Artykuły

Wszystko, co najważniejsze

XVIII Łódzkie Spotkania Baletowe podsumowuje Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Dwa tygodnie, 6 zespołów, 11 spektakli, blisko 200 tancerzy, ponad stu muzyków orkiestry, ponad 9 tys. widzów i 1,7 mln wydanych złotówek. Tak w liczbach prezentują się XVIII Łódzkie Spotkania Baletowe. Na skali emocjonalnego zaangażowania było równie wysoko, co nie znaczy, że wyłącznie za sprawą obejrzanych spektakli.

Najbardziej żal, że mizernie na tle repertuaru spotkań wypadł zespół gospodarzy - Teatru Wielkiego. Pierwsza od dwóch lat premiera baletowa - "Kolor żółty" - zrealizowana została przez Graya Veredona. O choreografii, jaką zaproponował nowozelandzki artysta, trudno mieć pochlebne zdanie. Temat łódzkiego getta, który wykorzystał Veredon, pokazany został powierzchownie. Nie udało się wydobyć potencjału tkwiącego w łódzkim zespole, a premiera okazała się chybioną inwestycją także pod względem finansowym.

Hiszpanie porwali widzów

Rekompensatą była prezentacja trzech choreografii Nacho Duato, szefa Compagnia Nacional de Danza. Stanisław Dyzbardis, dyrektor Łódzkich Spotkań Baletowych, przyznał, że występ zespołu z Hiszpanii przygotowywał 7 lat. Było warto.

- Takie zespoły mają terminarz zajęty na wiele lat - mówi Dyzbardis. - Dlatego już od dawna prowadzę rozmowy, które powinny doprowadzić do zaproszenia do Łodzi Królewskiego Baletu z Kopenhagi. Mam nadzieję, że Duńczycy przyjadą do nas za dwa lata.

W wykonaniu Hiszpanów obejrzeliśmy trzy tytuły: "Arcangelo", "Cautivę" i "Por Vos Muero". Każdy z utworów Duato obdarował bogactwem inwencji choreograficznej, co pozwoliło mu stworzyć przepiękne, pełne dynamiki i pasji układy. Choreografia Duato angażuje wszystkie elementy ciała tancerzy w sposób intensywny i wymaga skupienia tancerzy oraz odbiorców.

Z niezrozumiałych przyczyn występ tego zespołu nie zapełnił teatralnej widowni w stu procentach. Czyżbyśmy nie umieli docenić twórczości jednego z najbardziej utalentowanych choreografów na świecie? A może wielu widzów pomyślało, że skoro już obejrzeli jeden zespół z Hiszpanii, to na występ drugiego nie warto się fatygować?

Tym pierwszym, występującym przed kompanią Duato, był Ballet Flamenco de Andalucia, kierowany przez gwiazdę flamenco - Cristinę Hoyos. Owacjom po "Viaje al sur" nie było końca.

Ballet Flamenco de Andalucia prezentuje niezwykle wysublimowany styl flamenco, ruch pełen elegancji, można by rzec salonowy, gdyby nie treść piosenek, do których tancerze wykonują ewolucje, o jakich przeciętny Europejczyk może tylko pomarzyć. Flamenco to nie tylko taniec; to opowieść (zwykle o miłości), a także temperament i wrażliwość. Trudno wyobrazić sobie, by jakikolwiek z układów autorstwa Hoyos mógł być wykonywany przez innych tancerzy, niż tych, w których żyłach płynie ów rytm, nieobliczalne uczucie, nieposkromiona duma.

Niespodzianka z Węgier

Sporą niespodzianką festiwalu była prezentacja nieznanego w Polsce zespołu z Węgier - Szeged Contemporary Dance Company - i choreografia jego lidera Tamasa Juronicsa. Na widzów jak magnes podziałał utwór, do którego Juronics ułożył swój układ: "Carmina burana" Carla Orffa.

Praca Juronicsa, niepozbawiona pewnych błędów narracyjnych, mogła imponować wyobraźnią choreografa, a sprawność zespołu wzbudziła podziw. Podobnie jak pomysły inscenizacyjne, a zwłaszcza ten wykorzystujący efekt "urywających się" ciężkich łańcuchów, który podkreślał motorykę i witalność muzyki.

Najmniej widzów zgromadził występ baletu Opery Narodowej z Warszawy. Stołeczni tancerze zachwycili kunsztem wykonania pięknej choreografii George'a Balanchine'a, ułożonej do Serenady Czajkowskiego. Warszawski teatr może szczycić się świetnym zespołem, dla którego technika klasyczna niewiele ma tajemnic. Rozczarowała natomiast druga część wieczoru - "Musagete". Choreografia Borysa Ejfmana wydała się wtórna, a wyposażenie spektaklu w finał przeczący idei tańca Balanchine'a, któremu utwór poświęcono, wzbudziło konsternację.

Mechaniczne "Jezioro"

Zwieńczeniem tegorocznej imprezy było uwielbiane przez publiczność "Jezioro łabędzie". Tym razem pokazali je tancerze Państwowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Musorgskiego z Petersburga. Klasyczne układy Rosjanie wykonali na ogół poprawnie. Zabrakło "tylko" prawdziwego tańca, który zastąpiono wykonaniem mechanicznym bez emocjonalnego zaangażowania. Stęsknieni rosyjskiej klasyki widzowie bili brawo, a ci, dla których klasyka to nie tylko piruety, byli zawiedzeni.

Wszyscy zgodnie podkreślali, że w repertuarze łódzkiej sceny brakuje baletu tańczonego tą techniką. Tymczasem jest taki balet: "Giselle". Niestety, od ponad dwóch lat nieprezentowany.

Spotkania na miarę

XVIII Łódzkie Spotkania Baletowe, choć skromne (bywały czasy, że trwały i trzy tygodnie), zaprezentowały wszystkie najważniejsze techniki tańca. Mieliśmy - szkoda, że niewysokich lotów - propozycję z gatunku teatru tańca ("Kolor żółty"), na przyzwoitym poziomie contemporary ("Carmina burana"), wybitne modern (trzy balety Nacho Duato) i klasykę "Jeziora łabędziego" - pławiącego się w koszmarnych dekoracjach. Mieliśmy wreszcie w doskonałym wydaniu taniec flamenco Cristiny Hoyos. To dużo, czy mało? Jak na dzisiejsze możliwości Łodzi - optymalnie. Jak na to, co dzieje się na scenach świata - niewiele. Miejmy nadzieję, że nadejdą lepsze czasy i pięciu zatrudnionych w Teatrze Wielkim dyrektorów - nie oglądając się na podłego gatunku przynęty, zarzucane przez impresaria z Holandii - zapracuje samodzielnie na prawdziwy, należny teatrowi i widzom sukces.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji