Artykuły

Związek wielokrotnie złożony

Rzadko sięgam pamięcią w przeszłość. "Daj spokój, tego nie ma", powtarza Dorota, "liczy się tu i teraz". To jedna z wielu ważnych rzeczy, których mnie nauczyła - mówi MARIUSZ BONASZEWSKI o swojej żonie DOROCIE LANDOWSKIEJ.

Mariusza zobaczyłam w tramwaju, jeszcze się wtedy nie znaliśmy, ale od razu zwróciłam na niego uwagę. Charakterystyczny, wyrazisty. Patrzę, wysiada, biegnie gdzieś, macha rękami: "O rany, co za facet? Co on wyprawia?", obserwowałam go rozbawiona. Gdyby wtedy stanął koło mnie Anioł Stróż i powiedział, że ten mężczyzna będzie dzielił ze mną życie, parsknęłabym śmiechem. Niedługi czas potem spotkaliśmy się w radiu. Nagrywaliśmy audycję poetycką z wierszami Mirona Białoszewskiego. Mariusz przyniósł ze sobą egzemplarz "Hamleta" Szekspira, z którym się nie rozstawał. "No, to już przesada! Jeszcze mu tylko czaszki brakuje do kompletu", pokpiwałam po cichu. A on rzeczywiście przygotowywał się do głównej roli w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Jego Hamlet z 1992 roku zrobił na mnie wielkie wrażenie. Prywatnie przeżywałam wtedy trudne chwile, byłam po rozstaniu, wyczerpana emocjonalnie i - jestem tego pewna - chciałam być sama. Tak wyszło, że oboje z Mariuszem znaleźliśmy się w obsadzie sztuki "Ninoczka" w reżyserii Romualda Szejda w warszawskim teatrze Scena Prezentacje. Siłą rzeczy dużo razem przebywaliśmy, ale nasza znajomość długo nie wykraczała poza etap rozmów. Oboje byliśmy poranieni, ostrożni, naznaczeni poprzednimi przeżyciami, nieufni. Zbliżaliśmy się do siebie bardzo powoli, czasem robiąc parę kroków w tył. Najdziwniejsze, że zanim do czegokolwiek doszło między nami, zrozumiałam, że jest dla mnie bardzo ważny, może najważniejszy w życiu i że... chcę mieć z tym facetem dziecko. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś podobnego, przeciwnie, myślałam, że nie będę mieć dzieci. Byłam zafascynowana i przerażona, jakbym jechała rozpędzonym autem wprost na zderzenie czołowe. Wiedziałam, że muszę zdobyć się na odwagę, chciałam wiedzieć, co on o tym myśli.

Napisałam do Mariusza list. Przeczytał i nie skomentował, po prostu mnie zbył. Myślałam, że umrę. Mężczyźni boją się chyba takich wyznań, choć akurat on do bojaźliwych nie należy. Udowadnia to każdego dnia, nigdy nie idzie na łatwiznę. Mój list okazał się jednak przełomem, zbliżyliśmy się jeszcze bardziej, ale przez pierwsze lata nie mieszkaliśmy razem. To było poszukiwanie bezpiecznych przestrzeni w związku, potrafiliśmy się chować, wycofywać i nie widywać nawet trzy miesiące. Każde z nas chciało mieć swój obszar wolności. W tej szamotaninie łatwo było coś popsuć, przegapić. Równie dobrze dziś moglibyśmy nie być już razem. Jakimś cudem przetrwaliśmy. Gdybym jednak miała przez to wszystko przejść jeszcze raz, nie dałabym rady. Naprawdę trzeba kogoś mocno kochać, by zgodzić się na taką huśtawkę emocji i festiwal kompromisów.

Mariusz jest człowiekiem wielokrotnie złożonym, bywa nieprzewidywalny, wybucha. Nauczyłam się nie wchodzić w ten ogień emocji, bo można się sparzyć. Po prostu czekam, aż płomień się wypali. Praktykowałam jogę i buddyzm tybetański, żyję w poszanowaniu wolności drugiego człowieka. Do niczego go nie zmuszam, nie naciskam, nie próbuję postawić na swoim. Jesteśmy razem piętnaście lat, mamy dwoje dzieci: Marysia ma dziewięć lat, a Staś trzy i pól roku. Ślubu nie wzięliśmy, dla mnie na tym polega odwaga bycia ze sobą, tak po prostu, bez formalności. Mariusz widzi to inaczej, nieustannie mi się oświadcza. Dostałam od niego dwa pierścionki zaręczynowe. Często żartujemy na ten temat, wygłupiamy się. Ostatnio ja uklękłam i mówię: "No dobrze, ożeń się już ze mną", więc może kiedyś to jednak nastąpi... Niebywała energia Mariusza wciąż mnie zadziwia, czasem trochę przytłacza. Jest wysportowany, to maratończyk, biega na długie dystanse, nigdy się nie męczy. Mówi tak głośno, że czasami wydaje mi się, że krzyczy. W moim rodzinnym domu zawsze było bardzo spokojnie, wakacje spędzałam w lesie, dziadek był zielarzem. Godzinami mogłabym przeglądać stare albumy zielarskie. Uzdrawiam, wyciszam, równoważę - taka jest moja rola. Mariusz okazał się wspaniałym ojcem, ma świetny kontakt z dziećmi. Bawi się z nimi, szaleje. "Ja też chcę mieć takiego tatę", rozpłakał się kiedyś jakiś maluch na placu zabaw. Podczas wakacji w Chorwacji do naszego namiotu ustawiła się kolejka dzieci: niemieckich, włoskich, słowackich. Piszczały zachwycone, bo Mariusz wszystkie po kolei podrzucał do góry. W takich chwilach czuję się szczęśliwa.

Pokonaliśmy wiele przeszkód, a największą byliśmy my sami. Gdy zrozumieliśmy, że wszystko jest kwestią podjęcia decyzji i zgodą na ryzyko, zaczęły się między nami dziać cudowne rzeczy. Oboje występujemy w Teatrze Narodowym, dzielimy wspólną pasję, kibicujemy sobie. Mariusz ma ogromny talent i fenomenalną intuicję. Znakomicie wyczuwa ludzi, ale nikogo nie ocenia, nie krytykuje. Po latach powiedział mi: "Zobaczyłem twoje krzywe nogi i nie mogłem od nich oderwać wzroku". Zakochać się w prostych nogach to nie sztuka. Bardzo lubię te jego komplementy. Ostatnio, gdy odbierał nagrodę Teatru Telewizji i Polskiego Radia (za role: Edypa w słuchowisku "Król Edyp" oraz Jerzego w słuchowisku "Kiedy nie mogę uciec" w Konkursie Słuchowisk Polskiego Radia XI Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej "Dwa Teatry" w Sopocie - przyp. red.), udzielił wywiadu. Na antenie przekonywał, że lubi wysiłek, bo fascynuje go cały ten proces, któremu wtedy podlega. To, co się z nim dzieje, czego się o sobie dowiaduje. Jakby jedynie przez trud można było doświadczyć czegoś nowego. Zrozumiałam, że nie mówi tylko o pracy. Pod tym względem jesteśmy do siebie podobni, oboje lubimy się trudzić. Dorota Landowska - aktorka filmowa i teatralna. Ma 42 lata. Od 1999 roku występuje w Teatrze Narodowym w Warszawie. Gra też w Teatrze Na Woli.

Ostatnio w "Iluzjach" Iwana Wyrypajewa w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Znana z ról filmowych, m.in. "Święty interes" Macieja Wojtyszki, "Daleko od okna" Jana Jakuba Kolskiego oraz seriali "Ratownicy", "Kryminalni". Prywatnie związana z aktorem Mariuszem Bonaszewskim. Maja dwoje dzieci: Marysię (9 lat) i Stasia (3,5 roku).

Rzadko sięgam pamięcią w przeszłość. "Daj spokój, tego nie ma", powtarza Dorota, "liczy się tu i teraz". To jedna z wielu ważnych rzeczy, których mnie nauczyła.

Zanim los nas zetknął ze sobą, widywałem ją w warszawskich spektaklach. I chciałem, żeby ich było jak najwięcej. Kiedy się poznaliśmy, miałem 31 lat. Dla mnie to był czas pełen emocjonalnego chaosu. Moment podejmowania ważnych decyzji osobistych i zawodowych. Z jednej strony intensywna praca w teatrze, z drugiej wątpliwości, czy się do tego nadaję, czy na pewno chcę zostać aktorem. Niewiele jeszcze o sobie wiedziałem. Związek z Dorotą długo miał charakter platoniczny. Zbliżyła nas pierwsza wspólna praca - spektakl "Ninoczka". Dorota wystąpiła w tytułowej roli, ja wcieliłem się w uwodziciela. Uwodziłem, uwodziłem, a ona broniła się... mało skutecznie. Przedstawienie okazało się sporym sukcesem, jeździliśmy z nim po Polsce i przy okazji rozmawialiśmy. Po raz pierwszy tak się przed kimś otworzyłem. Miałem ogromną potrzebę opowiedzenia o tym, z czym się zmagam i byłem bardzo ciekawy jej reakcji. Zakochany człowiek nie wie, co się z nim dzieje. Chce się dowiedzieć: czego my właściwie od siebie chcemy? Co to za szaleństwo? Wielu sprawom nadawała kształt, definiowała je, dzięki niej nabierały wartości albo wręcz przeciwnie, traciły ją. Stała się dla mnie nie tylko lustrem, także barometrem i drogowskazem. Czułem, że dzięki Dorocie poznaję siebie. Nie waham się przyznać, że nasze spotkanie i cała droga, jaką razem przeszliśmy, zdecydowały o tym, kim dziś jestem. Ale choć tyle nas łączy, Dorota pozostaje dla mnie istotą nieodgadniona. Są rzeczy, których o niej nie wiem i pewnie wiedzieć nie będę. Akceptuję to, podobnie jak ona zaakceptowała, że moim żywiołem jest chaos, że pod euforią skrywam niekiedy czarną rozpacz i niepewność. Nie próbuje mnie zmienić. Gdy czasem z nadmiaru ekspresji wybucham, mówi: "Ja cię takiego nie chcę słuchać", i wychodzi. Ja siebie też nie chcę słuchać takiego, więc milknę. W zawód aktora wpisane są emocje, często ekstremalne. Dorota doskonale to rozumie. Najbardziej zdenerwowany, co oczywiste, czuję się przed premierą, ale jeszcze większy stres ogarnia mnie, gdy to Dorota ma występ. Nie znoszę tego stanu, mam WTażenie, że biorę na siebie jej tremę. Ostatnio przed premierą "Sprawy" na podstawie "Samuela Zborowskiego" Juliusza Słowackiego w reżyserii Jerzego Jarockiego, w której gram główną rolę, Dorota przyznała, że z nią dzieje się to samo i te moje premiery też sporo ją kosztują. Widocznie nie może być inaczej, gdy ludzie się kochają. Jerzego Jarockiego spotkałem w tym samym czasie co Dorotę i to zdecydowało o mojej dalszej drodze jako aktora. Dwa przełomy jednocześnie, prywatny i zawodowy, chyba nie mogły być dziełem przypadku. "Niebo nad tobą czuwa. Wiesz o tym?", usłyszałem kiedyś od Jarockiego, wychodząc z teatru.

W moim związku z Dorotą bywają też trudne chwile, ale to właśnie one najwięcej o nas mówią, o tym, kim tak naprawdę jesteśmy. Stawialiśmy sobie wiele przeszkód, jakby sprawdzając, ile możemy wytrzymać. Był czas rozłąki, gdy Dorota pracowała w Warszawie, a ja we Wrocławiu. Przyjeżdżałem rzadko, śpieszyłem się na pociąg i zdarzało się, że mieliśmy dla siebie czas między wpół do pierwszej a drugą w nocy. Potrzebowaliśmy chyba tych zmagań. Myślę, że kiedyś ocierałem się o jakąś sztuczność. Delikatna ironia Doroty, jej wyczulenie na fałsz pomagały mi odrzucić te pozy. Dzięki niej udało mi się przekształcić część swoich wad w zalety. Jestem nadpobudliwy, porywczy, a ona pokazała mi, że nadmiar energii bardzo przydaje się w zabawach z dziećmi. Rzeczywiście, to działa. Niedawno odnalazłem w komputerze filmy z rodzinnych wakacji w Chorwacji sprzed paru lat. Zacząłem je montować, patrzę, a na nagraniach nie ma drugiego dziecka. Co to znaczy? Przecież mamy dwoje? - dziwiłem się. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że rzeczywiście, wtedy jeszcze naszego synka nie było na świecie. Wszyscy razem, we czworo, tworzymy całość. Córka jest podobna do mojej mamy, syn do ojca Doroty. Śmiejemy się, że to trochę tak, jakbyśmy wychowywali własnych rodziców. Dzieci od początku były dla mnie bardzo ważne. Dorota poprosiła, żebym towarzyszył jej przy porodzie. Jak wielu facetów miałem trochę obaw, nie chciałem być "tatusiem z kamerką", który przypisuje sobie jakąś ważną rolę. Były momenty, gdy przechodził mnie dreszcz, słyszałem krzyk Doroty, widziałem jej ból, działo się coś, czego nie ogarniałem, ale w czym uczestniczyłem z pełnym zaangażowaniem. Doświadczenie porodu okazało się niezwykłe i namawiam wszystkich ojców, by nie przegapili tych chwil bliskości.

Myślę, że jesteśmy dobrymi rodzicami. Staramy się sami wychowywać dzieci, prawie nigdy nie rozstajemy się z nimi na dłużej. Raz, kiedy córka miała dwa i pół roku, zostawiliśmy ją z opiekunką, a sami nocowaliśmy w hotelu w Krakowie. W nocy Dorota wstała z łóżka i w ciemności uderzyła w ścianę, szła nakarmić Marysię (w naszym domu w tym miejscu są drzwi prowadzące do dziecięcego pokoju). Instynkt macierzyński to potężna siła. Innym razem Marysia zachorowała, miała drgawki, traciła przytomność. Dorota rzuciła się na ratunek, ani przez moment nie straciła zimnej krwi. Wiedziała, co należy robić. Pamiętam jej zdecydowane ruchy, szybkie decyzje, jak nalewa wodę do wanny, wkłada dziecko, obniża temperaturę ciała. Dorota swoją obecnością daje poczucie bezpieczeństwa.

Myślę, że dzieci czują się z nami szczęśliwe, są jak gruszki w syropie, nasiąkają klimatem domu i naszej relacji, bo przecież od nas uczą się, czym jest miłość.

Mariusz Bonaszewski - aktor teatralny, filmowy. Ma 47 lat. Należy do zespołu Teatru Narodowego w Warszawie. Obecnie można go oglądać w "Sprawie" w reż. Jerzego Jarockiego. Z tym reżyserem łączy aktora wieloletnia współpraca we wrocławskim Teatrze Polskim. Znany jest także z ról filmowych, m.in. "W imieniu diabła" Barbary Sass, oraz seriali: "M jak miłość", "Ratownicy", "Glina", "Na dobre i na złe". W 2011 r. w Brukseli na 14. Brussels Short Film Festival (Festiwal Filmów Krótkometrażowych) dostał nagrodę za najlepszą rolę męską w "Moja biedna głowa" w reż. Adriana Panka. Również w tym roku na Festiwalu Debiutów Filmowych "Młodzi i Film" w Koszalinie został nagrodzony Wielkim Jantarem za główną rolę w filmie "Daas" w reż. Adriana Panka.

Na zdjęciu: Dorota Landowska i Mariusz Bonaszewski w "Norze" w Teatrze Narodowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji