Artykuły

Prometeusz pasjonujący

POPRZEDNI mój felieton ("Film na małym ekranie") wywołał trochę nieporozumień. A zwłaszcza ta jego część, w której proponowałem bardziej rozsądną i elastyczną zasadę kwalifikowania filmów zagranicznych do rozpowszechniania w kinach i telewizji. M. in. p. Krzysztof Kulczyński z Warszawy nadesłał obszerny list, w którym posądza mnie o chęć wypełnienia programu telewizyjnego wyłącznie filmami "o tematyce społecznej i politycznej, uświadamiającymi, pouczającymi, z morałem", za cenę wyrugowania z małego ekranu pozycji rozrywkowych, komediowych itd. Ależ nic podobnego! Przeciwnie, wielokrotnie wytykałem naszej TV nadmiar śmiertelnej powagi i przeładowania pozycjami ciężkimi lub wręcz zanudzającymi (nie tylko zresztą w dziedzinie repertuaru filmowego). A że nie podobała mi się

"Maskarada w Meksyku", którą mój korespondent uważa za szampańską komedię... No cóż, różne mogą być kryteria oceny.

Kiedy przed tygodniem rozważałem ewentualność zmiany polityki eksploatacji filmów, nie miałem - dalibóg - na myśli zapychania telewizji "bublami", których nikt nie chce oglądać. Chodziło mi po prostu o wprowadzenie do tej polityki jakiegoś porządku. Bo przecież ogromna większość tytułów wyświetlanych często gęsto w kinach bez specjalnego powodzenia (nie dlatego zresztą, że są bezwartościowe, ale dlatego, że nie wytrzymują konkurencji z pozycjami bardziej widowiskowymi) i tak trafia do TV, tyle że odpowiednio później. Ale z kolei to opóźnienie i tak jest niekiedy mniejsze niźli np. w wypadku rozpowszechniania tych samych filmów w znacznej części kin wiejskich, gdzie docierają nierzadko w dwa lata po premierze. Jak wiadomo, wieś też ogląda telewizję, siłą rzeczy nikt nie pójdzie do kina wiejskiego na film, który zna już z telewizji. Powstaje błędne koło. Coś tu trzeba zreformować.

Tyle w odpowiedzi p. Kulczyńskiemu, który podejrzewał mnie o niecny zamiar pozbawienia telewidzów chwili relaksu podczas "Maskarady w Meksyku". Nie ma obawy, telewizja jest nienasycona w pożeraniu filmów i długo, długo jeszcze raczyć nas będzie tego rodzaju uciechami.

Skoro tyle pisałem ostatnio o filmie, warto słów parę poświęcić i teatrowi. Tym bardziej, że nadarza się ku temu znakomita okazja. Myślę o ostatniej premierze, którą poniedziałkowy Teatr TV zapisać może na konto najświetniejszych swoich sukcesów. Spektakl "Prometeusza w okowach" Ajschylosa (w pięknym przekładzie St. Srebrnego), był prawdziwym przeżyciem. Jego inscenizatorom (poza niezbyt udaną scenografią) i wykonawcom udało się bowiem znaleźć klucz do nowoczesnego, współczesnego sposobu przedstawienia tej klasycznej, antycznej tragedii. Zagrany niemal kameralnie, na półtonach, ale bardzo ekspresyjnie, nabrał wymiarów niemalże współczesnego moralitetu, rozprawy filozoficznej, jakże przy tym pasjonującej. Teatr TV, który miał ostatnio tendencje do odgrzebywania trochę zabytkowych rupieci, pokazał tym razem dzieło o nieprzemijających wartościach literackich i humanistycznych. Prometeusza zagrał wspaniale dawno nie widziany w TV Gustaw Holoubek. Grał go zupełnie inaczej, niźli nakazywała tradycja: oszczędnie, bez nadużywania gestu, załamań głosu, bez miotania się, pobrzękiwania łańcuchami, niemal statycznie. Doskonale mówił tekst, miał momenty prawdziwie wielkie. Podobnie oszczędnie (i bardzo dobrze) grali pozostali aktorzy: E. Fetting, St. Zaczyk, M. Dmochowski, J. Duriasz. Niezwykle trafnie i szczęśliwie rozwiązano sprawę chóru, którego nie sposób chyba inaczej przedstawiać w widowisku telewizyjnym (świetną przodownica chóru była Anna Ciepielowska). Z bardzo współczesnej konwencji tego spektaklu wyłamała się tylko Halina Mikołajska, której dość naturalistyczna kreacja bliższa była raczej tradycyjnym inscenizacjom greckich tragedii. Długo się będzie tę premierę Teatru TV pamiętać. Nie można tego, niestety, powiedzieć o krakowskim spektaklu, trochę zapomnianej już sztuki K. Korcellego "Dom na Twardej", który - z małymi wyjątkami (np. Szarłatówna) - był prawdziwym festiwalem przesady i szarży aktorskiej.

Po udanym programie poświęconym Gałczyńskiemu z okazji 10 rocznicy śmierci nadano w niedzielę dwie dalsze tego rodzaju pozycje. Jedną był film dokumentalny o Edith Piaf, którego znaczną część stanowiły rozmowy z wielką piosenkarką, rozmowy dziś wstrząsające. Drugą - program Estrady Literackiej, przygotowany z okazji 20 rocznicy śmierci wybitnego proletariackiego poety, Edwarda Szymańskiego. Obydwie te audycje były (obok "Prometeusza") bodajże najmocniejszymi akcentami literacko-kulturalnego programu telewizji w ubiegłym tygodniu.

Sporo emocji dostarczył nie tylko studentom, zgromadzonym na sali Politechniki tradycyjny mecz quizowy Uniwersytet - Politechnika (po raz pierwszy wygrali politechnicy). Co prawda prowadzący teleturniej R. Serafinowicz okropnie się denerwował z powodu nadmiernego temperamentu kibiców, ale osobiście wolę tego rodzaju ożywiające audycje "ekscesy" od np. dostojnie celebrowanego teleturnieju "Kółko i krzyżyk", którego uczestnicy nie wiedzą w dodatku, kto jest prezydentem Kuby czy Iraku, kto to był Botticelli, nie potrafią wyjaśnić słowa "komasacja".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji