Artykuły

Kino w czystej formie widziane z boku i z góry

Na stulecie kina Andrzej Strze­lecki zafundował nam zabawę czystą formą filmu w teatrze. W ostatniej premierze Rampy, na scenie wywoływana jest iluzja ta­śmy filmowej. Historię opowiada się, identycznie jak w kinie, w przesuwanych obrazach.

Właśnie historia kina i najwięk­sze jej wydarzenia są tematem "Fil­mu" pokazywanego publiczności usadzonej na fotelach z nazwiska­mi gwiazdorów: Jacka Nicholsona, Jodie Foster i Stanisława Tyma. Wszystko zaczyna się w epoce ki­na niemego: wchodzi pianista, któ­ry dalej podgrywał będzie pod to­czące się na scenie, właściwie na ekranie, zdarzenia. Akcję ilustrują też dialogi wypisane na planszach lub czytane przez narratora. To co gra pianista jest rodem z kina. Jan

Raczkowski skompilował zabawną kompozycję ze słynnych tematów filmowych, w harmonijną całość łącząc tak różne motywy, jak "sza-ba-da-da" z "Kobiety i mężczyzny" Leloucha i temat z "Gwiezdnych wojen" Lucasa. Gdy aktorzy śpie­wają apostrofę "kino, ach uśmiech­nij się", wiemy, że oto właśnie film przestał być niemy. Dzięki sprytnej sztuczce oświetleniowców film z czarno-białego zmienia się w kolo­rowy i epatuje jaskrawymi, z do­minacją czerwieni, barwami.

"Film", jak na każdy dobry film przystało, ma też swoją akcję. Na­pisana z talentem przez Strzelec­kiego banalna historyjka miłosna umożliwia mu przywołanie i spa­rodiowanie przeróżnych moty­wów filmowych. Jest więc on i ona: Roman i Zuzia. Dzięki nim

na scenie oglądamy sceny powie­lane do znudzenia w niezliczo­nych filmach: łóżkową, morder­stwa w afekcie (pojawia się ten trzeci i zdrada), ucieczki z więzie­nia, pogoni. W Rampie sceny te bynajmniej nie są nudne. Strzelec­ki, który gra narratora i reżysera kręcącego film, pokazuje je bo­wiem z zastosowaniem znanych chwytów filmowych, bawi się róż­nymi planami i ujęciami.

Na scenie ustawione są obok siebie ramy, które tworzą klatki filmu. Każda akcja jest jakby w nich sfotografowana: pierwsza klatka sceny łóżkowej ukazuje Zuzię, która ciągnie Romana za nogi. Jednocześnie na klatce obok nie widać już Zuzi, za to głowa śpiącego Romana, odległa o ja­kieś trzy metry od jego nóg, rzu­ca się niespokojnie.

Akcja przenosi się w plener, gdy z bohaterami udajemy się za miasto. Następnie z lotu ptaka obserwujemy ich powrót do do­mu - mały, zdalnie sterowany samochodzik wije się po de­skach sceny.

Gdy Zuzia i jej kolejny ukocha­ny jedzą upojną kolację, najpierw widzimy ich z boku. Za chwilę le­żą na podłodze, trzymają stolik między sobą, próbują pić wino, które jednak wylewa się - od ra­zu staje się jasne, że jak często w filmie kamera i my, widzowie, pa­trzymy na bohaterów - z góry.

Jest wreszcie w tej zabawie Andrzeja Strzeleckiego w film, z której wychodzi niezła farsa tea­tralna, refleksja na temat konku­rencji kina i teatru. Zuzia przez całe życie oglądała filmy, w któ­rej znajdowała krótkotrwałe szczęście. Gdy jest stara i zgrzy­biała, idzie do teatru, na "Hamle­ta". Jej towarzysz nie umie jed­nak patrzeć na teatr. Gdy Hamlet wygłasza "Być czy nie być, oto jest pytanie", przerywa mu mo­nolog i kwituje jego wątpliwości przyganą "weź się w garść synu i głupio nie pytaj!". Jak się wyda­je nie tylko on nie umie już dziś patrzeć na teatr. W lustrze, obok publiczności na scenie, odbija się ta prawdziwa, na widowni, odbi­jamy się my.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji