Pieski testament
Cieplak jest wielkim moralistą nowych czasów i to moralistą wyjątkowo skutecznym, bo umie mówić żywo, językiem pełnym emocji.
Gdyby zapytać Piotra Cieplaka, czy teatr jest do zbawienia koniecznie człowiekowi potrzebny, z pewnością odpowiedziałby, że tak. "Historyja o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskim" była pierwszym dowodem na to, że teatr może odegrać wielką rolę w dziele zbawienia widzów. W nowej "Historii o Miłosiernej" Cieplak znów wraca do przypowieści o zbawieniu, grzechu i karze, pokazuje nawet sąd niebieski, na którym Chrystus rozstrzyga o tym, kto godzien nieba, a kto piekła. To historia, która "piętnuje plagę dóbr doczesnych" i nie oszczędza w tym nikogo, zwłaszcza przedstawicieli Kościoła i jego hierarchii.
Anegdota sztuki brazylijskiego pisarza Ariano Suassuna jest tak intrygująca i śmieszna, że bliski jestem tego, by popełnić najcięższy grzech recenzenta, czyli opowiedzieć całą rzecz od początku do końca, wyjaśniając, jaka jest rola psa i jego psiego testamentu. Chico i Grilo - para łotrów - buduje skomplikowaną intrygę,by ośmieszyć wszystkich możnych ich małomiasteczkowego świata. Chcą nakłonić księdza najpierw do poświęcenia chorego, a potem do pogrzebania zdechłego psa piekarzowej. Ksiądz wzbrania się przed święceniem zwierzęcia (choć nie umie wytłumaczyć, dlaczego godzi się święcić motor), na pochówek psa jednak przystaje, otrzymawszy informację, że ten zapisał mu w testamencie dziesięć tysięcy. Intryga zatacza coraz szersze kręgi i pewnie wszystko by się łotrzykom udało, gdyby do akcji nie wkroczyli poważniejsi łotrowie, czyli zbój Severino ze swoim asystentem. Severino jest patologicznym mordercą i rozwala po kolei wszystkich drobnych życiowych oszustów. Sam zresztą też ginie w wyniku ostatniego podstępu łotrzyka Grilo. Naprawdę nie ma co zbierać, a w dodatku u Cieplaka zabijanie odbywa się z okrucieństwem godnym filmów Tarantino. Rzecz cała raptownie przestaje być śmieszna.
Tytułowa Miłosierna, Matka Chrystusa pojawia się dopiero w drugiej części, by na sądzie niebieskim wstawić się u swego syna za zbawienie dusz, którym grozi potępienie. Sztuka kończy się przedziwnym pośmiertnym happy endem. Tylko sprawca całej intrygi - Grilo, musi wrócić na ziemię i żyć dalej, bo Chrystus zachowuje się wobec niego nieustępliwie i nie chce wpuścić go nawet do czyśćca. Grilo wraca więc na ziemię wedle zakładu, że będzie mógł żyć dalej, jeśli zada Chrystusowi pytanie, choć i tak już prawie całą sztukę opowiedziałem, ale Chrystus rzeczywiście nie zna na nie odpowiedzi.
Cieplak buduje własny obraz religijności. Pełen jest on ludowych wyobrażeń i niewzruszonych przekonań, bardzo ludzki i chciałoby się rzec "fizyczny". To, co metafizyczne zjawia się w nim w sposób najbardziej naturalny z możliwych. To, co boskie istnieje gdzieś na wyciągnięcie ręki, a konsekwentne zacieranie granic między dwoma światami prowadzi do uczłowieczenia sfery sakralnej. Z Bogiem można rozmawiać, można z nim nawet niektóre rzeczy, jak to się mówi, załatwić. Nie ma spraw beznadziejnych, bo Bóg jest miłosierny. Nie znaczy to jednak, że w świecie Cieplaka nie istnieje zło. Wręcz przeciwnie: czai się wszędzie i czyha, a to, że zostaje ujęte w teatralną ramę, nie zmienia faktu, że jest serio. W związku z tym można by zaryzykować teorię, że Cieplak jest wielkim moralistą nowych czasów i to moralistą wyjątkowo skutecznym, bo umie mówić żywo, językiem pełnym emocji. Moralizatorstwo wyszło już dawno z mody, stąd teatralna forma, która czyni to kaznodziejstwo przebiegle atrakcyjnym. Pierwsza część rozgrywa się w pustej niemal przestrzeni. Na scenie stoi tylko podest. Majestatyczny w pustej przestrzeni, udaje schody prowadzące do kościoła. W kanale ukrywa się Orkiestra Kormorany. Kiedy na stopniach pląsają dwa anioły, pusta przestrzeń sceny zyskuje jasełkowo-niebiański wyraz. Kiedy w tym samym miejscu pojawi się trup wielkiego kudłatego psa, miejsce straci całą swoją powagę. Odzyska ją dopiero wtedy, kiedy pojawią się patologiczni mordercy. W części drugiej - sądu Chrystusowego - przestrzeń zostaje zupełnie zmieniona. Wszystko odbywa się wysoko pod sufitem. To tam na linach wiszą aktorzy, a właściwie dusze pozabijanych bohaterów, oczekujące na wyrok. Trudno wyobrazić sobie lepsze zobrazowanie stanu zawieszenia między ziemską doczesnością i ostatecznym przeznaczeniem. Na teatralnym balkonie urzęduje Chrystus, w głębi sceny Lucyfer tłucze wściekle o kraty piekielnych bram, nie mogąc ułowić żadnej nieszczęsnej duszy. Widzowie stoją lub siedzą u dołu zadzierając ciekawie głowy, tak jak wtedy, kiedy oglądają malowidła na sklepieniach kościołów. A jest co oglądać.
Skoro mowa o teatralnej formie, trzeba jeszcze wspomnieć o kostiumach (tak jak dekoracje są autorstwa Ewy Beaty Wodeckiej). Proste i niezwykle trafne, charakteryzują postaci od pierwszego wejrzenia. To kostiumy określonych typów, a w sztuce tej, jak w ludowych widowiskach, postacie są typami precyzyjnie określonymi, rysowanymi jedną kreską.
Różnie niestety bywa w tym spektaklu z grą aktorów. Wspaniale rolę łotra Chico gra Cezary Kosiński (ma już na swoim koncie świetną rolę w "Bziku tropikalnym"). Wymyślił całą postać, każde jej zachowanie. Chodzi wyginając ciało do tyłu, co nadaje jego postaci rys głupkowatej dezynwoltury godnej największego cwaniaka w okolicy. Podobał mi się też okrutny Severino (Wojciech Kalarus), który umiał wykrzesać z siebie szlachetną knajackość. I oczywiście Maria Maj w roli Piekarzowej. Podstarzała sprytna idiotka i zawzięta nimfomanka to kolejna osoba z małomiasteczkowego panopticum. Mimo wielu ról średnich godna pochwały jest dyscyplina całego zespołu. Tak, Teatr Rozmaitości ma wreszcie zespół aktorski z prawdziwego zdarzenia, który cieszy się tym, co robi. To dobrze wróży na przyszłość.
Można do tego przedstawienia mieć różne zastrzeżenia. Dla mnie czasami jest ono zbyt dosadne i wulgarne, ale zarzut ten łatwo uchylić, bo taka jest poetyka tego tekstu i widowiska - przypowieści. Nie ma jednak wątpliwości, że w Rozmaitościach u Piotra Cieplaka (w najszybszym - jak mówi dyrektor - teatrze w mieście) dzieje się coraz lepiej. Teatr ten walczy nie tylko o zbawienie swojej widowni, ale także o zbawienie teatru i wszystko wskazuje, że Bóg dla artystów Rozmaitych będzie łaskawy.