Artykuły

Czas wysmakowany

OSTATNI miesiąc roku ma u nas charakter ambiwalentny. Bo z jednej strony jest okresem wzmożonej pracy, bilansów, dopinania planów, z drugiej stoi pod znakiem świąt. I to już od początku, od Barbórki i Mikołaja narasta atmosfera przedświąteczna. Do powstania tej atmosfery przyczyniają się w dużej mierze handlowcy strojąc odpowiednio wystawy, władze miejskie iluminują nam miasto już od początków grudnia. Z pewną przesadą można by powiedzieć, że to długi miesiąc świąteczny. Te świąteczne tradycje ostatniego miesiąca roku sięgają zresztą daleko wstecz, przed naszą erę. Tak więc momenty rozliczenia trudów i sumień splatają, się w nim z momentami odprężenia, bilanse z wczasami, beztroska z refleksją.

Z tego prawie przekonania wyszła redakcja teatralna telewizji prezentując nam w poprzedni poniedziałek "Długi obiad świąteczny" Thorntona Wildera. Nie wiem, czy tu najbardziej nie zawinił tytuł, który w innych tłumaczeniach brzmi nawet "Długa uczta wigilijna". W każdym razie chciano nam sprezentować coś już wyraźnie świątecznego, ale i zarazem z podtekstem bilansowym. I tutaj powstaje kapitalna kwestia wyczucia atmosfery i decyzji co do czasu emisji takiego spektaklu. Redakcja nie miała "czystego sumienia", co było widać po wypowiedzi naszego najlepszego prezentera przedstawień teatralnych, doc. Stefana Treugutta, który nas zapewniał, że sztuka i przedstawienie wcale nie jest smutne, tylko przeciwnie. Ale choć miał w dużej mierze rację, - w sumie jednak spektakl zabrzmiał jak memento. Ucztujcie i bawcie się, ale nie zapominajcie... Jednym słowem Wilder pomieszał nam trochę przedświąteczne szyki, nadpsuł nieco beztroskie już nastawienie świąteczne.

A jednak może Stefan Treugutt miał rację, może to było śmieszne przedstawienie? Gdyby nie ta końcówka z osamotnioną ciocią Ermengardą, nie mającą już sił tknąć indyka w opuszczonym domu... Bo zważmy - krył się jakiś komizm w tym mechanicznym następowaniu po sobie pokoleń, w tym metodycznym zapełnianiu pustych miejsc na fotografie, w tej szybkiej przebierance aktorów. Młody Piotr Fronczewski jeszcze figluje, a tu już jest patriarchą, już chyli się nad stołem, już mu potomek (grany przez Zelnika, starszego bodaj od Fronczewskiego) się buntuje. Wuj Brandon, wspominający swoje przetańczone ostatnie tanga gdzieś tam na Alasce, ciągle, co roku powtarza: zdrowie dam! Właśnie ta powtarzalność, mechaniczne skondensowanie czasu, w którym ludzie i ich losy przedzierzgają się w kukiełki, tworzyły efekty komiczne, nie wiem czy najlepszej próby. Takie mechaniczne manipulowanie czasem wydaje się zbyt łatwe i artystycznie, i myślowo.

Więc nie manipulujmy czasem pozwólmy mu płynąć, zanurzmy się w atmosferze mu właściwej, w jego smaku. Właśnie, czy indyk zjadany co roku podczas świąt przez to gorzej smakuje? Czy też nasze kluski z makiem uroczyście co roku konsumowane nam się przykrzą? W tym chyba leży cały smak, że co pewien czas trzeba sobie życie podlać pikantnym sosem tatarskim. Ale skąd go wziąć?

Podobno kultura kulinarna świadczy w jakiejś mierze o kulturze danego społeczeństwa w ogóle. Mamy tu bogate tradycje, w których można wybierać, nieco tylko ilość składników zmodyfikowawszy. Te jajka liczone i wrzucane na kopy według dawnych przepisów brzmią nam baśniowo. Teraz jesteśmy zadowoleni, jeśli jedno jajko w ogóle w potrawie się znajdzie. Tak żeśmy nisko upadli. Kultura, zwłaszcza kulinarna, ma jednak to do siebie, że daje się w pewnej mierze odbudować. Otóż w to odbudowywanie kultury kulinarnej włączyła się telewizja (wrocławska). W programach "Postaw się, nie zastaw się" Eliasz Kuziemski uczy nas przyrządzać potrawy i sosy. Może robi to zbyt skrupulatnie i na serio, dlatego wychodzi to nie zawsze spektakularnie, ale zachęta jest. Oczywiście część gastronomiczna obudowana jest rozrywką konkursową, mamy tu losowania: publiczność z sali i sprzed telewizorów włącza się czynnie. Z tym wszystkim rzecz mogłaby być prowadzona nie tyle z większym, ile z subtelniejszym poczuciem humoru.

Tak więc jest nadzieja, że telewizja włączy się całym frontem w odbudowywanie dobrych obyczajów nie tylko kulinarnych. Od dawna jest na przykład molestowana w listach przez telewidzów o lekcje grzeczności na co dzień, w każdym razie o program w ten czy inny sposób zajmujący się savoir-vivrem (jak się to dawniej mówiło). Były na ten temat jakieś zobowiązujące obietnice ze strony odpowiednich redakcji TV. Ale nadal nic o tym nie słychać.

Impas wynika, prócz innych względów, zdaje się z braku pomysłu formalnego. W jaki sposób taki program prowadzić, jak go ilustrować? Otóż dobrze by tu było zwrócić się do telewidzów z prośbą o pomysły. Wywołać swego rodzaju "Burzę mózgów". Ale trzeba czymś tę burzę wywołać, jakimś programem ją zacząć. Raz trzeba się postawić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji