Artykuły

Panicz sie jednak nie zastrzelił

"Kordian" w reż. Szymona Kaczmarka w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Kordian przeżył. Ani się nie zastrzelił, ani go nie rozstrzelano. Ze swoim pragnieniem śmierci i skłonnością do autodestrukcji siedzi sparaliżowany i postarzały na wózku inwalidzkim. Wciąż pragnie umrzeć.

Taki jest punkt wyjścia "Kordiana" Szymona Kaczmarka, spektaklu według Słowackiego, jak zaznaczono w programie. Jeszcze na początku to "według" ma uzasadnienie, no bo przecież u Słowackiego nie ma żadnego sparaliżowanego Kordiana, bytującego w lekko staroświeckim (takim sprzed 20 lat) mieszkaniu. Nie ma też młodego opiekuna, który przygotował zestaw do eutanazji, ani rodziców Kordiana. Ale im dalej w spektakl, tym bardziej owo "według" staje się problematyczne. Kaczmarek nie bardzo wie, co z wymyśloną przez siebie sytuacją począć, i w gruncie rzeczy oglądamy mocno, owszem, pocięty, nawet poszarpany, ale jednak dramat Słowackiego.

Kaczmarek ma rację - w "Kordianie" motyw pragnienia śmierci jest silny. Nie na darmo dramat rozpoczyna się od słów: "Zabił się - młody...". Ale pomysł na sceniczne rozpatrywanie owego motywu grzeszy naiwnością, a jego przeprowadzenie - nieporadnością.

Pokazuje się nam realistyczną sytuację wyjściową: mieszkanie inwalidy (Adam Nawojczyk), który w rozmowie z opiekunem (Szymon Czacki) mówi, że naprawdę ma na imię Kordian, że chce umrzeć, że zaprosił rodzinę i da jej do czytania sztukę "Kordian". Tak się chce pożegnać. Nadciągają matka (Beata Paluch), ojciec (Jacek Romanowski), kochanka (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) i ksiądz (Zbigniew Ruciński). Smutni, trochę zażenowani. Dostają egzemplarze, usiłują czytać na głos, zmagają się z trudnymi słowami, z sytuacją dziwnej psychodramy zadanej im przez Kordiana. Jeszcze do tego momentu można mieć nadzieję, że reżyser wywinie się inteligentnie - albo choć efektownie - z sytuacji, którą sam sobie ukręcił, że nas zaskoczy nieoczekiwaną interpretacją, myślą, sceną, że zbuduje napięcie między tekstem Słowackiego a tym, co pokazał na scenie.

Ale nie, żadnego napięcia nie będzie, dziwna sytuacja rodzinna przestaje być dziwna - okazuje się, że goście, którzy przed chwilą ledwo dukali z kartki, umieją "Kordiana" na pamięć i dziarsko ruszają do odgrywania kolejnych scen. Owszem, nie jest tak całkiem po bożemu - matka staje się Wiolettą, ojciec - Grzegorzem, obaj Kordianowie (bo opiekun jest tu młodym Kordianem) grają fragmenty sceny Konstantego i cara i tak dalej, ale cóż z tego?

No właśnie, cóż ma z tego wyniknąć? Z pożenienia młodzieńczych fantazji samobójczych z eutanazją sparaliżowanego dojrzałego mężczyzny, z podwojenia tytułowego bohatera, ze zgromadzenia rodziny przy fotelu inwalidzkim Kordiana? Nawet owo pragnienie śmierci, które Kaczmarek uczynił głównym tematem spektaklu, nie zostało przekonująco pokazane. Tak ekstrawagancko wymyślony spektakl brnie bowiem coraz szybciej w wyjeżdżone koleiny recytacji i wielkich emocji. Romantyczny dramat, któremu mieliśmy się przyglądać świeżym okiem, bo bez obciążenia romantyczną (cokolwiek miałoby to dziś znaczyć) inscenizacją czy sprawami innymi niż ból egzystencji, jakoś nie zabrzmiał po nowemu. A nawet chwilami miało się wrażenie, że jest obciążeniem dla tego dość w sumie konwencjonalnego przedstawienia o inwalidzie, który chce się zabić, ale nie bardzo mu to wychodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji