Artykuły

PO CÓŻ ŁAMAĆ KRZESŁA?

Będąc w Łodzi, odwiedziłem Teatr im. Stefana Jaracza. Grano "Zapusty na Bałutach". Przy wejściu do teatru przeczytałem afisz, który zadziwił mnie obfitością nazwisk autorów od Mikołaja Reya począwszy i na Janie Huszczy kończąc. W oczekiwaniu na podniesienie kurtyny zacząłem studiować program i zaraz na wstępie przygnębił mnie artykuł Bronisława Broka pt. "U grodzkich bram m. Łodzi", napisany w sposób tyleż pretensjonalny i sztuczny, ile niejasny i dezorientujący. Przypomniałem sobie wówczas, że czytałem w "Przeglądzie Kulturalnym" artykuł Zbigniewa Chylińskiego zawierający ostrą i gwałtowną krytykę łódzkiego widowiska. Wszystko to razem nastroiło mnie dość pesymistycznie. Powiedziałem sobie, że jeśli będzie bardzo źle, to trudno - ucieknę po pierwszym akcie, bo przecież szkoda wieczoru. Nie uciekłem jednak i wcale nie uważam tego wieczoru za zmarnowany. Przekonałem się natomiast raz jeszcze, że: a) źle zredagowany afisz może wyrządzić poważną szkodę autorom i całemu spektaklowi, b) zły artykuł autora zamieszczony w programie teatralnym jest największym wrogiem tego autora i jego dzieła, c) recenzja utrzymana w zbyt gwałtownym tonie nie może być recenzją obiektywną. Czy znaczy to, że poza tym "Zapusty" zachwyciły mnie i oczarowały? Bynajmniej. Ale widowisko to bezwzględnie zasługuje na to, by poświęcić mu parę słów rzeczowego i spokojnego omówienia.

Zostawiając więc na razie na boku zarówno afisz jak i numer "Przeglądu Kulturalnego" (28) z recenzją i pod żadnym warunkiem nie zaglądając do programowego artykułu - ustalmy co następuje:

Zapusty na Bałutach są tzw. programem składanym czy, jak kto woli, rewią. Jak każde widowisko tego typu, liczą kilkanaście numerów, a numery te - to, jak w każdej rewii, piosenki, recytacje, tańce i skecze. Całość dzieli się na trzy części i powiązana jest cieniutką nitką fabuły zastępującą konferansjerkę. Widywaliśmy i takie rzeczy. Dalej: pierwsza część rewii oparta jest w całości niemal na piosenkach i scenkach zaczerpniętych z "Igrców w Barbakanie" Adama Polewki, druga zawiera recytacje poezji wieku oświecenia i współczesnej (fragmentów "Kwiatów polskich" Tuwima) oraz piosenki i inscenizacje związane z dziejami Łodzi, trzecia przynosi aktualne utwory satyryczne. Całe widowisko nawiązuje do spraw tego miasta, jego rzeczywistości obecnej i historii. Poszczególne ogniwa wiąże ze sobą w sposób luźny, ale najzupełniej przejrzysty, wspomniany już wątek fabularny. Ma on charakter fantastyczny. Średniowieczne "igrce" przybywają pod mury współczesnej Łodzi, gdzie popisują się przed Majstrem swoją sztuką (część I), następnie zaś, na żądanie tego Majstra, przechodzą rodzaj "przeszkolenia ideologicznego", które ma ich zbliżyć do współczesności: poprzez "żarty wieku oświecenia" sięgają do dziejów robotniczej Łodzi zobrazowanych w szopce, poezji i piosence (część II), by po zapoznaniu się z jej (i nie tylko jej) dzisiejszymi bolączkami (satyryczna część III) dostąpić zaszczytu wpuszczenia do miasta. Zła bajeczka? To już kwestia gustu. Mnie się na przykład podobała. Ale nie o to chodzi. Cała ta żartobliwa parafraza "Igrców w Barbakanie" nie jest przecież niczym innym jak pretekstem do pokazania cyklu skeczów i scenek oraz odśpiewania kilku piosenek. Nie sądzę, by było rzeczą złą, że znalazło się przy tej okazji sporo miejsca na poezję - dawną i współczesną. Nie należy chyba tępić prób szerzenia słowa poetyckiego ze sceny dramatycznej w robotniczym mieście. Takie recytacje nie zaszkodzą na pewno ani naszemu nowemu widzowi, ani naszym młodym aktorom. Jeśli zaś chodzi o poszczególne skecze, scenki i piosenki - to oczywiście, jak w każdym programie składanym, są tu rzeczy lepsze i słabsze. Nie jestem zachwycony nawet niektórymi facecjami z "Igrców" - i to nie tylko tymi, które zademonstrowano w Łodzi, ale i tymi, których tam nie pokazano. Niedobra jest również m. in. "Łódzka piosenka". Ale w każdej z trzech części są rzeczy naprawdę udane i wartościowe. I polewkowska "Małgorzatka", i (z tych samych "Igrców w Barbakanie") historia "O tym, jak żak babie do nieba posłował", i maski łódzkich fabrykantów, i "Ballada łódzka" (mimo pewnych niezręczności stylistycznych tekstu) i kilka numerów satyrycznych. Zważywszy, że pod względem reżyserskim i aktorskim, jak również scenograficznym i choreograficznym, spektakl ocenić należy dodatnio - nie można mieć pretensji do dyrekcji Teatru im. Jaracza, że uznała za możliwe użyczyć na łódzkiej scenie gościny składanemu widowisku, mogącemu budzić te czy inne, uzasadnione zastrzeżenia, ale na pewno nie będącemu żadnym artystycznym skandalem.

A teraz wróćmy do afisza i do recenzji w "Przeglądzie" (do niefortunnego artykułu w programie nie ma po co wracać) - i stwierdźmy, że:

1) na afiszu nie należało pisać: "Zapusty na Bałutach" wg scenariusza Bronisława Broka pióra Leopolda Becka, Bronisława Broka i Jana Huszczy z tekstami Adama Polewki oraz Mikołaja Reya, Jana Kochanowskiego itd., itd., ale wyraźnie zaznaczyć, że jest to program składany i wymienić wszystkich autorów w porządku alfabetycznym, w programach zaś podać nazwisko autora obok każdego numeru. Jeśli się napisało "wg scenariusza Bronisława Broka", to należało dodać: "opartego na "Igrcach w Barbakanie" Adama Polewki". Z drugiej jednak strony nie może być mowy o plagiacie tam, gdzie autor oryginalnego tekstu uwidoczniony jest na afiszu, parafraza zaś (bo wbrew temu, co pisze Chyliński, z tym tylko mamy w Łodzi do czynienia) dokonana została chyba za jego zgodą, skoro figuruje w spisie autorów, pobiera oczywiście tantiemy i - nie protestuje;

2) twierdząc, że "Zapusty" są kompilacją, autor recenzji w "Przeglądzie" nie odkrywa Ameryki, bo każdy program składany jest kompilacją, a wątpliwości co do tego, czy łódzkie widowisko jest takim właśnie programem, może mieć tylko ktoś, kto widział afisz, ale nie był na przedstawieniu. Oczywiście, rację ma Chyliński pisząc o "kompilacji gatunków" i "najróżniejszych stylach aktorskich", ale jakżeby mogło być inaczej w rewii, i to takiej, która w założeniu swoim jest przeglądem scenek, piosenek i utworów poetyckich, od średniowiecznej krotochwili do współczesnej groteski satyrycznej - i ostatecznie co w tym jest złego? "Chaos gatunków" - woła recenzent "Przeglądu" - i istotnie gubi się w tym "chaosie". Ale widowisko o charakterze rewiowym nie dla wszystkich, na szczęście, jest aż tak groźne;

3) nawet najbardziej ujemny sąd krytyka o "Zapustach na Bałutach" nie upoważnia go, moim zdaniem, do zarzucania kierownictwu Teatru słabości ideologicznej (z jakiego powodu?), a przeciwstawianie łódzkiemu widowisku składanemu - z jego rzekomym "nowatorstwem na opak" - "Imienin pana dyrektora", komedii satyrycznej, której walory i ja w pełni doceniam, jest zupełnie chyba pozbawione sensu.

A w ogóle - parafrazując (a może, według młodego mojego kolegi, "plagiatując") powiedzenie gogolowskiego Horodniczego o Aleksandrze Macedońskim i gimnazjalnym nauczycielu - Bronisław Brok nie jest niewątpliwie geniuszem, lecz po cóż łamać krzesła?

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji