Artykuły

Bez napięcia

"Mayday 2" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Bagatela w Krakowie. Recenzja Joanny Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Rozśmieszanie przebiega tu z przeszkodami. Nie chodzi tylko o przeszkody komplikujące życie taksówkarza bigamisty, ale o składniki spektaklu.

Pierwszą i zasadniczą przeszkodą są aktorzy. Nikt nie wymaga, żeby bohaterowie farsy byli osobami o skomplikowanej psychice, ale powinni mieć wyraziste charaktery i zachowywać się w sposób prawdopodobny (jeśli już nie prawdziwy) psychologicznie. Bo inaczej jak wykrzesać z widzów zainteresowanie dla ludzi przytłoczonych - jak to w farsie - piętrzącymi się kłopotami?

W "Mayday 2" zainteresowanie wzbudza właściwie tylko sama dobrze nakręcona maszyna intrygi. Krzysztof Bochenek (John Smith) nie wygląda na osobę szczególnie przejętą czy zestresowaną miotaniem się między dwiema żonami, dwoma domami i dwójką dzieci płci przeciwnej, które zapałały do siebie wstępnym uczuciem poznawszy się przez internet. Można co prawda sądzić, że po kilkunastu latach bigamii może mieć wprawę w takim miotaniu się, ale autor daje nam co chwilę do zrozumienia, że sytuacja wisi na włosku i już, już wszystko się wyda. A Bochenek, choć parę grepsów wykonuje pysznie (zwłaszcza odbieranie niewygodnych telefonów i ciągłe padanie na kanapy i fotele), nijak nie przekonuje. Obie żony, leniwa kocica Alina Kamińska i skrzętna gosposia Katarzyna Litwin, i dzieci - Małgorzata Piskorz i Wojciech Leonowicz - bez większego zaangażowania wykonują zadania aktorskie.

Tylko Łukasz Żurek w roli Stanleya, rozlazłego sublokatora taksówkarza, wbrew sobie dźwigającego na swych barkach zadanie zacierania wpadek przyjaciela i wymyślający ad hoc coraz to bardziej szalone usprawiedliwienia dla coraz bardziej skomplikowanych sytuacji, tworzy postać naprawdę zabawną - i z charakterem. No i jest jeszcze Marek Litewka jako sklerotyczny tata Stanleya, wnoszący na scenę nieco niewymuszonego wdzięku i poczucia absurdalnego humoru.

Brak charakteru i wyrazistości postaci powoduje, że przedstawienie nie trzyma w napięciu, co nie znaczy że - chwilami przynajmniej - nie śmieszy. Póki maszynka przyczyn, skutków, pomyłek i utrudnień kręci się, a sześcioro drzwi i trzy telefony pracuje w odpowiednich momentach, spektakl da się oglądać, bo ciekawi to, jak sytuacja się rozwiąże. Gorzej, gdy nadchodzi nieoczekiwany finał (i tu pretensja do autora), bo wtedy okazuje się, że maszynka była owszem nakręcona, ale zabrakło w niej oliwy, czyli sensu. Nie będę zdradzać zakończenia, bo w wypadku farsy to nie wypada. Powiem tyle, że w świetle finału można podejrzewać paru bohaterów o ociężałość umysłową, bo skoro wiedzieli od początku, to czemu zachowywali się tak, jakby o niczym nie mieli pojęcia?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji