Artykuły

Pradawne mity. Żywe dramaty

OD PEWNEGO CZASU możemy znów oglądać znakomite reportaże Stanisława Szwarc-Bronikowskiego. Emitowany w niedziele cykl tym razem przedstawia nam Amerykę Południową. Filmy te mają charakter krajoznawczy, ale w głębszym znaczeniu. Ukazują nie tylko krajobraz, odsłaniają przede wszystkim pradawną kulturą Południowej Ameryki. W odcinku zatytułowanym "Costa" oglądaliśmy fascynujące szczątki przedinkaskiej kultury Peru. Przypomina ona trocką kulturą meksykańskich Tolteków. Te wszystkie odkrycia cofają dzieje kultury ludzkiej coraz bardziej wstecz, ale przede wszystkim komplikują jej obraz. Co np. oznaczają gigantyczne ryty na olbrzymich płaszczyznach skal rozciągających się na pięćdziesiąt kilometrów, które można odczytać z dużej wysokości - z lecącego samolotu? Istnieje wiele teorii na ich temat, żadna jak dotychczas nie przyniosła zadowalającego rozwiązania. Czyżby twórcy tych rytów chcieli przekazać coś kosmosowi? Nie dziwi, że ryty te pobudzają fantazję, czego mieliśmy przykład w filmie "Wspomnienia z przyszłości" według Danikena. W związku z nimi przychodzi na myśl "Głos pana" naszego Lema.

Dlaczego wśród rzeźb przedinkaskich, stylizowanych i hieratycznych jak u starożytnych Egipcjan, zdarzają się głowy i postacie modelowane realistycznie, niczym u Etrusków i Greków? Indiańskie makaty sprzed kilku tysięcy lat są tak piękne, jakby je wymarzył Klee. Na świadomość ludzkiej przeszłości nakładają się coraz nowe rysy. Tajemnicza przeszłość człowieka jaśnieje coraz większym, choć nie zawsze czytelnym blaskiem. Chciałoby się naiwnie zawołać: jak dawno człowiek był mądry!

Mity, które legły u podstaw wątku Jazona i Medei, są równie pradawne, tajemnicze i zawikłane. Wprawdzie Eurypides, którego "Medeę" we współczesnej transkrypcji Stanisława Dygata oglądaliśmy w poprzedni piątek z Wrocławia, przekształcał tradycyjny materiał mityczny na współczesny sobie sposób - to jednak coś przecie z tych "zaszłości" w "Medei" zostało. Przede wszystkim jej postać - niesamowita - tak w preakcji sztuki, jak i we właściwej akcji. Jazon przywiózł Medeę z Kolchidy, ze wschodnich wybrzeży Morza Czarnego, można powiedzieć, że z kraju w porównaniu z Grecją dzikiego, w którym panowała jeszcze "myśl nieoswojona", sposób myślenia magiczny, intuicyjny - podczas gdy w Grecji panowało już myślenie racjonalne, którego oportunistyczną karykaturę reprezentuje Jazon u Eurypidesa - kupiecki wręcz karierowicz, konsekwentnie odtworzony przez reżysera przedstawienia - Stanisława Brejdyganta. W mitach Medea jest czarodziejką, "czarownicą". Ale zderzenie jej postaci z postacią Jazona odsłania pewną antynomię natury ludzkiej (ową pradawną mądrość ludzką). Jazon symbolizuje rozum, inteligencję, zdolność (nieraz wręcz oportunistyczną) przystosowania się - Medea symbolizuje uczucie, namiętność, poczucie tragizmu. Jazon jest apolliński, Medea - dionizyjska. Charakterystyczne, że tę antynomię od dawna już uchwycono. Jazon nie cieszył się dobrą opinią. Nasz staropolski poeta Klonowic wykpiwał go w wierszu: "Rozkoszny Jazon, bywszy bohatyrzem, został kuśnirzem" (bo się wyprawiał po runo). Wszystko zresztą, całe powodzenie wyprawy, zawdzięczał Medei. I tak jej się odpłacił.

Eurypides, który z dużą śmiałością poruszał i roztrząsał sprawy swoich czasów, jak przede wszystkim - ocenę pojęć moralnych, znaczenie kultów, prawa kobiet - był za Medeą (przynajmniej w spektaklu wrocławskim). Ale rzecz jest bardziej skomplikowana: tragizm sztuki brał się nie tyle ze zderzenia dwóch wartości, reprezentowanych przez dwie postacie, ile z sytuacji wewnętrznej, w jakiej się znalazła Medea. Podmiotem sztuki była sama namiętność, uczucie (miłości i nienawiści), owa "siła, która daje i odbiera życie" (jak blisko tu już jesteśmy Racine'a). Ale przez to sztuka miała charakter eksplikatywny: dramatyzm przedstawieniu nadawały nie tyle starcia między postaciami (choć mieliśmy kilka znakomitych starć dialogowych między Jazonem a Medeą), ile monologi Medei i chóru, żywioł refleksyjny i liryczny. Stąd tak ważną rolę odrywały w przedstawieniu głosy (zwłaszcza obydwu aktorek: Asji Łamtiuginy i Janiny Szarek), traktowane często muzycznie. Spektakl w ujęciu realizacyjnym Stanisława Brejdyganta miał strukturę zbliżoną do rapsodu. Ale nie we wszystkich momentach uwzględniał telewizyjną kameralność odbioru. Zwłaszcza z początku spektakl był "przekrzyczany" (inaczej taką ekspresję odbiera się w sali teatralnej, inaczej przed telewizorem). Poza tym dochodziły tu jakieś mankamenty techniczne (pogłos i zbytnie obniżenie tonu) - przeszkadzały one nieraz rozumieć tekst. Potem jednak spektakl się wyciszał i rozjaśniał głosowo - stawał kameralny, skupiony, wzruszający.

Zwłaszcza scena na schodach, monolog Medei - Łamtiuginy rozpaczającej z powodu dzieci ("aby ugodzić ojca, trzeba zgładzić dzieci") budził głęboką satysfakcję i litość, współczucie dla Medei. Przypomina się tu "Niobe" Gałczyńskiego, choć może nie całkiem zasadnie, bo Niobe straciła dzieci, Medea je zabiła. Ale sposób wykonania przez Łamtiuginę jakoś ciągle przywoływał ten znany i poruszający utwór Gałczyńskiego. Nie jest łatwo grać Medeę, przekonać do niej widzów. Asji Łamtiuginie udało się to w dużej mierze.

Często się nam wydaje, że tylko w krwawych mitach dzieją się takie rzeczy jak w "Medei". Tymczasem w znakomitym współczesnym filmie węgierskim "Fotografie", nadanym w poniedziałek (II program), słyszeliśmy opowieść o tym, jak matka zabiła dwoje dzieci. Także z jej ust. Ust starej kobiety, która odpokutowała za swój szalony czyn.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji