Artykuły

Kontra: Sceny niesceniczne

Kontra: Sceny niesceniczne

"Hamlet Stanisława Wyspiańskiego" jest kolejnym przedstawieniem Jerzego Grzegorzewskiego z serii jego niescenicznych dzieł w Teatrze Narodowym. Podstawę stanowi "Studium o "Hamlecie"" Wyspiańskiego. W tym eseju przeciwstawił on stary, niedobry teatr, jaki Szekspir zastał, nowemu, który miał okazję tworzyć jako autor i aktor trupy Sług Lorda Szambelana.

Kwintesencja przemyśleń Szekspira zawiera się w miniwykładzie Hamleta dla aktorów przybywających na zamek. Wyspiański jako twórca nowoczesnego dramatu utożsamiał się, naturalnie, z Szekspirem, przeciwstawiającym swoje rozumienie powinności teatru, dotychczasowym, złym w tym względzie praktykom. Grzegorzewski utożsamia się z obydwoma autorami, mamy więc prawo oczekiwać po jego przedstawieniach, że stanowić będą przykład nowoczesnego, lepszego teatru.

Jeśli przykładem teatru jutra ma być najnowsza premiera w Teatrze Narodowym, to serdeczne dzięki. Na scenie zagraconej wybebeszonymi sprzętami, ukazującymi tajniki swej konstrukcji - nieodmiennie ze szczątkami pianin - leży w łóżku Wojciech Malajkat. Jako śmiertelnie chory Wyspiański snuje wizje możliwych interpretacji "Hamleta" Szekspira. Ilustrowane są one działaniami aktorskimi - obok łoża śmiertelnie chorego twórcy przesuwają się realni ludzie, jak i wytwory jego wyobraźni: szekspirowskie postacie, widma, alegorie.

Trwa to 80 minut, z czego jedynie pierwszych 20 przynosi jakiś pozór życia. Aktor Kazimierz Kamiński (Igor Przegrodzki), rozmawiając z leżącym Wyspiańskim, pogryza obwarzanka. Poczęstowała go nim Żona artysty (Ewa Konstancja Bułhak-Rewak), która energicznie posuwa miotłą, wymiatając płatki śniegu, naniesione przez krakowskie damy odwiedzające chorego. Niestety, te okruchy życia szybko ustąpią miejsca setnej nudzie, sączącej się z każdego zakamarka sceny, a gdzie reżyser tu i ówdzie pousadzał swoje postaci.

Jeszcze jedynie modlitwa Konrada z "Wyzwolenia", pięknie zaśpiewana przez Ewę Konstancję Bułhak-Rewak, przełamie nieznośną monotonię statycznych obrazów. Wypełnia je martwota, bezruch, brak życia, powietrza, oddechu. Są wśród nich, owszem, sceny rzadkiej urody, jak entree Modrzejewskiej (Anna Ułas) w sukni z roli Lady Makbet. Większość innych wejść aktorów nie jest jednak poddana czytelnej dyscyplinie - można je dowolnie podmienić, przesunąć, zastąpić innymi. Nawet po świeżej lekturze eseju Wyspiańskiego - co nie musi być udziałem każdego widza przychodzącego do Narodowego - trudno doszukać się istotnego sensu wypowiedzi inscenizatora.

Przedstawienie, jako dzieło niesceniczne, szybko przestaje angażować uwagę widza. Obrazy są bezkrwiste i chłodne, nie niosą cienia ludzkich emocji, problemów, życia. Nie ma w nich też ani grama tajemnicy, bez czego teatr, przykro mi, nie istnieje.

Janusz R. Kowalczyk

Pro: Współczesny arras

Jerzy Grzegorzewski przyjmował brawa po niedzielnej premierze "Hamleta Stanisława Wyspiańskiego" na tle parawanu wybitego czarnym aksamitem, gdzie jeszcze przed chwilą stała teatralna Helena Modrzejewska w pamiętnej portretowej pozie. Dyrekcja Grzegorzewskiego wywołała wiele burzliwych polemik, ale finał miała wspaniały tak jak cały spektakl.

Najnowszy spektakl to przesłanie Grzegorzewskiego na przyszłość i kwintesencja jego teatru. Aktorzy zasiadają za orkiestrowymi pulpitami w pierwszych rzędach widowni i są publicznością we własnym teatrze. Ale pośród charakterystycznych fragmentów fortepianów i łodzi najważniejszym motywem jest gigantyczne, porzucone tkackie krosno. Wielką szpulę z rozwiniętą nicią przy opadającej kotarze wynosi techniczna obsługa. Piękny, symboliczny obraz.

W powolnie ciemniejących dekoracjach Grzegorzewski wystawił niesceniczny tekst Wyspiańskiego i tak jak zawsze "niesceniczność" jest rękawicą rzuconą przez niego teatralności, iluzji w złym tego słowa znaczeniu. I tym razem decyduje się na surrealistyczny kolaż, gobelin tkany z wielu tekstów. Sięgając po esej Wyspiańskiego, wykłada jego i swoje poglądy na teatr. Przeglądają się w sobie motywy pra-Hamleta i wersja końcowa tragedii, biografia Szekspira i Wyspiańskiego, samego Grzegorzewskiego i jego aktorów. Trudno nie zauważyć paraleli między schorowanym, leżącym w łóżku, a jednak wciąż gorączkowo dyskutującym o teatrze twórcą "Wesela" a kończącym dyrekcję Grzegorzewskim.

Kto mówił, że jego spektakle są eskapistyczne, dalekie od współczesnej Polski, ma okazję wysłuchać wzruszająco zaśpiewanej przez Ewę Bułhak-Rewak modlitwy za Polskę Konrada z "Wyzwolenia". Z ust Wojciecha Malajkata padają słowa Hamleta, że teatr musi być współczesny oraz Wyspiańskiego, że utwór Szekspira zawsze trzeba wystawiać tam, gdzie panoszą się zdrada, krzywda i fałsz. Jest i drugi Hamlet - Igora Przegrodzkiego - grający, jak to ujął Wyspiański, "młodego chłopca z książką". Grzegorzewski zdaje się mówić, że teatr, reżyser, aktor mają szanse powodzenia, gdy zachowają młodzieńczą żywość umysłu i odwagę.

Kto chce dopatrzy się też sympatycznego żartu pod adresem nowego dyrektora Jana Englerta w roli Makbeta sięgającego po koronę... Grzegorzewski zaproponował mu ostentacyjnie tradycyjną konwencję, podczas monologu czarownice wywołują wiatr maszynami pamiętającymi czasy Szekspira, brzmi archaiczna muzyka. To sceny żywcem wyjęte z teatru, który narodził się sto lat temu, a w poszukiwaniach artystycznych trzeba iść dalej. Oczywiście może być dziełem przypadku, że czarownice krzyczą Makbetowi: "Piękno jest szpetne, szpetota jest cudna, lećże, gdzie opary i mgła brudna", ale to właśnie nowy szef Narodowego powtarza, że nie interesuje go teatr "między zlewakiem a śmietnikiem". Jest też inny Englert, który gra wspaniale, mocno, nowocześnie, inteligentnie. Oby taki był Narodowy za jego kadencji. Pałeczkę dyrektorzy przekazali sobie w pięknym stylu.

Jacek Cieślak

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji