Artykuły

Teatr przeciwko politycznej poprawności

"Napis" w reż. Norberta Rakowskiego w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Robert Kordes w Życiu Kalisza.

"Napis" współczesnego francuskiego dramatopisarza Geralda Sibleyrasa w reżyserii Norberta Rakowskiego to ostatnia w tym roku premiera w kaliskim teatrze. Ten spektakl to podwójny strzał w dziesiątkę: broni się i forma, i treść.

W problematykę "Napisu" wprowadza sam reżyser. - Niejednokrotnie każdy z nas doświadczył sytuacji, w której musiał ugryźć się w język, by nie powiedzieć czegoś, co przez obecnych mogłoby zostać odczytane jako "niestosowne". Postępujemy tak, bo nie chcemy kogoś urazić, skrzywdzić, wejść w konflikt. Chcemy być lubiani, szanowani i sympatyczni. Podporządkowujemy się innym, dostosowujemy do ogólnie przyjętych sadów i opinii. Powoli obrastamy drobnymi kłamstewkami Z ich powodu nie zauważamy, jak powoli mięknie nam kręgosłup moralny. Problem w tym, że żyjemy w świecie, w którym bardzo trudno temu nie ulec, bo boimy się najstraszniejszej rzeczy - samotności - twierdzi twórca kaliskiej inscenizacji sztuki Sibleyrasa. Takimi drobnymi kłamstewkami rozmiękczającymi moralny kręgosłup obrastają również Bouvierowie i Cholley'owie w "Napisie". Są sąsiadami. Nieraz spotykają się na schodach, rozmawiają, wymieniają poglądami. Nie czują i nie zauważają, że na każdym kroku posługują się najbardziej oklepanymi, ale za to powszechnie akceptowanymi sloganami, słownymi szablonami, bezmyślnymi kalkami językowymi, za którymi nie kryje się żadna myśl, a już na pewno nie własna. Być może nic nigdy nie zmąciłoby tego radosnego paplania i nie kazało zastanawiać się nad jego sensem, gdyby pewnego dnia nie zjawili się nowi lokatorzy, Lebrunowie, a zwłaszcza Pan Lebrun. Z równowagi wyprowadza go - obraźliwy dla niego - napis, który pojawił się w windzie wkrótce po tym, jak Lebrunowie wprowadzili się do nowego mieszkania. Ktoś inny zignorowałby taką formę zaczepki, tym bardziej, że była anonimowa. Ale nie Lebrun, który zaczyna odwiedzać sąsiadów i uporczywie dochodzić, kto może być autorem nieszczęsnej inskrypcji. Mamy dzięki temu okazję poznać bliżej zarówno ich, jak Lebruna. Przyznać trzeba, że jest irytujący. O tego typu ludziach mówi się, ze są z natury upierdliwi. Lebrunowi brakuje poczucia humoru i dystansu do samego siebie, wszystko bierze serio, a to, co

się do niego mówi, traktuje dosłownie, albo rozkłada na czynniki pierwsze, jakby oglądając każde słowo ze wszystkich stron. Może to popsuć szyki - a wraz z nimi humor -każdemu rozmówcy. Jeśli mówimy o "psuciu szyków", nieuchronnie przychodzi na myśl Gombrowicz. I rzeczywiście, w "Napisie" jest coś gombrowiczowskiego, jeśli nie z litery, to przynajmniej z ducha. Postulat "psucia szyków" można uzupełnić o inne określenie, dobrze znane antropologom kultury - "popsuj-zabawa". Lebrun jest typowym "popsuj-zabawą". Nie zgadza się na jałowe frazesy, nie zadowalają go puste slogany, draży sens obiegowych powiedzonek i szuka w nich drugiego dna. Nie chodzi tu tylko o ilustrację tezy, że to nie my mówimy słowami, tylko słowa mówią nami. Chodzi o uświadomienie Bouvierom, Cholley'om i nam wszystkim, jaki terror stwarza wokół nas i w nas samych wymóg poprawności politycznej. Nie mówimy już "Murzyn", tylko "czarny". Ktoś, kto użyłby dziś pierwszego z tych określeń, naraziłby się co najmniej na milczącą dezaprobatę, a być może na otwartą krytykę i posądzenie o rasizm. O nikim nie mówimy już po prostu, że jest stary, lecz co najwyżej dojrzały. Można być też ,,młodym inaczej", albo mieć tyle lat, na ile się czujemy, a nie - ile rzeczywiście, tj. biologicznie mamy. Zaciera się w ten sposób pierwotne znaczenie słów, ale też rzecz oznaczana Rozmiękczamy nie tylko swój moralny kręgosłup, lecz także cały nasz obraz świata. Rzeczy tracą swoje ostre kontury, stając się zarazem sobą i nie-sobą. Zatarciu ulega nawet płeć i jej role kulturowe. Spodziewając się potomstwa, nie wypada np. chcieć mieć syna. Wypada za to mówić, że "to właściwie wszystko jedno, czy urodzi się córka, czy syn". "Napis" to utwór o tym, co wyczynia z nami poprawność polityczna i o tym, że jej napór zaczyna się od języka. Nie da się przy tym obronić przeświadczenia, że nas w Polsce to nie dotyczy i że jest to jedynie problem sytego, zgnuśniałego i wydelikaconego Zachodu. Tak może było kiedyś, ale już nie jest. Przez wygłaszanie niepoprawnych politycznie poglądów ludzie tracą pracę, stanowiska, pieniądze, przyjaciół. Tracą, choć nie wygłaszają niczego nowego. Wprost przeciwnie, wygłaszają dokładnie to, o czym wszyscy wiedzą, tyle że o tym nie mówią.

Mimo poważnej problematyki, spektakl N. Rakowskiego zrobiony został z humorem. Drugim jego atutem jest to, że nie został przegadany. Słów na scenie pada co prawda sporo, ale reżyserowi udało się zmusić do pracy nie tylko uszy, ale i

oczy odbiorców. Bouvierowie, Cholley'owie i Lebrunowie siedzą w kręgu i często zamieniają się miejscami. Jest to krąg pierwszy, wewnętrzny. Krąg drugi (co prawda jest to czworobok, ale nie bądźmy małostkowi) tworzy publiczność, która otacza aktorów. Niewielka powierzchnia Sceny Kameralnej sprawia, że jedni drugich niemal dotykają. Rzecz jasna tworzy to poczucie bliskości, wspólnoty i współuczestnictwa, bo też wspólne są ukazane problemy. Scenografia jest tak dyskretna, że prawie niezauważalna, ale skromność i prostota okazują się w tym przypadku pomysłowe i funkcjonalne. Krótko mówiąc, żaden widz nie powinien się nudzić, tym bardziej, że spektakl jest nieprzesadnie długi, a przy tym treściwy, co jest jeszcze jedną jego zaletą. W sumie - złoty środek. Nic dodać, nic ująć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji