Artykuły

Gdybanie wyzwolone

GDYBYM kiedyś miał okazję chętnie sam zabrałbym się za "Wyzwolenie" i wyreżyserował je po swojemu. Na dobrą sprawę da się z niego i z tysiąc interpretacji wykroić, i pewnie każda prawdę powie o nas, w dniu dzisiejszym, jutro, pojutrze, za rok i chyba jeszcze długo potem. Bo świetny to, wciąż żywy i wielki dramat. O Polsce, Polakach. Pełen patosu, bólu, goryczy, ironii, pełen melancholii i jednak... wiary.

Jeleniogórski spektakl "Wyzwolenia" zaczyna się już na schodach. Muzyka Chopina. Narodowy ołtarz z rekwizytów dawnych zwycięstw - husarskie skrzydła, szyszaki, sztandary, zbroje i rytualne świece. Półmrok. Sala teatralna wypełniona biało-czarnymi obrotowymi krzesełkami, pośrodku trzy niewysokie podesty. W pierwszej chwili kojarzy się z salą operacyjną. Nad głowami w czterech rogach naświetlacze. Wszystko robi wrażenie sterylności, chłodu, wywołuje niepewność. W takiej właśnie scenerii dokonała Alina Obidniak bardzo udanej operacji na tekście autora "Wesela". Scenariusz, który powstał jest spójny, trudno rozszyfrować, w którym miejscu był naprawdę zszywany. To pierwszy plus.

Spektakl niejako prowadzi Krzysztof Kursa (Konrad), tuż za nim para - Janina Jankowska (Muza) i Kazimierz Miranowicz (Reżyser), wreszcie plejada aktorów mających bardzo różne zadania.

Konrad Krzysztofa Kursy jest żarliwy, pewny swoich racji, zjadliwy, bezwzględny dla swoich antagonistów, egzaltowany, lecz pozbawiony patosu. Aktor gra tę rolę z dużym dystansem, bez niepotrzebnego szarżowania. To najlepsza jak dotąd propozycja aktorska Kursy oraz kolejny skok naprzód w porównaniu z udaną, przecież, rolą Mak-Yksa w "Pierścieniu Wielkiej Damy" Norwida. Przypuszczam, że te "skoki" kosztują sporo pracy, ale w tym wypadku każda kropla potu procentuje w teatralnym efekcie. To drugi plus.

Dalsze dwie z wyróżnionych przez reżyserkę postaci.

Pierwsza - ironiczna i prowokująca bez przerwy Konrada - Muza, zagrana bardzo oszczędnymi środkami przez Janinę Jankowską. Niemal do ostatniej chwili wydaje się panować nad Konradem. Jankowska potwierdziła swoje możliwości. Czysta robota - udana propozycja.

Kolejna rola sprawiająca sporą satysfakcję w oglądaniu jest dziełem Kazimierza Miranowicza. Pokazał on zwartą i wzbogaconą postać Reżysera (podporządkowane jej zostały teksty postaci Prymasa i jednej z Masek), gra ją z dużą nonszalancją zresztą bardzo precyzyjnie wycieniowaną, bez potknięcia, mimo iż w wielu momentach operuje środkami ekspresji na krawędzi karykatury. W sumie Jankowska i Miranowicz stanowią trzeci plus.

Z reszty zespołu wyróżniłbym jeszcze Andrzeja Precigs (b. dobry w parodii Wielkiej Improwizacji) i Zbigniewa Bartoszka, ale brawa należą się niemal wszystkim aktorom biorącym udział w "Wyzwoleniu". Tak więc, z niewielkimi zastrzeżeniami to już czwarty plus.

Piąty plus stanowi inscenizacja Aliny Obidniak. Jest w tym przedstawieniu kilka pomysłów, chwil, które trudno będzie zapomnieć. Choćby wznoszony przez Przewodnika (Talarczyk) okrzyk "Polska" i niemy chór, nabierający w płuca powietrza, żeby krzyknąć z całych sił... układa usta jedynie by wtórować Przewodnikowi, gardła nie wydają żadnego dźwięku, czy Samotnik (Precigs) - otulony niby peleryną, białą płachtą płótna (przypomina wieszcza z pomnika na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie) na ułamek sekundy nieruchomieje, a zaraz potem... drwi z jego bohatera i proroctw.

Najważniejszy fragment "Wyzwolenia" - dialog Konrada z Maskami przypomina typową dla pewnej mentalności rozgrywkę - jeden przeciwko bezosobowemu tłumowi. Można sobie wtedy do woli podowcipkować, popyskować i pofilozofować czując za sobą ciepłe oddechy pobratymców. Aktorzy grający Maski utożsamiają się z nami, widownią, siedzą wśród nas, na takich samych metalowych, obrotowych, białoczarnych krzesełkach, równie pilnie jak my śledzą akcję, od czasu do czasu jedynie odszczekną coś Konradowi. Tu cieszy pewna konsekwencja, aktorzy nie pogubili postaci, które wcześniej nam przedstawili i tak Muza jest nadal Muzą, Reżyser Reżyserem itd.

Po przedstawieniu wracają mimo woli pieśni mające niemal znaczenie symboliczne. Obidniak tuż po prologu wprowadza na salę chór śpiewający parodos i podobnie kończy spektakl pełnym wiary eksodos skierowanym jakby do Konrada, poety... sztuki (?!). Ta klamra wzięta z greckiego teatru nadaje całej inscenizacji jeszcze większą siłę i wyrazistość. Z zapartym tchem słuchałem pięknie muzycznie wystylizowanej pieśni:

"Daj nam poczucie siły

i Polskę daj nam żywą

by słowa się spełniły

nad ziemią tą szczęśliwą.

Jest tyle sił w narodzie

jest tyle mnogo ludzi

niech w nie duch twój wstąpi

i śpiące niech pobudzi..."

Zaproponowany przez reżyserkę układ tekstu tego narodowego dramatu brzmi dziś bardzo współcześnie i zaskakuje aktualnością spostrzeżeń.

Wyspiański, jak się okazuje, jest bardzo szczęśliwym autorem dla jeleniogórskiej sceny, po "Legendzie" sukces święci "Wyzwolenie". Ciekaw jestem czy się sprawdzi moja przepowiednia (wiadomo jak to z wszelkimi proroctwami bywa)? Otóż, wydaje mi się, że "Wyzwolenie" zaserwowane z kuchni dyr. Obidniak będzie jednym z bestsellerów tego sezonu teatralnego. Powinni to potwierdzić nie tylko smakosze, ale i gremium publiczności nie tylko dolnośląskiej.

Gdyby tak się stało, jako ten, co prorocze słowa naskrobał, byłbym wielce rad...

Kończąc powyższą epistołę jeszcze raz sobie gdybnę...

Gdyby tak zaprosić* Jeleniogórski Teatr do Wrocławia, mieliby teatromani frajdę i możliwość skonfrontowania tego spektaklu z nie tak dawno granym w Teatrze Polskim "Wyzwoleniem" w reżyserii nieżyjącego już Jerzego Golińskiego.

* To gdybnięcie kieruję bezpośrednio na ręce szefa od dolnośląskiej kultury Jana Soyty..!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji