Artykuły

Don Juan niebem przywalony

Wbrew pesymistycznym prognozom krytyków przepowiadających zmierzch Moliera toruński Teatr im. W. Horzycy wystawia dość często molierowskie sztuki. Po niedawnym "Lekarzu mimo woli" przyszła obecnie kolej na najoryginalniejszą, ale może właśnie najlepszą obok "Mizantropa" komedię tego pisarza - na powstały w 1665 r. utwór pt. "Don Juan czyli Kamienny Gość".

Sztuka ta zastąpiła w repertuarze molierowskiego teatru zakazanego właśnie za rzekomą obrazę religii i moralności "Świętoszka". Nic dziwnego, że komediopisarz - nie rezygnując co prawda z prowadzonej przez siebie wojny z ustrojem feudalnym i jego klerykalnymi poplecznikami przystąpił do tematu w sposób znacznie sprytniejszy, co jego zdaniem mogło uratować sztukę przed ingerencją nader wpływowego w Paryżu "Bractwa Świętych Sakramentów". I to jednak nie pomogło. "Don Juana" ocenzurowano zaraz po premierze i zdjęto po piętnastym przedstawieniu za bezbożność czyli - jak wówczas to określano - za libertynizm. Wydaje się to tym śmieszniejsze, że nieraz oskarża się autora o tendencje wprost przeciwne, wytykając mu propagowanie naiwnej moralistyki opartej o wiarę w zabobony.

Jest to istotnie jedyna komedia molierowska, w której pojawiają się duchy. Don Juan z hiszpańskich legend to wielki pan, który uważa, że może żyć zgodnie ze swymi niepohamowanymi skłonnościami do przygód miłosnych i do mniej lub bardziej rycerskich awantur. Kiedy jednak drwi z nieba i piekła, a nawet zaprasza na ucztę posąg zabitego przez siebie komandora - ojca jednej z porzuconych swoich kochanek - ożywający "Kamienny Gość" spycha go w rozstępującą się ziemię i ogień piekielny pochłania awanturnika, chociaż ten ostatnio nawet przywdział maskę świętoszka, aby w ten sposób uniknąć zemsty pokrzywdzonych przez siebie ludzi. Postać Don Juana przejął Molier z granej od 1630 r. sztuki hiszpańskiego autora, Tirso de Moliny, którego bohater reprezentuje jakby kwintesencję renesansowych wyobrażeń o człowieku. W jego Don Juanie dochodzi do głosu bunt przeciw ówczesnej ciasnej moralności krępującej całkowicie naturę ludzką. Ale Don Juan sprzeciwiający się ascetyzmowi nawet za cenę występku - u Moliera staje się symbolem popularnego wówczas wśród sfer wyższych libertynizmu. I tutaj właśnie jest źródło zawartej w sztuce dwuznaczności, Molier bowiem oczywiście wcale nie występował przeciw narastającej od czasów renesansu fali sprzeciwów wobec stosunków społecznych nakładających więzy ludzkiej indywidualności, ośmieszył jedynie parodię tych poglądów w wydaniu bywalców paryskich salonów.

Sztuka jest skomponowana bardzo współcześnie: Don Juan spieszy od jednej do drugiej przygody i dlatego stale zmienia się tło sceniczne - zupełnie jak w filmie. Reżyser toruńskiego przedstawienia pragnął jeszcze sztuce nadać sens szeroko zakreślonej metafory. Zmienną scenerię komedii opasał więc murami jakiejś ogromnej rotundy czy świątyni, w której na piętrach pojawia się od czasu do czasu kordon postaci z "Arcybractwa Śmierci" z płonącymi gromnicami w dłoniach. Ten dominujący motyw pozwoliłby chyba w pełni wyeliminować ze sztuki wspomnianą wyżej dwuznaczność, tym bardziej, że usunięto ze spektaklu większość zjawisk nadprzyrodzonych. Tak więc posąg komandora trwa stale bez ruchu i mamy tu do czynienia tylko z ludzką halucynacją, a właściwie z przywidzeniem wierzącego w gusła i duchy sługi Don Juana - Sganarela. Dlatego też wykreślono z afisza podtytuł - owego "Kamiennego Gościa".

Ale reżyser na tym nie poprzestał. Zamiast ducha czy ożywionego posągu na scenę przy odgłosie używanych w obrzędach kościelnych "wielkotygodniowych" klekotek wprowadził demonstrujący pochód postaci niosących transparenty z podobiznami komandora. Ponieważ zaś Don Juan blednie nieraz przy swym wygadanym i żywiołowo komicznym słudze, tym bardziej, że właściwie o nic otwarcie nie walczy, a poglądy swe głosi tylko wobec Sganarela i własnego ojca - bohater tytułowy wypowiadał w Toruniu często kwestie światopoglądowe podniesionym sztucznie głosem, jak gdyby, po to, by usłyszano go także w niebie, co jest w pewnym sensie niedorzecznością, bo zwracający się tyradami ku niebu Don Juan musiałby przecież być człowiekiem wierzącym, a w takim wypadku byłby też przekonany, że tam w górze potrafią odczytać nawet jego myśli, niepotrzebna mu więc wszelka deklamacja. Ale ciemne niebo stale ciąży nad tą sztuką, jest nawet drugim zasadniczym elementem dekoracji i w rezultacie nie zakapturzone inkwizytorskie postacie z "Arcybractwa Śmierci" wykonują - jakby można przypuszczać - wyrok na niedowiarku, lecz właśnie niebo spada na głowę Don Juana i przywala go swoim ciężarem.

Tak więc reżyser nie pohamował swojej pomysłowości i ostatecznie zarysowująca się zrazu czysto wizja sceniczna uległa zamąceniu. Wywarło to oczywisty wpływ na walory scenografii Antoniego Tośty, którego dekoracje prezentowały się pięknie i monumentalnie, ale spełniały częściowo funkcję raczej nieusprawiedliwioną.

W sztuce mamy właściwie tylko dwie role: Don Juana i Sganarela. Z Don Juanów, których oglądałem, chyba tylko Villar, twórca słynnego francuskiego Narodowego Teatru Powszechnego, potrafił swą postawą i swoim ujęciem roli przyćmić wierzącego gorliwie we wszystko i żywiołowo śmiesznego Sganarela, który w finale sztuki, kiedy ku zadowoleniu moralistów kara niebios spotyka Don Juana, sam jeden zostaje przez to niebo oszukany, traci bowiem należne mu wynagrodzenie.

Marek Bargiełowski był tylko chwilami kapryśnym, dumnym arystokratą. Doskonale rozegrał słynną, skreślaną do niedawna scenę z żebrakiem, którego próbuje bezskutecznie namówić do bluźnierstwa, by wreszcie darować mu jednak przyobiecane pieniądze w imię "miłości ludzkości" - przekonywająco brzmiącego w jego ustach nakazu moralnego, po raz pierwszy sformułowanego przez Moliera. Był też - jak chciał autor - znudzonym, ożywiającym się tylko w niezwykłych okolicznościach zalotnikiem, tylko jego umyślne wyłączanie się nie tylko z dialogu, ale w ogóle z akcji scenicznej przy monologach rozbrajająco komicznego Sganarela, powodowało wraz z wspomnianymi już momentami deklamacji, że częściej z tego pojedynku scenicznego wychodził zwycięsko Witold Tokarski w roli tegoż właśnie Sganarela.

Wymienić trzeba z uznaniem także dobrze postawioną rolę Hanny Wolickiej jako Donny Elwiry, porzuconej żony Don Juana, oczarowującej go swym zmiennym urokiem, obok niej zaś Teresę Wierzbowską w roli wiejskiej dziewczyny Karolki oraz Andrzeja Burzyńskiego jako jej nader komicznego narzeczonego Pietrka, ponadto Władysława Jeżewskiego w roli wierzyciela Don Juana - pana Niedzieli, a także Tadeusza Pelca (żebrak Franciszek). Dobre momenty miał Jerzy Śliwa (ojciec Don Juana - Don Luis), wyróżnili się też: Marta Woźniak jako druga ofiara podbojów Don Juana (Marcysia) i Andrzej Bogusz (brat Elwiry - Don Carlos).

Jest to w ogólnym zarysie spektakl niewątpliwie barwny, grany z werwą i w dobrym tempie - a jednocześnie, właśnie wskutek pewnych sprzeczności inscenizacyjnych, skłaniający do tym głębszej refleksji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji