Artykuły

Róbmy swoje, czyli jubileusz KOK

"La serva padrona w reż. Wacława Jankowskiego w Krakowskiej Operze Kameralnej. Pisze Monika Partyk w Ruchu Muzycznym.

Ostatnia premiera Krakowskiej Opery Kameralnej była wydarzeniem szczególnym - uświetniła dwudziestolecie działalności zespołu. Przypomnijmy: początki tej prywatnej instytucji to Teatr Scena-Eljot (z premierą Pastorale staropolskie 3 grudnia 1991), przekształcony w Krakowską Operę Kameralną (Don Pasquale, 2 maja 2004). Do roku 2000 teatr nie miał własnej siedziby, występował na rozmaitych scenach, także na zamkach, w pałacach, w muzeach, w plenerze, a nawet w więzieniu. Przyznano mu wreszcie zabytkowy budynek przy Miodowej na krakowskim Kazimierzu, który - wyremontowany - służy Operze do dziś. Jej twórcy, aktorskie małżeństwo Jadwiga Leśniak-Jankowska i Wacław Jankowski, od początku wyraźnie zakreślili jej profil: jest to teatr słowno-muzyczny, który przedstawia dawne arcydzieła polskie i obce, nie stroniąc od rzadkich form jak misterium sceniczne, rapsod muzyczny albo udramatyzowane oratorium. Twórców cechuje wielki pietyzm dla przeszłości - stąd studia nad dawną plastyką ruchu, tańcem, recytacją, kostiumem i instrumentami. "To miłe, gdy nowe, nad którym się pracuje, tworzy spójną całość i jest dobrze przyjęte przez Drugiego", powiedział po gorąco przyjętej premierze dyrektor Wacław Jankowski. Przedstawienia KOK cechuje szacunek dla owego "Drugiego". Przez duże "d" - niepopularne w dobie "dużego zysku"... Ale docenione: do pokaźnej kolekcji nagród dla Opery dołączył przyznany z okazji jubileuszu symboliczny klucz do miasta od prezydenta Krakowa.

Na jubileusz wybrano operę komiczną "La serva padrona" Pergolesiego, którego nazwisko już pojawiało się na afiszu Opery (przedstawiała jego "Stabat Mater" i operę "Livietta e Tracollo"). To utwór przełomowy w historii muzyki: przedstawiony po raz pierwszy w 1733 roku jako intermezzo między aktami opery seria / prigionier superbo tegoż Pergolesiego, wkrótce "usamodzielnił się" przyćmiewając dostojne clou programu. Przedtem takie "niepoważne" scenki muzyczne na bas buffo, sopran i aktora lub aktorów w rolach niemych przedstawiane były wyłącznie jako intermezza w przerwach opery seria, toteż "La serva padrona" Pergolesiego stała się kością niezgody między francuskimi buffonistami (skupionymi wokół królowej zwolennikami nowego gatunku, do których należeli encyklopedyści, w tym Diderot i Jan Jakub Rousseau) a antybuffonistami (obrońcami francuskiej sztuki wysokiej na czele z królem i Madame de Pompadour).

Spektakl w reżyserii i inscenizacji Wacława Jankowskiego to kwintesencja stylu i smaku twórców Krakowskiej Opery Kameralnej. Wykorzystano sprawdzony już model multiplikacji obsady, poszerzony tym razem o pełne uroku lalki z Teatru Lalek Rabcio. Każdy z dwójki protagonistów uosobiony jest zatem poczwórnie: przez śpiewaka, dwójkę aktorów i lalkę. Tradycyjnie też, poza partiami śpiewanymi, aktorzy odgrywają libretto w polskim tłumaczeniu. Dzięki temu z arcyzabawnej choć błahej historyjki o sprytnej pokojówce terroryzującej swego pana, w finale - już męża, powstał teatr o precyzji i finezji na miarę gustów Madame de Pompadour oraz naturalności i lekkości postulowanej przez Rousseau. A propos tego ostatniego: wykorzystanie lalek w Służącej panią wydaje się o tyle usprawiedliwione, o ile pamięta się o spektakularnym spaleniu kukły przywódcy "błaznów".

Komiczny i psychologiczny potencjał libretta Gennaro Antonia Federica został kapitalnie wykorzystany dzięki stylowym ruchom i gestom postaci w reżyserii Jadwigi Leśniak-Jankowskiej oraz animacji lalek. Bodaj najmocniejszą stroną inscenizacji było ukazanie "podskórnego" flirtu między subretką i jej Pantalone, mocno nasyconego erotyzmem. Z rozlicznych trików commedia dell'arte na pamięć zasługuje zwłaszcza "scena grozy" kapitana Nawałnicy, w której lalka (gdyż tylko ona reprezentuje tę niemą postać) popisuje się sztuką walk wschodnich. Brawa dla aktorów (Martyny Malcharek i Katarzyny Pędzimąż w roli Serpiny oraz Piotra Serafina i Cezarego Skrockiego w roli Uberta), którzy poza dobrą grą aktorską błysnęli nie gorszym kunsztem animacji. Brawa należą się również Grażynie Żubrowskiej za pełną uroku, stylową oprawę plastyczną przedstawienia - choć do tego zdążyliśmy się już w tym teatrze przyzwyczaić. Młodzi śpiewacy, Anna Filimowska-Wolfinger (Serpina) i Andrzej Nowicki (Uberto), wykonali swe partie pewnie, z charakterem, ale zarazem szlachetnie, pominąwszy parę niedociągnięć, a kameralna orkiestra pod batutą Michała Niżyńskiego grała z wyczuciem i energią.

Ostatni "kadr" spektaklu to domek lalek, w którym kręcą się na karuzeli miniaturowe postaci sztuki. Przygrywa im pozytywka. Świat za oknem pędzi - jak zawsze. A mnie ni stąd ni zowąd przychodzi na myśl stara, mądra śpiewka Wojciecha Młynarskiego: "Róbmy swoje"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji