Rozmaitości na dworcu
Pytanie, które robi się teraz najpilniejsze, brzmi: co po brutalizmie? Być może ruszenie w teren. Tak się to przynajmniej stało w Warszawie, gdzie szefowie Teatru Rozmaitości Grzegorz Jarzyna i Michał Merczyński ogłosili program zatytułowany "Teren Warszawa". Chodziło im przede wszystkim o nowe miejsca do grania, w których sprawdzać by się mogli młodzi, jeszcze niedoświadczeni artyści, uczestnicy studiów: aktorskiego, reżyserskiego i dramaturgicznego otwartych przy teatrze. Zapewne nie bez znaczenia były tu problemy finansowe: chęć wyrwania się z mikroskopijnej sali Teatru Rozmaitości na sto kilkadziesiąt miejsc, gdzie o jakiejkolwiek ekonomii teatru trudno mówić nawet przy niezwykle wysokich cenach biletów. Rozmaitości realizowały dotąd jedną-dwie duże premiery w sezonie; program "Teren Warszawa" zakłada więcej produkcji, tyle że niskobudżetowych. Zgodnie z hasłem "Dotacje zastąpimy pracą".
ARTYSTYCZNY SZEF TEATRU ROZMAITOŚCI osobiście zainaugurował nowy program, przygotowując pierwszą premierę. Afisz podpisał nie kolejnym pseudonimem, lecz swoistym emotikonem komputerowym: znakiem ->. A zatem naprzód, odważnie, do dzieła. Literacką kanwę przedstawienia stanowiła sztuka nieznanego w Polsce kanadyjskiego autora George'a F. Walkera "Zaryzykuj wszystko". W gruncie rzeczy jej akcja pasowałaby do ulubionego zestawu tematycznego brutalistów. Rzecz rozgrywa się w pokoju taniego hotelu. Jego mieszkanka przekręciła miejscowego gangstera na niezłą sumkę dolarów i teraz drży przed jego zemstą, wymyślając coraz głupsze próby ratunku i bezradnie narażając na masakrę swoją córkę, jej faceta i tego trzeciego - przypadkowego sąsiada, łowcę damskich wdzięków. Obaj mężczyźni chęć służenia "damie" przypłacają poważnymi kłopotami: noszą na swym ciele ładunki wybuchowe, które wierzyciel odpali, jeśli nie zostanie spłacony.
Byłaby to więc, jak widać, idealna fabuła na ponure, wulgarne, pełne przemocy przedstawienie - gdyby nie forma wybrana przez Jarzynę. Reżyser wkłada tę opowieść w świat kultury masowej: seriali, sitcomów, wideoklipów, reklam i hitów muzycznych. Reakcje bohaterów są przerysowane jak na telewizyjnym ekranie, przesadne, zdeformowane. Grająca - znakomicie - główną rolę Aleksandra Konieczna najwyraźniej bawi się, wymyślając kolejne reakcje rozkosznej kretynki w obliczu zagrożenia. Jej zięć (Jan Drawnel) jest teleholikiem; pozostali śmieją się z jego uzależnienia, ale każdy z nich także ma swoje "narkotyki". Nawiasem mówiąc, ów zięć z długimi przetłuszczonymi włosami mówi wschodnim akcentem, co pozornie nie pasuje do realiów opowieści Kanadyjczyka. Ale tylko pozornie, bo nie chodzi tu przecież o jakąś reportażowo traktowaną prawdę - a o grę schematami, kalkami podpatrzonymi w telewizji. Nic nie jest tu serio, także krew płynąca po twarzy zmasakrowanych przez gangstera chłopaków. Rzecz toczy się w wynajętej salce na antresoli Dworca Centralnego - i to jest istota wyjścia Rozmaitości w teren. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że owa lokalizacja ma jakikolwiek związek z tym światem nędzy, jaki łatwo na dworcu spotkać. Niewielka, pięćdziesięcio-osobowa widownia siedzi w pomieszczeniu, w którym toczy się spektakl jak w szklanej klatce; czasami zaglądają przez nią bezdomni lub podróżni, ale nie o nich jest ta sztuka. W gruncie rzeczy wybrane miejsce ma sens tylko z jednego powodu: rzeczywistą dekorację stanowią widziane za szybą Aleje Jerozolimskie, smugi świateł samochodowych reflektorów, a w głębi ciemna bryła hotelu Marriott.
Na tle pędzących gdzieś samochodów, gorączkowego ruchu miasta to przedstawienie o niemądrych schematach, jakie zagnieździły się w głowach bohaterów, ma swój sens. Jego zaletą jest przede wszystkim poczucie humoru, tak rzadko objawiane w spektaklach młodego teatru. Jarzyna potrafi żartować: wstawia muzyczny motyw z filmowych Bondów, gdy ma się pojawić napięcie, potok truizmów o życiu kwituje frazą przeboju Niemena "Dziwny jest ten świat". Nie waha się puścić wyjątkowo bzdurnego fragmentu serialu "Na Wspólnej" (mąż ma pretensje, że żona urodziła dziecko - owoc romansu z jego bratem) tylko po to, by jeden z bohaterów mógł stwierdzić po namyśle: "Dlatego wolę filmy przyrodnicze. Żyrafa żyrafie czegoś takiego by nie zrobiła".
Reżyser popisuje się tym, co zawsze było jego wielką siłą: umiejętnością klejenia spektaklu, nadawania mu rytmu i lekkości, wyciągania nieoczekiwanych znaczeń z tekstu. Co najważniejsze, umie spojrzeć z dystansu i na bohaterów, o których mówi, i na utwór, i na modę, która postawiła tego rodzaju sztuki w centrum zainteresowania, i na siebie samego w ramach tej mody też.
Przy całym uroku widowiska Jarzyny trudno nie zauważyć, że pozostaje ono jedynie efektowną, sprawną zabawą. Inteligentną i sympatyczną, choć dosyć błahą. Pierwszy krok w ramach inwazji Rozmaitości na "teren Warszawa" z pewnością nie miał być decydującym uderzeniem. Poczekajmy, to dopiero początek kampanii.