Artykuły

Tańcz, tańcz, tańcz

O samej Pinie dowiadujemy się niewiele. Pozostaje tajemnicą. Być może to z szacunku dla niej - zawsze stała trochę z boku, zamyślona. Być może Wendersowi zbyt trudno było wniknąć w biografię przyjaciółki tuż po jej śmierci - film "Pina" Wima Wendersa (od dziś na ekranach kin) recenzuje Piotr Guszkowski w Metrze.

Wim Wenders przez lata szukał odpowiedniej formy dla filmu, który chciał nakręcić ze swoją przyjaciółką Piną Bausch. W końcu znalazł rozwiązanie - technologię 3D

Niestety, wybitna choreografka zmarła, zanim rozpoczęły się zdjęcia. Jednak reżyser zdecydował się dokończyć projekt. Tak powstała "Pina": epitafium dla artystki, a przede wszystkim - portret jej twórczości. Pina Bausch była takim współczesnym Van Goghiem tańca. Do jej zespołu w Wuppertalu nie mógł się dostać po prostu wybitny tancerz, musiał mieć osobowość, bo Pina z ruchów robiła mistrzowskie widowiska - woda, piasek czy ascetyczne dekoracje były tylko tłem dla niezwykłych emocji, które wykonywali szkoleni przez nią tancerze. A była to szkoła precyzji i ciągłej krytyki, ale wynikającej z geniuszu artystki.

Ten film to świadectwo niezwykłej wyobraźni jej i reżysera. Wenders zaprasza widza do świata rytmu, ruchu i emocji z czterech najważniejszych spektakli Tanztheater Wuppertal. Występy zaaranżowane raz na deskach teatru, raz wpisane w plener spajają wspomnienia współpracowników Piny. Z ich wypowiedzi bije głęboka tęsknota za człowiekiem, który właśnie odszedł. Mówią nie mniej niż sztuka.

Jednak o samej Pinie dowiadujemy się niewiele. Pozostaje tajemnicą. Być może to z szacunku dla niej - zawsze stała trochę z boku, zamyślona. Być może Wendersowi zbyt trudno było wniknąć w biografię przyjaciółki tuż po jej śmierci. Przy okazji obraz stracił nieco na obiektywności: skupiono się jedynie na sukcesach, pomijając mniej udane realizacje Bausch. Emocje i estetyka wzięły górę nad prawdą, choć trudno nazwać to nieuczciwością. Reżyser starał się pozostać wierny Pinie i jej twórczości, lecz prawdę o Bausch czuć najbardziej, gdy widzimy ją tańczącą we fragmentach "Cafe Müller" sprzed lat.

Film miał już swoje projekcje na wielu festiwalach. W Berlinie był hitem, stąd jest niemieckim kandydatem do Oscara. W Polsce już miał szereg pokazów, m.in. na Festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu, gdzie był wielkim wydarzeniem imprezy. Lepiej później niż wcale - wielkie dzieło Wima Wendersa to najpiękniejsza premiera tego weekendu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji