Artykuły

Ławka, która jest dnem

O samej sztuce napisano już wszystko. Najgłębiej podeszli do "ANTYGONY W NOWYM JORKU" sam autor, Janusz Głowacki i krytyk Jan Kott. Dlatego tylko pokrótce przypomnę, że jest to sceniczna opowieść o trójce "homelessów", czyli bezdomnych clochardów wegetujących w nowojorskim zakątku wschodniego Manhattanu nazywającym się Tompkins Square Park. Nazwa zmyłkowa - bo to (podobnie jak Needle Park w znanym filmie o narkomanach) trochę krzaków, nagich drzew, wydeptanej trawy, góry śmieci. No i ławki. Na jednej z nich mają swoją kwaterę, swój "adres", dwaj włóczędzy - rosyjski Żyd Sasza, który przed laty był malarzem-abstrakcjonistą w ZSRR i Polak-cwaniaczek Pchełka. Obaj są przegrani życiowo, przed czym Sasza osłania się pogodną rezygnacją i zamknięciem w sobie, Pchełka natomiast - zresztą człek chory, epileptyk - tworzeniem mitów, kłamstwami, nierealnymi nadziejami. I jest jeszcze Ona, której Głowacki dodał antyczny rodowód Antygony. A jest tylko biedną, wzruszającą w swym zagubieniu Portorykanką, zahukanym i wykorzystywanym ludzkim

zwierzątkiem. Jak sofoklesowska heroina chce pochować człowieka, bo kiedyś był dla niej dobry i nawet bliski. Godnie pochować, to znaczy zgodnie z rytuałem swego kraju, z kolorowymi papierowymi girlandami i płonącymi świeczkami. Byle nie w anonimowym dole, gdzie grzebią zwłoki NN.

Taka jest dramatyczna materia, której kolejne zawęźlenia, tragikomiczne nieporozumienia i zaraz potem głęboko poruszającą ostateczną klęskę, śledzimy z niesłabnącym zainteresowaniem.

No tak, ale owa materia jest zarazem przewrotna, bo stwarzająca możliwości niekiedy różnej jej interpretacji. Na warszawskiej premierze (pewnie ze względu na osobowość i komediowy genre dwóch głównych protagonistów Jana Peszka i Piotra Fronczewskiego, a zarazem brak przeciwwagi u Marii Ciunelis) rzecz dryfowała w stronę komedii. Na scenie poznańskiego Teatru Nowego reżyser Robert Gliński stonował, już w egzemplarzu, te momenty. Myślę, że z pożytkiem.

Chociaż - nie do końca, przynajmniej w pierwszej części. Może zresztą sprawia to aktorski temperament Witolda Dębickiego, że jego Pchełka zdominowuje swymi błazeńskimi zachowaniami i reakcjami tok akcji. Ale na szczęście dla spektaklu, jest to tylko wybuch łatwy do stonowania. Natomiast pewną niespodziankę sprawia Michał Grudziński, całkowicie niepodobny do znanych poprzednich wcieleń. Jest wytłumiony, pełen żydowskiej mądrości człowieka bezlitośnie poniewieranego przez los, i tylko przez moment, kiedy wydaje się, że błyska nadzieja odkrywa się...

Zwykłem oceniać oglądane spektakle miarą osobistego wzruszenia. Dlatego tak wielkie wrażenie wywarła na mnie kreacja Marii Rybarczyk (Anita-Antygona). Sposób w jaki prowadzi swą rolę, jak w miarę upływu czasu scenicznego dowiadujemy się o niej coraz więcej czyni jej Anitę punktem centralnym sztuki. Do niej należy autentycznie tragiczna końcówka. Z jej przejmującym krzykiem w uszach wychodzimy z teatru. Żegnani eleganckim i pobrzmiewającym cynizmem końcowym komentarzem Policjanta (Mariusz Sabiniewicz), pełniącego jakby rolę greckiego Chóru...

Wniosek może być tylko jeden: to sztuka i spektakl, który powinniście zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji