Artykuły

"Lubiewo", czyli pedalskie "Dziady" z epoki dolce vita

"Lubiewo" w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Piotr Sieklucki, adaptując głośne "Lubiewo" Michała Witkowskiego, zaserwował publiczności wieczór dziadów. Na scenie krakowskiego Teatru Nowego wywołuje się duchy - Aktorki, Hrabiny, Rzeźnickiej i innych ciot z wrocławskich pikiet, ale też AIDS i PRL, który okazuje się tu wiecznie żywy.

Sieklucki przeniósł na scenę pierwszą część "Lubiewa" - opowieści z życia dwóch starych ciot, Patrycji (wrocławianin Edward Kalisz) i Lukrecji (krakowianin Paweł Sanakiewicz). Ich sceniczne mieszkanie przypomina wystawę lumpeksu. Na wieszakach znoszone kreacje sprzed dobrych trzech dekad, pośrodku wersalka, na niej - poduszka z kotkiem ze "Shrecka", jedyny akcent, który podpowiada nam, że akcja sztuki dzieje się o wiele bliżej współczesnego tu i teraz, niż mogłoby się na pozór wydawać. Pod poduszką - paczka fajek i zapalniczka, po które wciąż sięga Lukrecja. Ona i Patrycja, obie w golfach mocno zbyt obcisłych i przykrótkich, spod których uparcie wylewają się obfite brzuchy, dopełniają tego smętnego obrazu. A jeśli jeszcze ktokolwiek ma wątpliwości, że czeka nas wyprawa w świat egzotyki tak ekstremalnej, że nigdy nie pokazałby jej Animal Planet, kropkę nad "i" postawi Krystyna Czubówna, której głos, znany wszystkim widzom dokumentalnych podróży do najdzikszej przyrody, będzie towarzyszył w tej wycieczce. To ona będzie tej opowieści wszechwiedzącą narratorką, ona też uzupełni ją o niezbędne przypisy i naszkicuje historyczno-społeczne tło.

I przez dłuższy czas wydaje się, że nie czeka nas nic więcej jak tylko wyprawa do egzotycznego świata podstarzałych pedałów, wspominających z łezką w oku swoje najpiękniejsze i bezpowrotnie minione czasy. Lata 70. i 80., Wrocław, w którym o gejach nikt jeszcze nie słyszał, ale w którym cioty spotykały się na pikietach - w parczku, gdzie dziś stoi Galeria Dominikańska, nad fosą w okolicach sądu, pod dworcem czy w kawiarence Orbisu naprzeciwko Opery, gdzie napis na szybie czytany od środka i na wspak tworzył najpiękniejsze - zdaniem bywalców - słowo świata - sibro. To nie był czas, kiedy na topie były szaleństwa w nocnych klubach, ale nocne polowania w krzakach i ruinach na najbardziej obrzydliwego, za to jaskrawie heteroseksualnego luja, który potrafił rozbudzić erotyczne apetyty milion razy skuteczniej od najbardziej przegiętej cioty.

Sanakiewicz i Kalisz, snując te legendy z pedalskiej epoki dolce vita, na przemian śmieszą i budzą zgrozę, a swój aktorski sukces zawdzięczają umiejętnemu balansowaniu na granicy szarży i groteski. To dzięki temu udaje się im tak przekonująco przełamać kabaretową stylistykę tragedią, jaką podszyty jest ich los. Kiedy, przywołując słynną scenę z "Popiołu i diamentu", zapalają spirytus w kieliszkach, żeby uczcić pamięć zmarłych na AIDS koleżanek z pikiet, nikomu nie jest już do śmiechu. Zresztą tragedią podszyty jest nie tylko ponury taniec choroby i śmierci, ale też inicjacja w homoseksualizm i zakonserwowanie w minionym systemie. Bo dla ciot z powieści Witkowskiego i spektaklu Siekluckiego życie skończyło się wraz z upadkiem PRL, kapitalizm oskarżają o przywleczenie śmiercionośnej zarazy i zamianę swojskich pikiet w lansiarski gejowski klubbing. Paradoksalnie te pedalskie dziady odbywają się pod tym samym adresem, pod którym działa najmodniejszy gejowski klub w Krakowie. To od jego modnych bywalców tak ostentacyjnie odwracają się plecami Lukrecja i Patrycja.

Premierze "Lubiewa" w krakowskim Teatrze Nowym towarzyszyła atmosfera skandalu - Piotr Sieklucki, reżyser i dyrektor tej sceny, opowiadał, że musiał sięgnąć po wrocławskich aktorów, bo lokalne sławy (poza Pawłem Sanakiewiczem) jak jeden mąż odmówiły zagrania w spektaklu, którego pierwszą padającą ze sceny kwestią jest "Pierwszy chuj, jakiego miałam w ustach, to był za dworcem ruski żołnierz" (dlatego w spektaklu oglądamy Edwarda Kalisza, a w drugiej odsłonie "Lubiewa" pojawi się Dariusz Maj). Dziś ci, którzy przestraszyli się tekstu Witkowskiego, swojej decyzji mogą tylko żałować. I Sanakiewicz, i Kalisz dostali wraz z "Lubiewem" szansę, która we współczesnym polskim teatrze nieczęsto zdarza się ich kolegom po fachu w wieku mocno dojrzałym - stworzenia pełnokrwistych, niejednoznacznych postaci, zagrania prawdziwego koncertu na dwóch aktorów. Jednocześnie premiera w teatrze na krakowskim Kazimierzu w żaden sposób nie potwierdziła też o panującej tam zaściankowej mentalności - trzy weekendowe spektakle odbyły się przy pełnej widowni, piątkowy pokaz oglądały m.in. Joanna Senyszyn i Anna Grodzka. Edwarda Kalisza wspierała ekipa z Wrocławskiego Teatru Współczesnego, z dyrektor Krystyną Meissner na czele. I jest duża szansa, że spektakl Siekluckiego już wkrótce zobaczymy we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji