Artykuły

Rozdwojona jaźń artysty

"Clowni" Andrzeja Strzeleckiego wędrują po Polsce. A z nimi autor i reżyser. Może zmonopolizował sobie inscenizowanie tej zabawy? Piszę zabawy, a nie sztuki, ponieważ "Clowni" to nie gotowy dramat, ale raczej luźny scenariusz podatny na swobodne improwizowanie na scenie.

Pierwszy raz zetknąłem się z "Clownami" Strzeleckiego kilka lat temu w Toruniu, gdzie na festiwalowej scenie przedstawił utwór teatr koszaliński. Spektakl nawet nagrodzono, chociaż nie była ta decyzja powszechnie akceptowana. "Clownom" to ani nie pomogło, ani nie zaszkodziło. Autor wystawił rzecz w Krakowie i w Warszawie w renomowanych teatrach zawodowych, a ostatnio również w łódzkim Teatrze 77, który kiedyś należał do wyróżniających się teatrzyków studenckich, a dziś jest prawie profesjonalną placówką działającą pod szyldem Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych,

Z tym ostatnim przedstawieniem przyjechał zespół na gościnne występy do Olsztyna. Dwa spektakle na Scenie X Wojewódzkiego Domu Kultury ściągnęły głównie prawdziwych entuzjastów teatru, chociaż tytuł mógł także zainteresować zwolenników prostej zabawy cyrkowej. Rzecz może być dla jednych i dla drugich. Jest przecież cyrk i coś więcej.

Andrzej Strzelecki wyszedł z kabaretu - z telewizyjnej "Parady blagierów", z "Kura". Nie ograniczył się do awansu naturalnego. Zdobył solidne wykształcenie na dwóch wydziałach szkoły teatralnej. Próbował zmierzyć się z klasyką komediową. Ale rychło wrócił do swojego. Chce bowiem tworzyć teatr rozrywki wedle innej zasady. Mówił gdzieś, że ceni teatr kreacyjny, komponowany, nie skrępowany słowem, daleki od realizmu, opisowości, rodzajowości. Często zamiast dialogu używa skeczu, blackoutu, monologu, piosenki. A więc przejmuje język kabaretu. Nie kabaret jednak bywa celem. Chodzi o przedstawienie mające własną, odrębną dramaturgię. Oprócz formy kabaretowej chętnie wykorzystuje sposoby znane z wodewilu, musicalu, cyrku... Jesteśmy w domu, czyli przy "Clownach". Strzelecki skomponował coś, co w części jest czystym cyrkiem, w części dramatem metaforycznym. Chciał, żeby było wesoło, swobodnie, a jedno­cześnie mądrze i ambitnie. Wyszedł od starej, potocznej prawdy, że życie to cyrk i spróbował rozwinąć tę myśl dwoma jakby nurtami - ludycznym i metaforycznym. Karkołomne chwyty cyrko­we, numery żelazne każdej areny, takie jak kopniaki w tyłek i fikanie koziołków połączył ze scenkami skeczowymi naładowanymi aluzjami, satyrą, satyrą na satyrę, dowcipami pseudopolitycznymi i robieniem perskiego oka do widowni.

To jeden nurt widowiska, nurt zabawowy. Te głośne, żywiołowe wybuchy cyrkowego humoru, wspierane maksymalnie wysterowaną muzyką Nino Roty przeplata Strzelecki poważnymi mo­nologami ludzi cyrku. Nie są to jednak wyłącznie odwrócone pod względem funkcji intermedia. Szybko się wydaje, że autor mierzy wyżej. Cyrk z całą swoją różnorodnością i barwnością zamienia się w jednorodny świat samych clownów. Nie ma zwierząt, więc trzeba zrezygnować z tresury. Nie ma sprzętów, więc nie udają się sztuki ekwilibrystyczne i żonglerka. Pozostają zajęcia clownów. Wystarczy szminka i byle jaki strój. Wszyscy stają się cyrkowymi błaznami. Po pewnym czasie konieczność przystosowania się, konformizmu trafia poza arenę, do publiczności. Wszyscy stają się do siebie podobni. Zwycięża pełna uniformizacja. Ileż razy to już było! W literaturze i teatrze stosowano dziesiątki takich pomysłów. Z plagami, inwazjami, epidemiami węży, jaszczurów, nosorożców, ptaków, termitów...

Strzelecki nic sobie z tego nie robi. Idzie dalej. Rozpiera go ambicja. Kiedy już wszyscy przybrali postacie i twarze clownów, okazuje się, że konieczność ograniczeń, nakazów, zakazów zmusza nawet do odrzucenia i tego kostiumu konformizmu. Człowiek wraca do postaci naturalnej, nagiej, staje się człowiekiem w ogóle, szarym, w cywilnych ubraniach. Niby wraca do normy. Ale zanim do tego doszło minął jakiś czas. Doświadczenia wyrzeczeń - jak chce Strzelecki - zdążyły już wybudować wokół człowieka klatkę bez wyjścia. Strasznie ambitna pointa. Aż ciarki przechodzą po krzyżu, Artysta z wielkim poczuciem humoru, dowcipny, wyczulony na sytuacje komediowe, preparuje nam taką straszną, apokaliptyczną pigułkę.

Chyba, że miał to być jeszcze jeden żart? Niestety, realizacja nie pozwala na takie przypuszczenie. Przynajmniej łódzka. Wcześniej, w scenariuszu, pojawiły się momenty jakby celowego, nadmiernego nagromadzenia sytuacji aluzyjnych, spiętrzenia point i zagęszczenia dowcipów. To bogactwo zaczynało działać przeciwko intencji, przekształcało się w autosatyrę. I to chyba dobry (chociaż może niezamierzony?) efekt widowiska. Gdyby coś takiego udało się Strzeleckiemu osiągnąć z tym drugim, poważnym nurtem "Clownów" całość nabrałaby interesującego, oryginalnego i własnego wyrazu. A tak pozostało wrażenie o dwóch naturach twórcy przedstawienia, Chciałby on jednocześnie być błaznem i kapłanem, dostarczać ludziom zabawy i straszyć widmem przerażającego końca. Rzadko na tym piętrze sztuki widowiskowej podobne rozdwojenie jaźni wychodzi na dobre.

Spierając się z autorem o sprawy podstawowe, ideowe i koncepcyjne, nie można odmówić przedstawieniu łódzkiemu wartości - sprawności fizycznej i aktorskiej, wdzięku i humoru, Kilka numerów (z owocami, z włoszczyzną, ze zmysłami, z dłonią) bardzo zabawnych. Wykonawcy wiedzą jak podawać tekst estradowy, kabaretowy. Dobrze posługują ssę strojem i cha­rakteryzacją. Utrzymują cyrkowe tempo i zręczność fizyczną. W tej konwencji wszelkie nader liczne przecież związki "Clownów" z rzeczywistością pełnią zamierzoną funkcję. Gdyby tak samo z resztą...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji