rzec, urocza magnificencjo, by nie poddać się ciemnym mocom zawsze w takich razach żałosnej i szkodliwej, starego wuja godnej litości? Gdy bigos fundamentalnie niejadalny - ingrediencje nie mają znaczenia Gdy bywa odwrotnie, gdy bigos ma początek, koniec, a zwłaszcza jasną, mocną smakową nutę pomiędzy - wtedy kiełbasą boczek, kapustą cebulą czosnek, pomidorowy przecier, sól, pieprz i liść laurowy same z siebie świetnie tańczą na podniebieniu. Więc gdyby nie te kilkanaście ładnych minut - nic bym już

o tym wydarzeniu nie powiedział.

A tak - mówię. Oto ocalający brak scenicznego cudowania Dwa krzesła i pustka w koło. Bębny pralek nie wirują, betów nie widać. Znikł nowoczesny bałagan, zdechła ponowoczesna brednia Zostało kilka czystych dźwięków. Na krzesłach Katarzyna Dorosińska i Jan Jurkowski. Delikatnie mówią o miłości. Albo tylko Dorosińską z twarzą na biało i z czerwonymi kreskami na powiekach - opowiada o cudzie uczucia do chłopca którego nie mą nigdy nie było i nie będzie, bo jej marzenie jest zbyt kruche jak na nasz świat. Kilkanaście minut drugiej części. Nie więcej. To cieszy. Lecz cóż począć, Ludwik Solski powiedział "dość" godzinę wcześniej.

**

PWST w Krakowie. "Ja - jestem - nim" wg Etgara Kereta. Reżyseria Szymon Kaczmarek. Dramaturgia Żelistaw Żelistawski. Scenografia Kaja Migdałek. Dyplom Wydziału Aktorskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji