Artykuły

Mrożek w Londynie

Są momenty, kiedy być Polakiem jest bardzo trudno - nawet krytykowi. Należy do nich chwila, w której krytyk chwyta za pióro by omówić, możliwie uczciwie, przedstawienia dwóch jednoaktówek Sławomira Mrożka. Kiedy bowiem, w naszych warunkach, twórczość jakiegoś pisarza zostanie zaatakowana - lub wzięta w obronę - w imię pewnych racji politycznych, wszystko co się na ten temat powie chociażby było wyrazem stanowiska wyrafinowanie neutralnego, interpretowane jest wyłącznie z punktu widzenia tychże racji i nie sposób się jest wymknąć - tym politycznym czy fakcyjnym kleszczom.

W takiej właśnie typowo polskiej, smutnej sytuacji znalazła się twórczość Sławomira Mrożka, którego dwie jednoaktówki, "Czarowną Noc" i "Zabawę", przedstawił w Londynie warszawski Teatr Współczesny. Mrożka zaatakowało w Polsce paru "oficjalnych" partyjnych krytyków, a ataki tego rodzaju bardzo łatwo przeradzają się w nieprzyjemną, polityczną nagonkę. W Londynie "Dziennik Polski", który w dziedzinie wybuchów świętego oburzenia przeszedł jak wiadomo na produkcję całkowicie zautomatyzowaną, czym prędzej pasował Mrożka na męczennika "sprawy". "Z Mrożkiem lub przeciwko Mrożkowi" zaczyna znaczyć "z nami lub przeciwko nam".

Bardziej wykwintnego absurdu sam Mrożek nie potrafiłby wymyśleć. Próba wprowadzenia tego obrazoburczego, niepokojącego ducha do zatęchłych kapliczek emigracyjnych ma tyle samo sensu ile miałby proces kanonizacyjny Karola Marksa. Przypomnieć warto, że jedyna próba wystawienia Mrożka na scenie emigracyjnej - przedstawienie "Policji" w reżyserii dr L. Kielanowskiego - zakończyła się kasową plajtą, a recenzent "Dziennika", który chwalenie wszystkiego, co się rodzi na deskach "Ogniska" uważa zwykle za swój patriotyczny obowiązek, w tym jednym wypadku dał sobie dyspensję i przedstawienie skrytykował. Ale działo się to, oczywiście, nim jeszcze Mrożek wszedł do emigracyjnego Panteonu.

Ale w tym jest sęk, że jest to absurd niejako obowiązujący - podobnie jak owe krajowe absurdy, które Mrożkowi służą za surowy materiał jego sztuk. I dlatego jest mi potrzebny ten cały przydługi wstęp by stwierdzić, że cokolwiek tu o Mrożku powiem, nie oznacza to mojego przystąpienia ani do grupy naganiaczy, ani do obrońców.

Nawet bez tych dodatkowych trudności pisanie o Mrożku nie jest przedsięwzięciem łatwym. Przedstawienie Teatru Współczesnego wykazało, że w odbiorze nie musi to być wcale autor trudny. Natomiast przełożenie mrożkowych treści na konwencjonalny język - czego zapewne czytelnik oczekuje - grozi wpadnięciem z jednej strony w banały, a z drugiej w pretensjonalne spekulacje filozoficzne.

Siłą i dowodem autentyczności talentu Mrożka jest fakt, że w kilka dni po przedstawieniu jego dramatu wciąż jeszcze fermentują w umyśle widza, odsłaniając nowe, nieuświadomione przedtem aspekty. Tak przynajmniej dzieje się z "Zabawą"; "Czarowna noc" to rzecz gładko napisana, łatwo zjednająca sobie widzów, śmieszna niemal w konwencjonalny sposób, (paru angielskich recenzentów porównywało ją z komediami filmowymi Laurela i Hardy'ego), ale raczej lekka i szybko blednąca w wyobraźni. Występują w niej trzy postacie: dwóch inteligentów w sile wieku, urzędników na objeździe inspekcyjnym, znanych nam ze sposobu, w jaki się do siebie zwracają, jako Pan Kolega i Drogi Pan Kolega, oraz piękna młoda kobieta, przedstawiająca typ urody o jakim śnią panowie w średnim wieku. Urzędnicy dzielą pokój hotelowy, i w nocy, kiedy budzi ich przelatujący pociąg, odkrywają obecność kobiety. Wkrótce dochodzą do wniosku, że im się to śni, ale - któremu z nich? Do kogo sen należy? A jeżeli śni sobie dwóch osobników, którzy z kolei śnią się nawzajem, to czy naprawdę mogą istnieć? Jednoaktówka, oparta jest na tego rodzaju problematyce, trakowanej pół-poważnie, okraszona jednocześnie porcją żartów politycznych, które - jak mi się zdaje - przypominają dosadne dowcipy warszawskiej ulicy. Tak więc kiedy Pan Kolega, zapewne partyjny, twierdzi że na pewno istnieje, bo posada legitymację, Drogi Pan Kolega odpowiada: "Legitymacja nieważna. Ja pana śnię razem z legitymacją".

Problem "identyczności", problem odpowiedzi na pytanie "kim jesteśmy", stale gnębiący Mrożka - i nie tylko Mrożka, bo i wielu twórców ma Zachodzie - znajduje w "Czarownej nocy" sformułowanie tak zabawne i niefrasobliwe, że obraca się w żart na własny temat. W "Zabawie" to samo pytanie, "kim jesteśmy", skierowane jest do nas jako Polaków i brzmi tym razem groźnie, niepokojąco. Trzech parobków w poszukiwaniu zabawy włamuje się do odświętnie przystrojonej izby. Nie ma tam nikogo. Na podłodze leży popsuta, jak się okazuje, harmonia i kontrabas bez strun, w szafie parobkowie znajdują maski i stroje kobiece. Po prostacku, prymitywnie, parobki spekulują na temat "jest czy nie ma, będzie czy nie będzie zabawy". Jeżeli nie ma wesela, to może przynajmniej pogrzeb. Przebierają się, bawią i kłócą, w końcu dwóch postanawia powiesić trzeciego, bo "ma być prawda" a wszystko dotychczas jakieś niewyraźne, nieprawdziwe. Wtedy, gdzieś z zewnątrz, docierają dźwięki walca: Zabawa może gdzieś jest, ale nie tutaj.

W "Zabawie" brzmią bardzo wyraźne echa "Wesela" Wyspiańskiego. W pewnym momencie dialog wpada jakby przypadkiem w rytm ośmiozgłoskowca Wyspiańskiego i tam już pozostaje. Cała jednoaktówka jest oczekiwaniem na wesele, a jednocześnie, podobnie jak samo "Wesele", oczekiwaniem, by coś snę wreszcie naprawdę stało i przerwało zaklęty krąg nierealności. A przy tym "Zabawa" nie jest ani parodią, ani polemiką z "Weselem", ani żadną w ogóle uchwytną metaforą. I dlatego właśnie, jak mi się zdaje, jest to rzecz tak niepokojąca i rosnąca w wyobraźni. "Zabawa" ustawiona jest pod jakimś dziwnym, drażniącym kątem i w stosunku do symboliki Wyspiańskiego i do aktualnej "rzeczywistości". Chłopi nie mają w sobie żadnych rysów rodzajowych, nie mówią gwarą, a przecież są w jakiś sposób autentyczni, choć teatralnymi parobkami. Cały dramat wydaje się obrazować - jeżeli można sobie pozwolić na wyjaśnienie względnie logiczne - brak jakiegoś związku pomiędzy faktami a mitami tworzonymi przez naszych wielkich wieszczów i dotychczas w dużym stopniu rządzącymi naszą wyobraźnią.

Wniosek tan poprzeć można przykładami z innych utworów scenicznych Mrożka, znanymi mi tylko z czytania. Wystawiana obecnie w Warszawie "Śmierć Porucznika" robi w sposób łatwiejszy, bardziej karykaturalny, i artystycznie chyba mniej wartościowy, tę samą "przysługę" Mickiewiczowi, co "Zabawa" Wyspiańskiemu.

Gdzie indziej Mrożek ukazuje, to prawda, groźne absurdy stalinizmu, obecnego wciąż jeśli nie w rzeczywistości, to w pewnych nawykach myślenia, ale jednocześnie, i chyba z większą pasją, obnaża istniejącą w inteligencji niezmierną zdolność samookłamywanla się, tworzenia, na własny użytek obronnych mitów. Nigdy, nie pozostawia odbiorcy żadnej, poza śmiechem, pociechy, niczego, czym by rozbitą mitologię można było posklejać w nową całość.

Czy jest to sztuka destruktywna, nihilistyczna? Być może, w tym sensie, że pozorne absurdy Mrożka rozrywają tradycyjne związki pomiędzy ideami a światem rzeczywistym. Jak dotychczas, nie jestem też przekonany, że Mrożek widzi cokolwiek poza mitami, które tak zawzięcie niszczy. Co nie może ulegać wątpliwości, to fakt, że Mrożek jest autentycznym talentem i jako taki jest naszemu, niestety ubogiemu dramatowi koniecznie potrzebny. Można go atakować - lub brać w obronę - ale wypada najpierw uczynić wysiłek konfrontacji własnej wrażliwości z tą niepokojącą i bardzo interesującą sztuką.

Specjalistom "pozostawiam dokładną ocenę scenicznych walorów przedstawienia. Mnie wydało się ono bardzo dobre. Aktorzy - Mieczysław Pawlikowski, Henryk Borowski i Barbara Wrzesińska w "Czarownej nocy", a Mieczysław Czechowicz, Tadeusz Surowa i Wiesław Michnikowski w "Zabawie", nie uczynili ani jednego fałszywego kroku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji