Artykuły

Święta, święta...

Okres świąteczno - noworoczny zamknął rok stary i rozpoczął nowy pełnym, wielogłosowym akordem. Oglądając atrakcyjne programy tego okresu, niejednemu sceptykowi wyrwało się zapewne westchnienie; czemuż tak dobrze jest tylko od święta, czemu nie przez cały rok! Jednak trudno zaprzeczyć, że egzamin końcowy roku 1963 wypadł dla telewizji pomyślnie. Na dobry wynik złożył się bogaty i ambitny wybór przedstawień teatralnych, spektakli estradowych, satyrycznych, przy wystarczającej dawce informacji i publicystyki. O ile jednak korzystniejszy dla telewidzów obrót przybrałaby sprawa, gdyby w nowym roku 1964 muza nasza przeszła z systemu egzaminu końcowego, w ostatnim tygodniu grudnia, na bardziej systematyczny rodzaj cotygodniowych kolokwiów (z codziennym przepytywaniem). Ale nie marudźmy zbytnio, skoro wyręczyła nas w szlachetnej zgryźliwości sama TV w noworocznej "Szopce Wielokropka" - z dowcipem, zgrabnymi rymami i piosenką. Aby jednak tradycji i w tej mierze stało się zadość, coś tam nawaliło i szopka "wysiadła". (Powtórzono program w dniu 5 stycznia.) Para komiczna Kobuszewski - Kociniak oraz kukiełki Zaruby (niektóre bardziej, inne mniej świetne) dokonały w imieniu telewizji tak trafnej samokrytyki, że nic ująć, a niewiele dodać. Bo że na ekranach "maszyna wypiera człowieka", że za wiele jest gadania w dziennikach, że podczas "kóbr", zwłaszcza krajowych, widzowie nudzą się niemiłosiernie, a sprawozdawca sportowy (nie tylko on zresztą) może sobie zaśpiewać: "padam, padam, padam / ze zmęczenia, ględzenia na twarz" - o tym pisało się sporo i jeszcze chyba nieraz się napisze.

Tak więc mieliśmy szopkę telewizyjną w miejsce tradycyjnej szopki politycznej. Jedyną postacią na szczeblu ministerialnym był prezes Sokorski (a raczej jego dobrze zrobiona kukiełka), co obyż było gwarancją, że celne uwagi satyry trafią do jego i innych Wysokich Uszu.

Szczególnie sformułujmy raz jeszcze pod adresem programów informacyjnych przeprowadzających obecnie ankietę wśród telewidzów, niebłahy postulat: mniej gadania i czytania, więcej filmowych dokumentów. I mniej monotonii programowej jak np. w dniu 8 bm., gdy po dzienniku wieczornym tylko krótki film rozdzielał znów "Światowid" i ostatnie wiadomości dziennika. Nie przeginajmv pały.

Ale wróćmy do blasków ostatnich tygodni. Pierwszy wśród nich zajaśniał "Prometeusz w okowach" z G. Holoubkiem w roli głównej. Sukces przedstawienia to niewątpliwa zasługa tego znakomitego aktora, jego gry pełnej skupionej, przejmującej ekspresji, ale także przekładu S. Srebrnego i jego trafnej adaptacji dokonanej przez Barbarę Bormann, reżyserkę spektaklu. Dodajmy przednią obsadę pozostałych ról: A. Ciepielewska, H. Mikołajska, E. Fetting, M. Dmochowski, S. Zaczyk, J. Duriasz. Antyczna tragedia, pierwszy wielki dramat władzy, został uprzystępniony milionowi widzów. Piękne osiągnięcie w dziedzinie upowszechnienia! Ajschylos okazał się autorem bardzo telewizyjnym, co wynika z ogólnej przychylności najmłodszej z muz dla teatru poetyckiego. Podziękowanie należy się też K. Puzynie za przejrzyste, ładne wprowadzenie.

W pierwszym dniu świąt Teatr Telewizji przedstawił "Rozbójnika" Karola Czapka w przekładzie W. Karczewskiej i w zgrabnej reżyserii I. Kanickiego. Warto było przypomnieć tę wczesną sztukę Czapka, nie pozbawioną wad, ale zawierającą niejedną mądrość w baśniowo-symbolicznej oprawie.

Znakomita obsada z Niną Andrycz w głównej roli, a w pozostałych - z M. Voitem, E. Karewiczem, H. Borowskim, Z. Grabowską - niewątpliwie wydatnie pomogła rzadko grywanemu dramatowi Ibsena "Rosmersholm", którego problematyka, zbyt związana z epoką, dziś już trąci myszką. Może zbyt wiele retoryki pozostawiła w nim adaptacja L. H. Morstina.

Gustawa Holoubka widzieliśmy raz jeszcze w "Płatonowie" Czechowa w reż. Hanuszkiewicza, w przedstawieniu transmitowanym z Teatru Dramatycznego w Warszawie. Artysta nie czuł się chyba najlepiej w tej roli zawierającej wiele przeciwstawności. Płatonow, postać bardziej tragiczna czy groteskowa? Immanentnej niekonsekwencji charakteru odpowiadałby chyba temperament aktorski bardziej impulsywny, gra nie tyle intelektualna, co żywiołowa, pełna skłóconych namiętności. I jeszcze jedna transmisja. Sztuki też reżyserowanej przez Hanuszkiewicza: "Dla miłego grosza" Apolla Nałęcz - Korzeniowskiego. Rzecz dość błaha, ale zgrabnie napisana i z morałem. Ojciec Conrada ma swoje skromne, ale ustalone miejsce w historii naszej literatury.

Z nie omawianych tu przedstawień wymieńmy - dla ukazania rozpiętości świątecznych programów - następujące (nie licząc powtórzeń z telerecordingu): "Syn marnotrawny" Woltera-Trembeckiego, "Dom otwarty" Bałuckiego, "Delikatność uczuć" Gałczyńskiego (Mały Teatr TV), "Ucieczka Abla" wg nowej powieści Szczypiorskiego.

Ostatnia "Kobra" (9 stycznia) cieszyła mistrzowską grą A. Śląskiej. Kraków zaś zaprezentował swój kolejny, bardzo wśród odbiorców popularny program tańca towarzyskiego z wprowadzoną od pewnego czasu cenną innowacją: gawędą Stefana Otwinowskiego na temat tanecznego "savoir - vivre'u". Wydaje się jednak, że telewidzowie zyskaliby znacznie na rozdzieleniu tych dwu z trudem mieszczących się w czasie pozycji. Sugerowałbym wyodrębnienie mówionych felietonów Otwinowskiego (może ilustrowanych ad hoc przez jednego z rysowników?) z rozszerzeniem ich tematyki na wszelkie zjawiska kultury życia towarzyskiego, zawodowego itd. Temat to społecznie doniosły, a telewizja jest idealnym miejscem dla jego podjęcia na większą niż dotąd skalę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji