Artykuły

Ionesco czy... Kantor?

Każdy z nas ma prawo dokonać wyboru najbardziej odpowiadającego mu dzieła malarskiego spośród całego dorobku artystycznego w dziedzinie plastyki. Oczywiście, że na jego smak będzie oddziaływać nie sama intuicja, czy wrodzona wrażliwość - ale wiedza o sztuce oraz czas, poświęcany na obcowanie z nią. Równie jasno można przedstawić sprawę, że w pewnym momencie kończy się (nawet dla bardzo kulturalnego konsumenta sztuki) umowa pomiędzy artystą i rzeczonym konsumentem. Umowa bowiem co do znaczeń artystycznych, obowiązuje tylko wtedy - jeśli jej punkty są zrozumiałe (w szerokim zasięgu) dla każdej ze stron. Tam, gdzie artysta zaczyna "dziwaczyć", przemawiać wymyślonym przez siebie i dla siebie językiem, wyłącznie w celu osiągnięcia za wszelką cenę tzw. oryginalności - stawia zarazem MUR odgraniczający jego twórczość od bezradnego odbiorcy. Łamigłówki bowiem tak długo są zabawne, jak długo istnieje możliwość ich rozwiązania po obu stronach: tej, która wymyśliła zadanie - i tej która wszystkimi dostępnymi jej środkami - może je rozwiązać. Jeśli zadanie polega na różnicy w pojęciach znaczeń, wówczas cała zabawa przestaje być zabawna.

A przecież coraz częściej zauważamy dziś w sztuce zamiar szokowania dla szokowania, nieustannej pogoni za dziwacznością - jako kształtem nowoczesności. Coraz częściej elementy czysto malarskie wkraczają poprzez indywidualności scenografów - do teatru.

Mówiło się, że ostatnio reżyser dominuje na scenie: "przyprawia" gotowy tekst autora (czyli zmienia, wykreśla, dopisuje, stwarza dodatkowe idee, o których dramaturgowi się nie śniło) - słowem urasta do roli współautora sztuki - mówiąc oględnie... Bo, że narzuca koncepcję gry aktorom - to już dziś nikogo nie zaskakuje. Do tej pory reżyserowi podporządkowywał się scenograf, naturalnie w ramach rozsądnej dyskusji artystycznej - i "oprawiał plastycznie" dany spektakl.

Jak daleko sięgają uprawnienia reżyserów w sprawy autorskie - trudno tu określić. Najłatwiej i najtrudniej obejść się z pisarzem współcześnie żyjącym w tym samym kraju. Najłatwiej, gdy pisarz CHCE koniecznie ujrzeć swoją sztukę na scenie - godzi się z tego względu na wszystkie propozycje reżysera. Propozycje są zależne od ambicji - zdrowych lub fałszywych - tego ostatniego... Najtrudniej przekonywać dramaturga o ustalonej pozycji artystycznej, który WIE czego chce w napisanym dziele - i nie ma zamiaru przystąpić do "spółki autorskiej" (polegającej na zmianie pierwotnej idei utworu).

I wreszcie mamy okazję przekonać się (na razie w sporadycznych wypadkach), że powoli scenografowie przejmują, z wiedzą czy też bez uświadomienia sobie tego faktu przez niektórych reżyserów - ster sceniczny wystawianych sztuk. Oni więc naginają tekst, aktorstwo i koncepcje reżyserskie - do własnej wizji określonego przedstawienia.

Wszystko byłoby pięknie, gdyby każdy z tych czynników decydujących o obliczu i wymowie spektaklu - harmonijnie wzmagał efekty sztuki. Nawet, jeśli nie byłaby ona w końcowej realizacji scenicznej tak klarowna i komunikatywna, jak by to wynikało ze słów autorskich. Ale... bez przesady w kierunku zamazywania idei utworu - w imię forsowania udziwnionej "nowoczesności"!

Przykładem stosowania "z powodzeniem" takiej metody preparowania sztuki jest "Nosorożec" Eugene Ionesco, wystawiony w Teatrze Kameralnym...

Tu należy stwierdzić, że teatr dokonał właściwego i słusznego wyboru - pragnąc pokazać "Nosorożca" krakowskim widzom. Dramat Ionesco - jest sztuką polityczną. Jego treści są (w czytaniu!) bardzo wyraźne. Przesadą byłoby doczepiać do nazwiska autora, znanego ze specyficznych cech pisarstwa - jako nowoczesnego i "trudnego" dramaturga - etykietki: niekomunikatywny. Gdzie jak gdzie, ale w "Nosorożcu" wszystko jest zrozumiałe. Nikt nie będzie miał trudności po pierwszym akcie z prawidłowym odczytaniem metafory. Przemiana ludzi w nosorożce - dokonywa się nie na zasadzie udziwnień i w nadprzyrodzonych okolicznościach. Człowiek zostaje zwierzęciem "gruboskórnym", miażdżącym dotychczasowy porządek ludzki - jeśli ulegnie "epidemii siły". Ionesco ukazuje zoologiczne maski faszyzmu na twarzach tych, którzy zdradzili swoje człowieczeństwo. Na specyficznym tle francuskim. Wymowa "Nosorożca" jest wówczas jednoznaczna.

Tadeusz Kantor, jako scenograf spektaklu - napisał (w swojej wersji plastycznej) jakby drugą sztukę obok... tekstu Ionesco. Uogólnił autorską ideę, zamaskował postacie niby - metaforami (jak Logik - to kostium z cyframi, skoro umysł precyzyjny Botard'a - to otwarty na piersiach mechanizm zegarka, jeśli silny Jan - to skóra zwierzęcia, gdy erotyczny biologizm Daisy - to Biust Nachalny i podkreślone łono etc.) - dramat rozgrywa się "gdzieś na globie ziemskim" ze stołkami i pod dziurawym parasolem, aktorzy w trykotach nakrapianych, czaszki wysadzone, gładkie - nieludzkie, wszystko dziwaczne - i według wypowiedzi Kantora w programie "Moja idea teatru" - jest on przekonany, że jedynie teatr oparty na metodach nowoczesnego myślenia i widzenia jest zdolny stać się dziś teatrem masowym, zrośniętym ze społeczeństwem... Dekoracja nie musi, a nawet nie powinna spełniać jedynie funkcji lokalizacji... "Nosorożec" należy do tych sztuk, w których warstwa anegdotyczna, leżąca płytko na powierzchni utworu, co chwila urywa się, gubi realne kontury, rozpływa się. Dlatego nie bawiło mnie "robienie ulic, kawiarni i wnętrz...

Cytaty dość dowolnie czerpane - wystarczają jednak - żeby utwierdzić odbiorcę w przekonaniu, jak bardzo sposób widzenia Kantora zaciążył na sztuce Ionesco, który sam w tekście "Nosorożca" określił dokładnie lokalizację swego dramatu i napisał wreszcie ową "płytką warstwę anegdotyczną"... Inna sprawa, że reżyser sporo kwestii skreślił bez pardonu, gdyż nie mieściły się one w - kantorowskiej wizji. Na szczęście, w efekcie tego siedzi się na przedstawieniu tylko półtorej godziny. Dłużej nb, trudno byłoby wytrzymać...

Ostry, polityczny ton, jasne wypowiedzi francuskich bohaterów w tekście "Nosorożca" - uległy na scenie dziwnemu przygaszeniu. Opuszczono całe partie dialogów (m. in. taką drobnostkę: BERENGER: Proszę, proszę! Jeśli nasi liderzy i nasi współobywatele myślą tak samo jak ty, to nigdy nie zdecydują się na działanie. DUDARD: Nie zaapelujesz chyba o pomoc do zagranicy! To sprawa wewnętrzna, dotycząca wyłącznie naszego kraju. BERENGER: Ja wierzę w solidarność międzynarodową.) Pominięto szereg działań scenicznych w narastaniu psychozy "nosorożczej" - powolne opanowywanie urzędów, radia itp. To szczególiki - a jednak ONE i wiele innych WPŁYWAJĄ na konkretny sens sztuki, zastępowany uparcie przez uogólnianie na siłę, stępianie konkretnego politycznie ostrza dramatu i pseudonowoczesne mgławice kantorowskiego widzenia teatru...

Najsmutniejsze, że z przedstawienia potrzebnego właśnie jak najliczniejszemu widzowi - uczyniono sam dla siebie, wątpliwej jakości eksperymencie artystyczny - przeznaczony dla najwęższego kręgu odbiorców. A Teatr Kameralny ma jednak inne zadania, aniżeli "Cricot 2" w Piwnicach Krzysztoforów!

Zupełnie zbyteczne wydają się tu wmontowane cytaty z "Mein Kampf" - przed aktami, usiłująca - zresztą nieudolnie naśladować nie tylko głos Hitlera, ale i poprawną wymowę niemiecką...

Aktorzy mówili swoje kwestie na ogół ciekawie: większość kostiumów (czasem wbrew charakterom postaci) groteskowa. W niektórych trykotach, jak np. Paniusi 1 Pani Wołowiny - wykonawczynie wyglądały eo najmniej mato estetycznie.

Na czoło wybijali się: Jerzy Nowak (Berenger), Wiktor Sadecki (Jan), Jerzy Przybylski (Botard) i Ewa Wawrzoniówna (Daisy), której nie zeszpecił nawet krwawy trykot.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji