Artykuły

Śmieć się czy płakać

(...) letnią przedwieczorową porą, przy wydobywających się z głośników dźwiękach słynnych sprzed lat "Kaczuszek", w miejskim parku na ławeczce - powiedzmy - przypadkiem spotyka się dwoje ludzi. On, 40-letni mężczyzna z "przeszłością" i Ona, młodsza od niego, także mająca za sobą doświadczenia życiowe. - Tak rozpoczyna się polska prapremiera "Ławeczki" Gelmana.

W trakcie tego jedynego zresztą spotkania powiedzą sobie wiele (spotkali się wprawdzie już wcześniej, rok temu, też tutaj na ławeczce, i wieczór próbowali dokończyć u niej w domu ale bohater - przedstawiwszy się za kogoś zupełnie innego - pojechał nagle taksówką po swoje rzeczy i nigdy już nie wrócił, a dziś, niestety, nawet nie poznał swojej "znajomej" sprzed roku). Zbyt wiele jak na jeden wieczór. Opowiedzą niemal swoje życie.

A wszystko zdarzy się w tym jednym miejscu. Tutaj bowiem autor umieścił akcję tej sztuki. Akcję prostą, bez żadnych komplikacji sytuacyjnych, dramaturgicznych. Jakichkolwiek. Chwilami wręcz banalną. No, bo czyż nie jest banalna sytuacja, w której mężczyzna uwodząc (na jedną noc) kobietę bezczelnie kłamie, iż od dawna jest wolny, samotny jak zwierzę, a żona-cholera to przeszłość? I czyż nie jest banalna naiwność, łatwowierność samotnej, rozwiedzionej kobiety, poszukującej "na siłę" towarzysza życia? Nawet tutaj, na parkowej ławeczce? Na pewno jest.

Nie na tym jednak rzecz się wyczerpuje. I nie na ciągłym zaskakiwaniu widza nową wersją "prawdy" o bohaterze. "Prawdy", oczywiście, przez niego samego przedstawianej (a to rozwiódł się 3 lata temu i ma córkę, a to nie rozwiódł się wcale i ma synów, a to ma już drugą żonę i dwóch synów itd). Rzecz ma się bowiem w tym, iż tych dwoje bardzo samotnych i rozczarowanych ludzi z goryczą przyjmuje życie takim, jakie los zgotował. Pragną za wszelką cenę wyrwać się z owego marazmu życiowego i w miejsce samotności doświadczyć prawdziwych uczuć. I w tym kontekście owo spotkanie parkowe staje się czymś większym i głębszym niż tylko zwykłym pijackim podrywem będącym rekompensatą za nieudane małżeństwo. Staje się niejako wiwisekcją losu tych dwojga (czytaj jednych z wielu).

Tekst "Ławeczki" na pewno nie należy do tzw. wielkiej, czy wysokiej literatury. To po prostu - jak cała twórczość Gelmana - taki "mały realizm". Mały realizm naszego bytowania, naszych spraw codziennych, osobistych, zawodowych spraw, z których jednak składa się nasze życie. Tak więc obok tej wielkiej literatury, nobilitującej i wynoszącej nas w filozoficzne, metafizyczne i historiozoficzne rejony - dobrze mieć, od czasu do czasu, kawałek zwyczajnego, "małego realizmu". Tym bardziej iż dramaturgicznie rzecz skonstruowana jest znakomicie. I świetnie zbudowane postaci bohaterów. A jeśli dodać do tego, iż w parę gelmanowskich bohaterów wcielił się duet: Joanna Żółkowska i Janusz Gajos - łatwo przewidzieć efekt.

Aktorzy rysują psychologiczny wizerunek swoich bohaterów delikatną, subtelną kreską półtonów i półcieni. Dodawszy do tego doskonale prowadzony dialog - otrzymujemy przejmująco prawdziwy wycinek z życia dwojga, zupełnie przeciętnych, "szarych" ludzi.

Jedno mam tylko - ale ważne - zastrzeżenie. Zabrakło mi na scenie tego, co otrzymałam przy lekturze tekstu: pogłębionej refleksji. Reżyser bowiem potraktował ów dramat bardziej w kierunku komedii obyczajowej. I w tej konwencji - bardzo konsekwentnie zresztą - poprowadził przedstawienie. Toteż rozbawiona publiczność chichocze nawet tam, gdzie w tekście jest zaduma i łza goryczy. Bo takie psiakrew, jest życie. Trochę szkoda, bo teatralnie, dramaturgicznie i warsztatowo jest to doskonałe przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji