Artykuły

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet

"Dziedzictwo Estery" w reż. Pii Partum w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

Spektakl "Dziedzictwo Estery" w Teatrze Horzycy portretuje kobietę, która w imię miłości traci wszystko. Reżyserka Pia Partum ograniczyła się jedynie do streszczenia prozy Sandora Maraia.

Są mężczyźni, którzy pozostawiają po sobie zgliszcza. Patrzą spokojnie, jak pali się świat wokół nich. Mają silną osobowość i każdego potrafią oczarować, zmanipulować, oszukać. Kochające ich kobiety nie mają szans w zetknięciu z egotyzmem - niektóre z nich do końca życia muszą nosić w sobie uczucia do złych mężczyzn. Taką osobą jest bohaterka powieści "Dziedzictwo Estery" Sandora Maraia, którą zaadaptowała Pia Partum w toruńskim Teatrze Horzycy. Zupełnie jak w oryginalnym tekście widzimy ją, jak samotna przypomina sobie dzień, który na zawsze zdefiniował jej przyszłość.

Po 20 latach wrócił Lajos - niegdysiejsza wielka miłość Estery, który ożenił się z jej siostrą. Dziś jest wdowcem, chce przekonać kobietę, aby oddała mu ostatnią rzecz, którą ma - własny dom. Od początku wiadomo, że bohaterka ulegnie dawnemu kochankowi. On powoli ją osacza, ona wie o jego grze, wszystko wydaje się oczywiste. Estera - jak bohaterki greckich tragedii - godzi się z losem, który w tym wypadku wyznacza miłość do łajdaka i kłamcy.

To zły spektakl. Na scenie panuje chaos: aktorzy wypalają obłędne ilości papierosów i krążą bez celu, techniczni zmieniają dekoracje na oczach widzów, co nie ma żadnego uzasadnienia fabularnego. Spektakl ma jednostajny i nużący rytm. Maria Kierzkowska, która wcieliła się w rolę Estery, zwraca się na ogół do publiczności. Mirosława Sobik stuka głośno obcasami, chodzi agresywnie, jakby ogłaszała, że to miejsce należy do jej postaci. Nie mówi, skanduje. Paweł Kowalski i Jarosław Felczykowski sprawiają wrażenie nieobecnych. Nawet Sławomir Maciejewski, czyli Lajos, nie gra w pełni swoich możliwości. Doprawdy nie wiadomo, czym jego postać ujmuje wszystkich bohaterów - jest męczący i nijaki. Bronią się jedynie Wanda Ślęzak i Marek Milczarczyk, którzy są jedynymi głosami rozsądku. Do tego jeszcze pojawiają się fragmenty filmowe w momentach retrospekcji i wizualizacje - te ostatnie zapewne jako pretekst do pokazania znakomitej dronowej muzyki Bogumiła Misali. Reżyserka nie znalazła formuły na trudny materiał literacki. Niektóre sceny są ledwie zainscenizowane i widzowi może się wydawać, że znalazł się na próbie do spektaklu.

Zastanawiam się, co by się stało, gdyby Partum swoją wypowiedź artystyczną wzbogaciła o społeczny - i jak najbardziej współczesny - kontekst. Polska jest pełna Lajosów: improduktywów i pospolitych oszustów, awanturników i pijaków. Wszyscy znamy kobiety, które wbrew logice i rozsądkowi poddają się mężczyźnie, zasłaniając się dobrem dziecka, tradycją, małżeństwem, uczuciem. Estera to kolejna ofiara mężczyzn, która zasłużyła na los, jaki ją spotkał. Reżyserka okazuje prozie Maraia zbyt wiele szacunku, pozwalając sobie jedynie na proste redakcje. Nie rozbija tekstu, nie ukazuje w nim miejsc, w których fabularna materia pęka i pozwala na nowe odczytania. I tak z "Dziedzictwa Estery" nie dowiadujemy się zbyt wiele o naturze kochającej kobiety, której nawet przykre doświadczenia nie są w stanie obrzydzić idealnego kochanka. Postawa głównej bohaterki budzi oczywisty sprzeciw, ale reżyserka nic nie robi z naszymi emocjami. Kwestia, dlaczego zachowanie Estery oceniamy dziś jako nieracjonalne - wydaje się problemem zasadniczym. Powinniśmy zatopić się w optyce tej biednej kobiety, która na Lajosa patrzy jak typowa ofiara męskiej przemocy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji