Artykuły

Witkacy pod Lupą

Czarna kurtyna wciąż jest opuszczona, wciąż trwa nieruchomo, choć już zgromadził się przed nią komplet - a może i nadkomplet publiczności. I dziesięć minut temu minęła pora, o której miał zacząć się spektakl. A może przedstawienie już się zaczęło? Przecież zza kurtyny dobiegają jakieś odgłosy, pokrzykiwania, słychać przesuwanie sprzętów, szuranie nogami. Napięcie - a i zniecierpliwienie - wśród widzów rośnie. Chociaż jest nadkomplet, przed kurtyną nie zgromadził się tłum: doliczyć by się można stu, stu paru osób. Ale jest ciasno, bo i widzowie, i teren gry znajdują się na scenie. Za nami - to jest za publicznością - przestronna widownia Dużej Sceny teatru. Początkowo czuliśmy tę przestrzeń plecami, ale to już minęło. Jesteśmy w potrzasku. Osaczeni. Zza czarnej kurtyny, która znajduje się na wyciągnięcie ręki, dobiegają okrzyki coraz głośniejsze. Jak z sali gimnastycznej, gdy odbywa się trening. Napięcie widzów (pomieszane ze zniecierpliwieniem), choć dalszych minut nie minęło aż tak wiele, sięga szczytu. Podnosi się kurtyna.

Wzrok, nie oswojony jeszcze z nową jakością mroku i światła, ślizga się po sprzętach. Oto jakieś zdezelowane krzesła, fotele, stara, zakurzona kanapa, pochylona w jedną stronę, tak jakby brakowało nogi. Tył sceny zamknięty jest ścianą z oknem zasłoniętym brudną, sfatygowaną kotarą. W górze, ale nie tak znów wysoko - gdyby podskoczyć, można by jej dosięgnąć ręką - wisi metalowa lampa z nagą żarówką. Jak w magazynie. Jak w więzieniu. To drugie skojarzenie pojawia się w momencie, gdy dostrzegamy między sobą a aktorami metalową kratę. Kto jest w klatce - my, czy oni? Zapewne i jedni, i drudzy. Jak się okazuje - a okazuje się to wciąż, bez przerwy, w trakcie całego naszego życia, nie musi nam tego uświadamiać dramat, który właśnie oglądamy - każdy z nas tkwi w klatce. W klatce własnego ciała, własnych zmysłów. Jak z niej się wydostać, aby przeżyć Byt sam w sobie? Jak dotrzeć do Tajemnicy Istnienia?

Właśnie klub "byłych ludzi", satelitów Macieja Korbowy zaczyna kolejną rundę ścigania absolutu. Alkohol i narkotyki. Perwersja. Psychiczne - a czasem i fizyczne - znęcanie się jednych nad drugimi. Obłędna psychomachia. Reżyserowanie własnego - a i cudzego - życia. Na zewnątrz szaleje terror, rewolucja pożera samą siebie, a tu - w pomieszczeniach jak na razie odizolowanych od dziejowych wydarzeń - grupa byłych artystów i ich kochanek, a także ludzi o dziwnej przeszłości uprawia "twórczość życiową".

"Jeden moment poczucia tajemnicy wart jest miliony nowych dzieł i nawet nowych istnień stworzonych" - oto przekonanie, które zdaje się przyświecać poczynaniom Hibiscusa, byłego kompozytora, Dexterowicza, byłego malarza, Satanescu, byłego skrzypka-wirtuoza, Teozoforyka, byłego literata i mistyka, a także Macieja Korbowy, choć on już "przeżył wszystko", oraz Bellatrix, hermafrodyty, i księżniczki Cayambe - młodej dziewczyny, adeptki klubu. Czy uda im się dotrzeć do Tajemnicy Istnienia, choćby na sekundę przed śmiercią? - i tak się tego nie dowiemy, bo wszak każdy z nas siedzi w klatce własnych zmysłów. Skąd więc można wiedzieć, czy mamy do czynienia z kolejnym bluffem, czy z prawdą? Każdy skazany jest na przeżycie własnego "ja".

Kilka metrów od nagiej żarówki - widać to teraz wyraźnie - bezwładnie zwisają kółka do ćwiczeń. Właśnie takie, jakie są w dobrze wyposażonej sali gimnastycznej. Czasami ktoś z "byłych ludzi" potrąca je, jakby próbował swoich sił. Nie, nie teraz. Już minął wieczór euforii. Na horyzoncie nie pokazała się jednak kula księżyca, a i teraz nie ma niebieskawego światła świtu. Nie będzie również pomarańczowych i promieni słońca padających przez okno. Gdy tylna ściana sceny (ta z oknem) zostanie uniesiona, odsłoni się niepokojąca dal, porażająca jakimś konwulsyjnym chaosem. Teraz poszukiwacze absolutu leżą bezładnie po kątach, jakby spuszczono z nich powietrze. Usiłują prowadzić rozmowy, ale nic składnego z tego nie wychodzi. Gdzie się podziała energia Macieja Korbowy, z takim bezwstydem całującego usta - a raczej zimny metal przyłbicy - rycerza, którego - skąd? z zaświatów? - sprowadził Teozoforyk. Gdzie zniknęło podniecenie Cayambe i agresywne milczenie Teozoforyka? Ustąpiły bezwładowi. Akcja, która od początku toczyła się meandrycznie i niespiesznie, teraz zdaje się całkowicie zamierać. To już strzęp akcji, tak jak strzępami mebli są sprzęty znajdujące się na scenie, a wspomnieniem ubrań - kostiumy aktorów. Halka, w którą ubrana jest księżniczka Cayambe, udaje niegdysiejszą suknię, garnitur Macieja - zmięty, zakurzony, wyszmelcowany - może pochodzić ze składu starzyzny. Tak, ludzie, których oglądamy na scenie, bytują w warunkach o kilka klas niższych niż te w których umieścił swoich bohaterów Witkacy. "Nasz" klub poszukiwaczy absolutu nie składa się ze zdegenerowanych arystokratów. To raczej punkowie, może artyści wyrzuceni poza margines społeczeństwa. Tak czy inaczej ludzie epoki przejściowej. Właśnie dokonuje się duchowa przemiana świata.

Patrzę po twarzach widzów: jedni zafascynowani, drudzy z trudem kryją znużenie.

Dramatu Witkiewicza "Maciej Korbowa i Bellatrix" dotychczas nie grano. Inscenizacja jeleniogórska jest jego światową prapremierą. Zresztą, nie był również znany pełny tekst tego utworu. Odnalezione fragmenty - spis osób (z ich charakterystyką, niezwykle ciekawą, jak zwykle u Witkacego) oraz Prolog - umieszcza Janusz Degler w teatralnym programie. Jest to druk solidny, wydany sumiennie, jak przystało na tego rodzaju okoliczność. Dołączono doń cztery rysunki Krystiana Lupy, reżysera i scenografa jeleniogórskiej inscenizacji. Zawierają one kwintesencję przemyśleń inscenizatora, jego wykładnię dramatu Witkacego. Są czymś więcej niż notatką scenografa. Nie sposób ich opowiedzieć, zacytujmy więc tylko podpisy: i tak powiedzą sporo o charakterze spektaklu. Pierwszy nazywa się "Tęcza lęku" albo "Musisz" (i stanowi rysunkowy odpowiednik sekwencji, w której psychomachia osiąga szczyt), dalsze to: "Lodowaci", "Muzeum niezidentyfikowanych odłamków życia duchowego zakonu Macieja Korbowy", "Promieniowanie mroku". Te podpisy również sugerują, że Lupa przedstawia własną wersję dramatu.

Dla tych, którzy wiedzą co nieco o jeleniogórskim Teatrze im. Cypriana Norwida, witkacowska prapremiera nie była zaskoczeniem. Wszak od lat pracował tu Janusz Degler, znakomity witkacolog. Również tu Lupa zrealizował "Nadobnisie i koczkodany" oraz "Pragmatystów".

Podczas przerwy rozmawiam o tym - a i o innych sprawach - z panią dyrektor. Dowiaduję się przy okazji, że owo "wystawianie publiczności na próbę", budowanie napięcia, rzeczywiście jest reżyserowane. I to za każdym razem, jak happening - Lupa "nie rozstaje" się ze swoim dziełem, kieruje każdym spektaklem. Zresztą, nie jest to zbyt absorbujące: w Jeleniej Górze nie ma aż tylu widzów dla "Macieja Korbowy". Niestety, dowiadują się także, że Janusz Degler nie pracuje już w Jeleniej Górze. Rozsypuje się również zespół, z którym pracował Krystian Lupa. Dyrektor Alina Obidniak znów staje przed niełatwymi decyzjami.

3.

Wracamy na scenę. Kawiarnia w mieście. "Widocznie nie jest już bezpiecznie, skoro Maciej dał nam takie legitymacje" - stwierdza Hibiscus. Rzeczywiście, rewolucja zrobiła postępy - nawet reżyser, dotychczas mało zajmujący się szaleństwami świata poza klubem poszukiwaczy absolutu, musiał ją w końcu zauważyć.

Przedłużające się znieruchomienie. Narastanie grozy. Ten obraz robi wrażenie nawet na najbardziej znudzonych widzach. Niepokoje Witkacego zespoliły się w nim bowiem z niepokojami Lupy. Bo, jak już powiedzieliśmy, Lupa potraktował "tekst Witkiewicza jako punkt wyjścia, jako pretekst dla własnych wizji. I chociaż nie odszedł zbyt daleko od istoty witkacowskiego teatru ani od filozofii autora "Pragmatystów", to przecież na wszystkim pozostawił wyraźne ślady własnych linii papilarnych. Jeleniogórski "Maciej Korbowa" to spowiedź Lupy. Witkacy jest w spektaklu "pod spodem". Nawet tekst czasami nie dochodzi do uszu odbiorcy: reżyser zadecydował, że ma być ledwo słyszalny. Z winy aktorów - i okoliczności - bywa poniżej tej granicy. Dlatego - gdy ma się dobrą wolę - trzeba poddać się narkotycznej, pełnej zmiennych rytmów (acz nie za głośnej) muzyce Marcina Krzyżanowskiego. I pozasłownemu oddziaływaniu scenicznych obrazów. Wtedy Witkacy przemówi mocno. Bo w samym Lupie jest witkacowskie nakierowanie na transcendencję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji