Artykuły

ŁAŹNIA. Kazimierz i Nowa Huta

Dwa duchy: jeden już wywołany, na Kazimierzu; drugi do wywołania, w Nowej Hucie. Dwa duchy to Łaźnia stara i Łaźnia nowa. Oba nazywają się tak samo, po "łaźnianemu" - genius loci

Kiedy Stanisław Konopka dowiedział się, że Łaźnia wyprowadza się z Kazimierza, obraził się. Na Łaźnię i jej szefa Bartka Szydłowskiego. "

Konopka (od prawie pięćdziesięciu lat mieszka na Kazimierzu, teraz jest na emeryturze, kiedyś był księgowym): - Obraziłem się, bo to nieuczciwe jest. Najpierw musieliśmy się przyzwyczaić do tego sąsiedztwa, polubić te artystyczne działania; i jak to już się stało, jak uznaliśmy, że Łaźnia tu pasuje, to pan Bartek ucieka. Żeby jeszcze w Śródmieściu został, to rozumiem, ale do Nowej Huty! Kto go tam przyjmie tak, jak my go przyjęliśmy?

Stanisław Konopka jest obrażony. Zastanawia się, co teraz będzie w pomieszczeniach, które zajmowała Łaźnia. Bo że będzie coś w ogóle, to wie na pewno. Mówi: będzie kolejna knajpa, do której jego - starego i nudnego - nikt nie wpuści. A do Łaźni wpuszczali. I szanowali.

Wolfgang

Dwie rzeczy robi aktualnie Bartek Szydłowski: wspomina osiem lat na Kazimierzu i planuje pierwsze trzy lata w Nowej Hucie (trzy, bo na taki czas rozpisał program). Najbardziej lubi wspominać siedem lat na Paulińskiej, ostatni rok jest już mniej miły.

Szydłowski kończył studia na PWST, na wydziale reżyserii. Brakowało mu miejsca w Krakowie, innego od innych - teatru, który nie byłby instytucją, ale "kawałkiem wolnej artystycznie przestrzeni". Powiedział o tym znajomym. I szukał takiego miejsca. Znalazł je na Paulińskiej, gdzie remontował swoje mieszkanie.

(Wizyta pierwsza: Szydłowski schodzi do piwnicy domu przy Paulińskiej 28, żeby sprawdzić kanalizację; walczy z zardzewiałą kłódką, wchodzi do środka. Staje na długiej pochylni, odpala zapalniczkę. Jest ciemno, ponuro i cicho. Widzi niewiele, ale już wie, że weźmie piwnice przy Paulińskiej, że zrobi w nich porządek. Myśli, że to jest ta przestrzeń).

Wygrał przetarg. Dostał piwnice. Kilka tygodni później na Paulińskiej 28 zaczął się remont, największe w mieście sprzątanie piwnic. Zebrał ekipę - znajomi ze studiów założyli stare ciuchy, podzielili się sprzętem (wiaderka, taczki, drabiny...) i zeszli na dół.

Bartek Szydłowski, Radek Krzyżowski, Błażej Wójcik... (ci ostatni są aktorami Teatru im. Słowackiego). W sumie piętnaście osób. Zaczęli od ściągania z okien metalowych zardzewiałych siatek. Potem zbijali stary tynk ze ścian, wynosili gruz. Odsłaniali piwnice. Eksperymentowali.Bartek: - Tata naszego kolegi, Maćka Fugasa, podobno ekspert od remontów, wymyślił, że cement będzie się świetnie komponował z gipsem. Noto połączyliśmy. Radek wszedł na drabinę i kleił cement na suficie. Ładnie wyglądało. A po godzinie z sufitu zaczęły spadać cementowe placki. Pac, pac. pac.

Po piwnicach biegały szczury. Jednego oswoili. Nazwali go Wolfgang. Szczur był dziwny - mało ruchliwy, zamyślał się często i patrzył, jak ludzie znoszą do piwinicy worki cementu.Czasem coś się nie udawało. Gipsowe bloki, z których miały być toalety, nie pasowały do futryn - odstawały od nich, więc Bartek wymyślił, że zamiast drzwi (na jakiś czas) będzie koc.

Błażej Wójcik: - Sami stawialiśmy ścianki działowe. Kiepskie były, więc jak tylko przyszła profesjonalna firma remontowa, to je zburzyła i postawiła nowe. To też trzeba było przeżyć. Jerzy Stuhr, wtedy rektor PWST, podarował im muszle klozetowe (stare, w szkole już nieużywane). Cieszyli się, pili zdrowie muszli klozetowych. Któregoś dnia Wolfgang się wyniósł. Któregoś dnia odsłonili pierwsze kafle.Trzeba było oddać klucze...

Kafle

Pół metra, metr, dziesięć, w końcu całe siedemdziesiąt. Na wysokość półtora metra. Bartek Szydłowski wiedział: kafle zostaną, wypucuje się je i wypoleruje.

Wtedy zaczął szukać informacji o tym, co było w piwnicach wcześniej. Ludzie mówili różnie: że mykwa żydowska (bo skoro kafle...), że tajne archiwum gestapo. Szydłowski chciał wiedzieć wszystko. Dotarł do dokumentów z 1912 roku. W budynku rzeczywiście była żydowska łaźnia (ale czy męska, czy damska, tego nie udało się ustalić). Potem spółdzielnia remontowo-budowlana Montownia (zostały części maszyn), fabryka granatów, zakład stolarski i malarski oraz znowu spółdzielnia remontowo-budowlana. Po łaźni żydowskiej zostało najwięcej. Bartek pomyślał, że skoro była łaźnia, to będzie Łaźnia (Stowarzyszenie Teatralne "Łaźnia" powstało oficjalnie w lutym 1996 roku).

Przyglądali się starym kaflom. Każdy miał swój ulubiony -jeden z żabką, drugi z konikiem.

Drugi dom

Tu jest światło, którego w starej Łaźni nie było

Oficjalne otwarcie Łaźni to premiera "Ryszarda III" w reżyserii Macieja Fugasa (1998). Ludzie siedzieli na workach cementu, pożyczonych krzesłach i ławkach (z kościoła św. Katarzyny). W kurtkach, bo było zimno. Tak zimno, że aktorzy na scenie mieli dreszcze i głos im się łamał.

Bartek: - Było coś metafizycznego w tym spektaklu. W scenie walki na miecze sypały się iskry. Aktorzy uderzali nimi o podłogę i spod mieczy leciał jasny warkocz. Niesamowite.Nie trzeba było nawet koni ściągać na dół (Fugas wymyślił, że w sztuce konie muszą zagrać, a Bartek na to: - Jak je ściągać? Sprowadzić je po schodach?).

Prawie trzysta metrów powierzchni podzielono na kilka sal. Każda nazywała się inaczej - od koloru ścian. Biała, czerwona, zielona.

Przyszły kolejne spektakle i o Łaźni zrobiło się głośno (najpierw w Krakowie, potem w całej Polsce i za granicą).

W listopadzie 1998 roku Tanja Miletić zrealizowała "Pokojówki" według Geneta, rok później "Skórę węża" Slobodana Snajdera (sztukę tak współczesną, że historia, którą opowiada, nie zdążyła jeszcze się zestarzeć - wojna na Bałkanach). Niektórym krytykom się podobało, innym nie. Wszystkim podobało się miejsce - dziwne, mroczne, ze sceną, która ciągnie ludzi do siebie. To był teatr"nieteatralny".

Bartek: - Wiedziałem od początku, czułem, że sam teatr to o wiele za mało. Bo teatr gdzieś się kończy, na czymś się urywa; niby nie ma granic, a jest ograniczony. Chciałem, żeby teatr nie kończył się wraz z ostatnią kwestią spektaklu. Chciałem, żeby ludzie wychodzili z nim, zabierali go ze sobą, jak płaszcze z szatni.

Były koncerty, happeningi, projekcje, egzaminy PWST. I dyskusje - spotykali się teatrolodzy, filozofowie, księża, reżyserzy (Krystian Lupa, ksiądz Jan Andrzej Kłoczowski, ksiądz Stanisław Obirek...). W Łaźni mówiło się o sztuce, życiu, człowieku. W tym miejscu nie dało się mówić banalnie, ale prosto i mądrze.

Anna Wierzchowska-Woźniak (przyjaciółka Łaźni od samego początku, teraz kierownik literacki w Teatrze Ludowym):

- Łaźnia była drugim domem. Miejscem, w którym można było milczeć, i to też była rozmowa. Miejscem, z którego wychodziło się nad ranem na zaspany Kazimierz. Pierwszym w Krakowie klubem kulturalnym. Ludzi ciągnęło tutaj to, że zawsze ktoś ich wysłuchał (ich wersji wszechświata, nie wiem...).

Szydłowski chciał robić coś jeszcze; coś, o czym myślał od początku - być z ludźmi, mieszkańcami Kazimierza, dać im trochę łaźnianego życia. Ale takiego, które ich wciągnie. Różnym ludziom coś różnego, ponieważ ludzie różnią się między sobą.

Pan Ryszard

Mieszkał w tym samym domu, przy Paulińskiej 28. Okna jego mieszkania wychodziły na podwórko. W domu miał chorą matkę i ciotkę. Nie miał czasu na upijanie się, kiedy przyszła mu ochota, ani czasu na kobietę swojego życia. Mówił: - Była piękna, ale co z tego, skoro poukładało się tak, a nie inaczej. I tak już zostało. Popołudniami chodził z matką na spacery (pchał wózek, na którym siedziała). Składał modele samolotów, miał w domu całą samolotową ścianę. Nosił grube, ciemne okulary. Zaglądał przez piwniczne okna do Łaźni i patrzył, co się dzieje w środku. Spotykał Bartka na schodach i opowiadał mu różne historie (Szydłowski:"Dzięki niemu doceniłem wartość prawd banalnych"). Przychodził do jego mieszkania i pytał, czy może zadzwonić. Na święta składał życzenia. Po prostu był. Cieszył się nowym sąsiedztwem.

Kiedyś Bartek zaprosił go na premierę spektaklu. Pan Ryszard (nazywał się Węgrzyn) przyszedł w najlepszym garniturze, w najlepszej koszuli i najlepszych butach. Wyglądał najlepiej ze wszystkich. Nie pasował do Łaźni, a jednocześnie pasował idealnie.Pochował matkę i ciotkę. Przeprowadził się do domu opieki społecznej. Umarł dwa lata temu.

Bartek nakręcił o nim film.

Konopka

O Łaźni usłyszał w warzywniaku, w którym kupuje od zawsze (jarzynę na rosół; i owoce, kiedy odwiedzają go wnuki).

Stanisław Konopka: - Sklepowa mówi: "Panie Staszku, artyści na Kazimierz się sprowadzają. Teatr będzie". A ja na to: "Taki sam jak Teatr Kolejarza?". Ona: "Słyszałam, że coś bardziej dramatycznego". Na początku machnąłem ręką, bo jak sztuk dla zwykłych ludzi grać nie będą, to mnie to nie obchodzi. Ludziom też się nie podobało. Że awangardowo i hołotę przyciągnie. Baliśmy się, że zabiorą nam spokój. Poza tym to jednak obcy ludzie... Nocami Konopka stał przy oknie i patrzył na ulicę. Widział ludzi, którzy wychodzili z Łaźni i szukali na Krakowskiej przystanku nocnego autobusu. Myślał: "Wyglądają tak, jakby wracali od siebie". Kilka dni później poszedł do Łaźni z synem. Na piwo (był już wtedy bar). Podobało mu się, wypił cztery i wracał do domu tak samo jak ci, których widział z okna-z poczuciem, że jeszcze trochę mógłby w Łaźni posiedzieć, że nie trzeba było tak szybko uciekać.

Konopka: - Na te ich spektakle to bym się bał jednak iść. Miałbym głupią minę, bo nic bym pewnie nie zrozumiał. Najgorzej jest, jak człowiek ma głupią minę.

Ludzie

W 1997 roku Szydłowski przygotował projekt, którego bohaterami byli mieszkańcy Kazimierza - "Święto podwórka". Poszedł do nich z kamerą. Poprosił, żeby opowiedzieli o swoim życiu na Kazimierzu. Ludzie stawali przed kamerą na baczność i recytowali: imię, nazwisko, data urodzenia, miejsce zamieszkania. Jemu chodziło o coś innego. Niektórzy to zrozumieli. Mówili o czym marzą, za czym tęsknią.

Te trzy filmy wyświetlił potem na ścianach kamienic. Ludzie wyszli na balkony i oglądali siebie. Ściany ruszały się ich twarzami i mówiły ich głosami. Spodobało się. Ktoś zaprosił potem Bartka na obiad, ktoś inny na herbatę z ciastkiem.

Bartek: - Polubiliśmy się, dostałem od tych ludzi przyzwolenie na bycie w tym miejscu. Gorzej było z mafią kazimierską. Z dresami. Najpierw mafia przyszła do Łaźni po pieniądze (za czuwanie nad Łaźnią).

- Dawaj kasę - powiedział gruby mężczyzna.

- Nie dam kasy, bo jej nie mam - rzucił Szydłowski. - Pogadajmy o tym, co ja tu robię, czym się zajmuję.

Bartek mówił o teatrze, gruby mężczyzna patrzył i milczał.

- Dobra. Jak nie masz kasy, to przynajmniej flaszkę postaw, bo przyjechaliśmy tu taksówką, to stratni być nie chcemy.

Wracali jeszcze kilka razy. Raz czekała na nich policja. Wizyty się skończyły.

Zabawa

Sławomir Mrozek kończył siedemdziesiąt lat (lato 2000). Zapytał Szydłowskiego, czy mógłby mieć urodziny w Łaźni. Wiedział, że kilka miejsc w mieście chce coś zorganizować, a on - jak już musi w czymś urodzinowym brać udział - woli obchodzić urodziny w Łaźni.

Łaźnia przygotowała własną wersję sztuki jubilata "Zabawa". Szydłowski wziął kamerę i szukał na Kazimierzu współczesnego Mrożkowskiego Parobka. Chodził za "chłopakami z dzielnicy". Znalazł takich, którzy pasowali do tej roli. Sfilmował ich, wytłumaczył, w czym rzecz, i zaprosił na spektakl. Film urywa się w momencie, kiedy chłopaki schodzą do Łaźni.

Publiczności się podobało. Mrozkowi też.

Potem był benefis - pisarz między ludźmi, żadnego czerwonego tronu, żadnego chóralnego odśpiewania "Sto lat", żadnego hołdu.

W tym samym roku Łaźnia zaprosiła do siebie aktora Jerzego Nowaka. Miał zagrać w sztuce Tankreda Dorsta "Pan Paweł" (tytułową rolę).

Jerzy Nowak: - Nigdy wcześniej nie byłem w Łaźni. Ale jak tylko ją zobaczyłem, to wypłynęły z pamięci wspomnienia, żydowskiego Kazimierza sprzed wojny. Szarego, brudnego, z Żydami siedzącymi na krzesłach przed domami, ze sklepami w zaułkach, z żargonem; pachnącego czosnkiem. To odżyło. Do Łaźni Nowak wracał. Posiedzieć z żoną przy dżinie z tonikiem, po spektaklu. Zapamiętał Łaźnię jednocześnie cichą i głośną: jak ktoś chciał, żeby była dla niego cicha, to była cicha, jak chciał głośną...

Taki był łaźniany Kazimierz, kiedy Szydłowski wraz z zespołem organizował drugą edycję festiwalu Genius Loci. Była jesień 2002 roku - odsłaniał obraz Matki Boskiej Dymnej (w przełączce między ulicą Bożego Ciała a Józefa), zapraszał na spektakle, koncerty, happeningi. Szukał ducha opiekuńczego Kazimierza.To była wspólna zabawa w jego poszukiwanie.

Kłopoty

Była jeszcze premiera "Tatuażu" (maj 2002) i "Wścieklizny show" (marzec 2003).

Potem zaczęły się kłopoty.

Szydłowski nie mógł porozumieć się z Gminą Żydowską Wyznaniową, od której wynajmował pomieszczenia Łaźni. Gmina wypowiedziała Łaźni umowę najmu. Oficjalny powód: naruszenie warunków umowy (Gmina stwierdziła, że Łaźnia podnajmuje na działalność gastronomiczną większą powierzchnię, niż to ustalono na początku). Szydłowski pisał listy do Gminy, ta odpowiadała, że postawiła konkretne warunki i Łaźnia musi się ich trzymać. Porozumienia nie było. Łaźnia musiała się wyprowadzić.

Bartek: - Udawałem spokój, co innego mogłem zrobić. Prąd ciągnąłem od sąsiadów i spałem w Łaźni na wypadek, gdyby przyszli ochroniarze i chcieli mnie stamtąd wyrzucić.

Ostatnie przedstawienie: 5 grudnia 2003, "Pokolenie porno". Tytuł pasował do tego, co się stało z Łaźnią. Tak mówi Bartek. Wolna artystycznie przestrzeń została zbrukana, przestała więc być wolna. Świat "Pokolenia..." był światem Łaźni - zatupanym na śmierć.

7 lutego zszedł do Łaźni ostatni raz. Nie było już w niej ani podłogi (zdejmowanie podłogi zabolało go najbardziej), ani krzeseł. Niczego nie było. Było za to tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczył piwnice.

(Wizyta ostatnia: oddał klucze).

Duch I

Łaźnia szukała nowego miejsca.

Ireneusz Raś, krakowski radny, powiedział Szydłowskiemu: , Jeżeli zdecydujesz się na Nową Hutę, pomogę znaleźć ci genialne miejsce".

Zdecydował się.

Bartek: - Wychowałem się w Nowej Hucie, ale któregoś dnia uciekłem z niej. Wiedziałem, że kiedyś wrócę. Chodziło o to, że muszę do powrotu dojrzeć. A do tego Łaźnia... ona musiała istnieć. Miała już własne życie, nie mogła się przecież tak po prostu rozsypać.

Dojrzał. Do Nowej Huty. Mówi, że do światła, którego w starej Łaźni nie było.

Miasto znalazło budynek dawnych szkolnych warsztatów mechanicznych na osiedlu Szkolnym: tysiąc pięćset metrów kwadratowych, podłoga zaimpregnowana solidną warstwą gumy, ściany obdarte z tynku. Echo.

Ideał.

Łaźnia przeprowadziła się, chociaż w warsztatach niczego łaźnianego jeszcze nie ma (sprzętu do nagłośnienia, reflektorów, mebli). Przeprowadziła się - to znaczy, że ma "nowy pomysł na nową działalność w nowym miejscu". Ma ustaloną datę - 1 stycznia przyszłego roku (wtedy oficjalnie zacznie być Łaźnią nową, w Nowej Hucie).Podobno będzie Łaźnią, która wywoła ducha. Chodzi o ducha nowego miejsca.

Duch II

Jerzy Nowak: - Duch? Jak będzie duch, będzie i reszta. Na razie trudno nawet przeczuwać ducha...

Błażej Wójcik: - Będzie duch, jak będzie spotkanie. O to przecież chodziło w Łaźni. O spotkanie.

Anna Wierzchowska-Woźniak: - Były wyprawy do Łaźni na Kazimierzu, będą wyprawy do Łaźni w Nowej Hucie. Wszędzie są ludzie, którzy szukają czegoś swojego, w Nowej Hucie też są. Coś swojego to Łaźnia.

Bartek mówi, że "coś swojego" to duch.

Pożegnanie

No więc Stanisław Konopka, ten, który obraził się na Łaźnię, nadal jest obrażony. Ale nie śmiertelnie. Wybaczy.

Wiele lat temu rzuciła go narzeczona - wyszła za inżyniera w postrzępionej marynarce, razem zamieszkali w Nowej Hucie. Uciekła z Krakowa do Nowej Huty i on jej to wszystko wybaczył. Skoro narzeczonej zapomniał, to i Łaźni wybaczy. Czeka tylko na pożegnanie z Łaźnią. Bo narzeczona wcale się nie pożegnała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji