Artykuły

Dlaczego kurtyna nie opada absolutnie

Teatr, podobnie jak życie, poddaje się przeróżnym modom, niejednokrotnie tekst grany z sukcesem przez wszystkie sceny ulega zapomnieniu i na wiele lat trafia do teatralnego archiwum. Wydawało się, że taki los spotkał również "Teatrzyk Zielona Gęś" K.I. Gałczyńskiego. Tymczasem okazało się za sprawą bydgoskich realizatorów, iż groteskowa satyra mistrza Konstantego wcale nie poddała się niszczącej erozji czasu, może żyć i żyje nadal, tyle że już inaczej; a na pewno nie należy jej odsyłać do lamusa.

Ryszard Major, biorąc na warsztat wyrafinowane i często przekraczające granice absurdu teksty Gałczyńskiego, postawił przede wszystkim na przemyślaną reżyserię, odwołującą się do rodzimej tradycji teatralnej i wrażliwości polskiego widza oraz na dyscyplinę wyrazu aktorskiego. Widać w tym przedstawieniu wyraźnie inspirującą rolę reżysera, jego kulturę, wiedzę humanistyczną, muzyczną i plastyczną. To dzięki niej powstał spektakl konsekwentny interpretacyjnie i utrzymany w ściśle określonej poetyce: tylko niekiedy próbujący nadać scenkom, już nieco przykurzonym, szerszy wymiar znaczeniowy. Przystawalność do siebie materii literackiej i teatralnej oraz zborność i trafność pozbawionych minoderii środków wyrazu aktorskiego stanowi o bezpretensjonalności i prawdziwie stylowym wdzięku tego widowiska. Oryginalna koncepcja inscenizacyjna połączona z perfekcją wykonawczą stanowi idealne współbrzmienie intencji twórców z oczekiwaniami widowni. Przedstawienie toczy się wartko, w zawrotnym niemal tempie, nie dającym ani chwili wytchnienia aktorom; pomysłowo zaaranżowane obrazy zmieniają się płynnie, bez specjalnego uruchamiania całej teatralnej maszynerii.

Bydgoską realizację "Teatrzyku Zielona Gęś" można by z powodzeniem nazwać etiudami do musicalu. Major dokonał bowiem bardzo zręcznego wyboru tekstów, umożliwiających najprzeróżniejsze popisy aktorom. Logiczne i precyzyjnie pomyślane zadania, utrzymane w lekkim, groteskowym klimacie, pełne literacko-sytuacyjnego dowcipu oraz ich sprawna koordynacja pozwoliły stworzyć dwunastu aktorom postaci prawdziwe i przekonujące.

Niewątpliwie najlepiej materię musicalową czują Waldemar Czyszak (Wąż), Wiesław Kowalski (Pies Fafik) oraz Małgorzata Witkowska jako ulegający karkołomnym transformacjom Konferansjer. W scenach wymagających talentów parodystycznych niewątpliwymi mistrzami są, Marian Czerski (Alojzy Gżegżółka), Wojciech Kalwat jako charyzmatyczny Woźny. Natomiast w sekwencjach liryczno-dramatycznych najwyraźniej zaznacza się osobowość i uroda Sabiny Studzińskiej jako Laury.

Pora wreszcie dodać, że nie byłoby tego wszystkiego bez poezji autora Zaczarowanej dorożki. Bo przecież ona stanowi punkt wyjścia i osnowę całego spektaklu. Spośród trzystu różnych kawałków "Zielonej Gęsi" adaptator i reżyser w jednej osobie wybrał około trzydziestu, które okazały się atrakcyjnym materiałem teatralnym. I mimo że niektóre sceny (np. "Gdyby Adam był Polakiem") zostały bezlitośnie pocięte, brzmią znakomicie i nie burzą klimatu przedstawienia. Widzowie zaś bez trudu odbierają ich sens, reagują żywo na walory muzyczne, na rymy i rytmy. Ma w tym swój udział pełna nastrojowości, a kiedy trzeba niezwykłości, muzyka Janusza Stalmierskiego, którą aktorzy rozumieją, a wykonują z nienaganną emisją, czysto intonacyjnie i artykulacyjnie, z właściwym frazowaniem.

Już dawno nie widziano na bydgoskiej scenie (dużej) spektaklu, który przez przeszło dwie godziny skupiałby uwagę, bawił widzów i nie nużył.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji