Artykuły

Bomba i niewypał

"Lolita" z Deutches Theater w Berlinie i "Woyzeck" z Teatru Polskiego we Wrocławiu na 15. Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Kontakt w Toruniu. Recenzja Janusza R. Kowalczyka w Rzeczpospolitej.

Zaczęło się obiecująco, skończyło niefortunnie. Na dobry początek Niemcy z berlińskiego Deutsches Theater pokazali "Lolitę" wg Nabokova, monodram w perfekcyjnym wykonaniu Ingo Hulsmanna w reżyserii Olivera Reese'a. Natomiast Teatr Polski z Wrocławia przyjechał z "Woyzeckiem" Georga Büchnera w reżyserii Grażyny Kani, która od 1999 r. wystawia głównie w Niemczech.

Berlińska "Lolita" uwzględnia punkt widzenia głównego bohatera, profesora literatury Humberta Humberta, który przed sądem zdaje relację ze swojej nagannej fascynacji nimfetkami. Obsesyjnie zniewolony grzesznym afektem do dwunastoletniej pasierbicy Lolity, z którą - czterokroć starszy - dopuszcza się intymnych kontaktów, po odtrąceniu przez dziewczynę, staje się w końcu zabójcą jej partnera. Widz czuje się, jeśli nie sędzią, to przynajmniej ławnikiem w procesie Humberta Humberta. Ingo Hulsmann dokonuje cudów aktorskiej transformacji, ukazując z parodystycznym dystansem zindywidualizowane sylwetki osób, o których opowiada. Nawet przez chwilę półtoragodzinnego monodramu nie jesteśmy zmęczeni jego bulwersującymi zwierzeniami, ani też - niebywałe - nie czujemy do niego antypatii Raczej mu współczujemy. Był to ponadto popis aktorstwa najwyższej próby, w stylu gry i w kunszcie pokrewny warsztatowi Andrzeja Seweryna.

Niestety, pokaz "Woyzecka" [na zdjęciu] okazał się niewypałem. Reżyser Grażyna Kania, która też sama przetłumaczyła dramat Büchnera, starała się odrzeć go z sentymentalizmu, lokując rzecz w świecie przypominającym... dom wariatów, gdzie żyją sami nieszczęśnicy. Silą rzeczy osobista tragedia najwrażliwszej z postaci, czyli Woyzecka (Mariusz Kiljan), przestała mieć pierwszorzędne znaczenie.

W efekcie powstał dziwotwór, w którym wszystko okazywało się możliwe, a wykonawcy prześcigali się w pastiszach swych postaci. Genialne studium miłości, zdrady, zazdrości, obłędu i zbrodni posłużyło Grażynie Kani jako pretekst do użycia tandetnych efektów rodem z panoptikum. Większość tekstu nie docierała do uszu widzów, więc cudzoziemcy korzystający ze słuchawkowych tłumaczeń byli w uprzywilejowanej sytuacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji