Chcę napisać o Hitlerze
SŁAWOMIR MROŻEK o Bożym Narodzeniu, Jaruzelskim, Gombrowiczu i nowych sztukach opowiada Jackowi Cieślakowi z Rzeczpospolitej.
Czy święta są dla pana okresem szczególnym?
Sławomir Mrożek: Nie wiadomo, gdzie będą. W jakich warunkach. We Francji czy gdzie indziej.
Ale lubił pan choinkę?
- Jak miałem siedem lat - ubóstwiałem, bo kojarzyła się z domem i rodziną. Wtedy wszystko było w porządku. Ale potem... blaaaaablaaaaaaaa. Wszystko z wiekiem staje się gadżetem. Ja mam prawie 82 lata.
Odczuwa pan jeszcze religijny charakter świąt?
- Absolutnie nie.
Kiedy pan utracił wiarę?
- Stopniowo, stopniowo.
Życie nie pozwoliło?
- Byłem wtedy na wsi. Była wojna... Jestem zdania, że za długo żyję. Powoli, ale coraz prędzej zamieniam się w coś nieokreślonego.
Po pana wyjeździe w latach 60. do Polski docierały pana nowe sztuki, mieliśmy wrażenie, że żyjemy niemal w jednej rzeczywistości z panem... a pan jak był zorientowany w polskich sprawach?
- Nie byłem i dążyłem do tego ze wszystkich sił. To mnie miało uratować. Ale generał Jaruzelski przywrócił mi na siedem lat pełne poczucie solidarności z narodem. Do dziś mam za złe generałowi, że tak wiele napsuł.
A bywa stawiany na piedestale.
- A postawić dziada gdziekolwiek! Pamiętam wprowadzenie stanu wojennego i tamtą noc. Siedem lat czułem gorycz. A nawet nienawiść. To straszne uczucie, ale Jaruzelski zmarnował wielką energię. To był straszny czas, marazm. "Solidarność" zeszła do podziemia, zaczęła się kisić. Teraz Polska zaczyna trochę odżywać, to widać szczególnie w stosunku ludzi do ludzi. Jednak pokolenie, które dziś ma 50 - 60 lat, było stracone. Z przerwami w życiorysach, zmuszane do podejmowania złych wyborów.
Napisał pan sztukę o Wałęsie zatytułowaną "Alfa".
- To niedobra sztuka. Pisząc ją, czułem wielką więź z narodem, i tak zacząłem pisać niedobre sztuki. To jest chyba w ogóle tajemnica sztuki. Nie można być autorem zaangażowanym. Kibicem. Patriotą.
Poczuł się pan jak wieszcz?
- Tak. Ale krótko.
Potem był kubeł zimnej wody?
- Tak (pisarz się śmieje). Ale piękny był tamten rok. "Solidarność" przemówiła do całego świata. Pełnym głosem. Krótko, bo krótko, ale jednak. Stąd się pewnie wzięła moja próżność.
Powstaje film o Wałęsie.
- Jeśli to będzie pomnik - ja już tego nie zobaczę!
Z naszych pomników kpił Gombrowicz - z Mickiewicza, Curie-Skłodowskiej, Chopina. Udało mu się wyzwolić część Polaków z obsesyjnej polskości, teraz jednak chodzimy od ściany do ściany, bo trzeba wybrać albo ojczyznę, albo synczyznę. Brakuje złotego środka?
- No nie ma go, a wiele tez Gombrowicza jest dla mnie sztucznych. Na przykład o wyższości i gorszości. Wystarczy się zastanowić. Wszystko jest kwestią odniesienia. Ktoś tu do nas dołączy i będzie lepszy, a gdzie indziej gorszy. Czasami to kwestia dnia. Gombrowicz uwikłał się w takie tezy. Był zaplątany. Przestało mnie to interesować.
Jedna z przyjaciółek wspominała jego wściekłość, gdy zobaczyła go w rozpaczy, nim zdążył przygotować maskę.
- Widziałem takie jego chwile rozpaczy.
Dopuścił pana do siebie w takiej sytuacji?
- Nie dopuścił. To się też zdarzyło przez przypadek.
Jaką relację chciał panu narzucić?
- Miałem być młodym chłopcem. Przystojnym. I tyle.
To miało mieć również podtekst homoseksualny?
- Nieeeeee. (pisarz śmieje się). Miałem 34 lata. Byłem dojrzały.
Myśli pan, że Gombrowicz odchodził w poczuciu niespełnienia?
- Tego nie wiem. Na pewno był potrzaskany przez emigrację i powrót do Paryża... Za dużo mówił. Denerwował się. Prowokował. Nie zawsze bardzo mądrze. Powiedział mi na przykład, że praca została w Polsce po wojnie rekuperowana i przywrócono jej godność. Truł o tej pracy strasznie. Mnie, który właśnie uciekł z Polski i wiedział, jak to naprawdę wygląda. Miał na tym punkcie zajoba. Ale zostawmy go w spokoju.
Napisał pan nową sztukę "Karnawał i pierwsza żona Adama".
- To bardzo prosta sprawa. Napisałem ją, kiedy byłem w szpitalu. Kiedy wymieniono mi zastawkę, bardzo mi się zdrowie polepszyło. Ni stąd, ni zowąd napisałem ten "Karnawał". To wszystko.
Ciekawe są postaci: Goethe i Bawarka, Szatan, biskup i Lilith - mityczna pierwsza żona Adama. Czy trwają negocjacje w sprawie inscenizacji?
- O tym to już trzeba rozmawiać z moją żoną. Mam zaćmienie oka, piszę bardzo niechętnie i kulfoniasto. Żona przejęła moje funkcje.
Sztuka zaczyna się od sceny z nagą kobietą, która nic nie mówi.
- Tak, bo nic prostszego, niż napisać o nagiej kobiecie, która nic nie mówi.
W finale "Operetki" pojawiała się naga albertynka, która też nic nie mówiła.
- Prawda. Może to jest właśnie tak. Mam też pomysł na kolejną sztukę, właściwie mam go od 30 lat. Dojście Hitlera do władzy - w innym planie, z innymi bohaterami. Czuję, że teraz jest w Europie tak mocne pragnienie silnej władzy, człowieka, który rozwiąże nawarstwiające się problemy, jak w latach 30. Ta masowość, marsze z pochodniami...
***
Sławomir Mrożek (ur. 1930),
wybitny dramaturg, prozaik i rysownik-satyryk. Autor "Tanga", "Policji", "Pieszo". Obecnie mieszka we Francji, ostatnio odwiedził Polskę, był przewodniczącym jury na gdyńskim Festiwalu R@port. Jesienią ukazała się jego korespondencja z Lemem.