Artykuły

Społeczna schizofrenia. Recenzja "Portierni", nowego spektaklu Teatru Ósmego Dnia

Scena dzielona jest w tym przedstawieniu ciągami licznych bram: metalowych, błyszczących, nowoczesnych, zimnych... Kiedy aktorzy wychodzą w finale do ukłonów, na tym chromie widać liczne ślady ludzkich rąk. To teatralny przypadek, ale dla mnie zaważył na całym przedstawieniu.

"Portiernia" grana jest w rytmie techno. Jeden z jej bohaterów to "klubowy bramkarz" (Adam Borowski), który stanął między sceną i widownią: ogląda publiczności buty, zagląda jej w oczy, wpuści albo nie wpuści. Jest i kobieta z Czarnobyla (Ewa Wójciak), opłakująca ukochanego, który zginął podczas wybuchu w tamtejszej elektrowni jądrowej. Przemyka się przez "klubową" granicę w ostatniej chwili. Poddają ją swoistej dezynfekcji: przystosowują do nowej rzeczywistości. W głębi sceny trwa strażnik pamięci z byłej Jugosławii (Tadeusz Janiszewski): łączy kości tych, którzy zginęli na wojnie, żeby przywrócić ich i siebie samego wieczności, żeby i tę wieczność ocalić. Jest świadek z Groznego (Tomasz Michniewicz) - widział, jak czarnowłosy chłopak wyleciał w powietrze. Tuż obok niego dwaj mężczyźni kopią owalny pakunek. To ta głowa?

Jest wreszcie bezrobotny (Marcin Kęszycki). Stracił pracę, po 25 latach "skasowało" go ekonomiczne wyliczenie: pomnożone zupy z wkładką, których się domagał. Dziś chodzi się najeść do córki, podbiera jej końcówki pasty do zębów. Mówi, że najgorszy jest listopad i grudzień: wtedy śpi.

Te opowieści kontrapunktowane są scenami ironicznymi, dowcipnymi. To aktorzy "Ósemek" jako chirliderki w pląsach z połyskliwymi pomponami ("Ciężko jest, ale wciąż uczymy się nowych rzeczy" - śmieją się sami z siebie). To panoptikum postaci ze sceny publicznej: w idiotycznych peruczkach i marynarkach mielą w ustach komunały o dotacji, korupcji, patronacie medialnym.... Aż wreszcie rzygają krwią.

Jest wreszcie szydercza scena wzięta żywcem z poradników dobrego samopoczucia, asertywności, akceptacji siebie... Bohaterowie umieszczeni w ciemnych kabinkach rozpływają się w zachwytach nad własnymi talentami, atutami, zaletami. Orgiastycznie wręcz opowiadają o przyjemnościach. A potem wkładają na uszy tłumiąc dźwięki słuchawki i wyciągają w stronę widzów pistolety. Ćwiczą strzelanie, bawią się strzelaniem, czerpią ze strzelania przyjemność.

I finał. Kobieta wożona w klatce, wykrzykująca, że w jej głowie wszystko istnieje symultanicznie. Jest blisko widzów i daleko, blisko i daleko... Na policzkach czuje się wiatr. A ona powtarza: mam podwójną osobowość. Mam podwójną osobowość. I śmieje się histerycznie, szaleńczo.

Czy wszyscy jesteśmy skazani - jak ona - na społeczną schizofrenię. Czy dobrobyt musi się wiązać z wymazaniem przeszłości, z zanikiem historycznej pamięci? Czy otwierając granice przed sobą, musimy je zamykać za plecami?

Minęły czasy, kiedy pewnych rzeczy nie można mówić głośno. Dziś każdemu wolno powiedzieć wszystko. Kłopot w tym, że coraz mniej osób chce słuchać. Ja chciałam, ale prawda i siła tego spektaklu dotarła do mnie dopiero wtedy, kiedy na chromowanych bramach dostrzegłam ślady prawdziwych ludzkich dłoni. Coś, co się wymknęło publicystyce, doraźności, słowom, założeniom. Tajemnicę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji