Artykuły

Między prawdą a pozorem

Między prawdą a pozorem granica bywa cieniutka zawsze źle strzeżona. Czasem dzieli jedno od drugiego zaledwie jakaś ilość wiary w to, że inaczej być nie może, albo przeciwnie - zaraz, tuż, za miesiąc będzie inaczej. Czasem to tylko świadomość sytuacji, czasem nadzieja kolorująca pozór na najrzetelniejszą prawdę a często - właśnie na odwrót: daltonizm moralny czy intelektualny, który nie pozwala dostrzec tego, co jest w istocie.

A przecież mieści się w tym "pomiędzy" także i nastrój chwili, stan nerwów, wysokość ambicji lub ich brak, charakter i typ psychiczny każdego z nas, doświadczenie, skala życia duchowego, uwarunkowania socjologiczne więc wykształcenie, pochodzenie, przynależność do określanego kręgu kulturowego. I zapewne parę innych jeszcze elementów, które każdy dopowiedzieć może sobie sam.

Najnowsza sztuka Sławomira Mrożka, której polska prapremiera odbyła się 12 kwietnia br. w Teatrze Kameralnym u Kazimierza Dejmka w jego reżyserii daje materiał do refleksji na ten temat właśnie.

Pozornie ten Letni dzień to arcyzręcznie skonstruowana małoobsadowa wszystkiego trzy osoby na scenie - sztuczka bulwarowa dająca ogromne pole popisu aktorom.

Pozornie to elegancki skecz o letniej przygodzie dwu panów i jednej pani w sielskim krajobrazie nadmorskiego uzdrowiska.

Ten pozór bardzo wielu widzów weźmie, być może, za istotę sztuki i przedstawienia.

Wydaje się jednak, że tym razem Sławomir Mrożek mami poborami po to, by opowiedzieć historyjkę filozoficzną o granicach pozoru i granicach prawdy. O tym, o czym kiedyś napisał w Małych Listach przypomnianych zresztą przez program teatralny: "Wszystko jest nie tak. Myślimy, działamy, a wszystko, co myślimy i działamy, podszyte jest czasami wyznawaną, najczęściej niewyznawaną niejasnością: to nie tak, nie tędy, nie to. Gdzieś - sądzimy - domyślamy się, życzymy sobie - ukryta jest prawda. Ukryte jest tak, tędy, to".

Pani z Letniego dnia to Dama nader tajemnicza (Magdalena Zawadzka), kim jest naprawdę - wieczną kobiecością, losem, siłą rozjemczą, uosobioną prowokacją życia, jego wyrwaniem - nie wiadomo. Jest więcej niż tylko panią z letniska, to pewne. I zbyt wiele wie o partnerach, zbyt wiele i szybko się domyśla.

Oni dwaj to jakby antytezy. Mężczyzny człowieka? Znów licho wie. Jednemu się wszystko udaje w życiu i dlatego jest przeraźliwie pusty i rozczarowany. Nie czeka już na nic, dobry los sam przyjdzie mu w ręce. Ten wybraniec bogów nazywa się symboliczne Ud. Andrzej Łapicki wyposaża Uda w sylwetkę dżentelmena, ale ten dżentelmen planuje przecież estetyczne samobójstwo. Z przesytu - Udowi udaje się zanadto gładko wszystko, czego się tknie.

Przeciwieństwem jest drugi bohater, nieudacznik i pechowiec, więc Nieud.

Nieśmiały i uczuciowy, słaby i tchórzliwy, bardzo zagubiony i pełen straceńczej determinacji Nieud w interpretacji Jana Englerta, to człowiek którego kaleczy wszystko. Żywy, poraniony, poniżony, bardzo bliski nam, nieco śmieszny człowiek niedosytu sukcesu. Nieud też chce popełnić samobójstwo, poznajemy go w chwili, w której próbuje się powiesić supłając pętlę z powroza na lirycznie dekoracyjnym drzewie. Ta pętla jest dysonansem w plenerze słodkim i sztucznym, wyczarowanym z maestrią na scenie przez Krzysztofa Pankiewicza. Razi ten gest chłopca źle ubranego, domyślamy się: spoconego jak mysz ze strachu. Dysonans przerwie nadejście wytwornego Uda, którego Nieud powita jak sygnał losu: może by jeszcze pożyć? Może by temu nieznajomemu opowiedzieć swoją historię życia niezrealizowanego? Może to coś pomoże...

Czas akcji Letniego dnia to jeden ranek i jedno popołudnie. Fabuła też nieskomplikowana - jeden kandydat na samobójcę udaje się do parku by się zabić, tam spotyka innego kandydata na samobójcę. Już próbującego wprowadzić zamysł w czyn. Ten drugi przerywa krzątanie się wokół pętli, wdaje się w monolog, w rozmowę wreszcie z pierwszym, zjawia się kobieta, obaj są nią zainteresowani, samobójstwa zostaną odłożone, nieudacznik zakocha się i sprowokowany słowami Uda będzie hartować wolę czyli... popełni samobójstwo heroicznie: wejdzie do morza jako ten, który nie potrafi pływać, ale wierzy, że miłość odmieniła go na tyle, że tym razem "da sobie radę" Pozostały przy życiu człowiek sukcesu uda się na spacer z Damą, ale wcale nie wiadomo, czy nie powróci do projektów samobójczych.

Cóż się zdarzyło? Wygrał ten, który wygrywał zawsze. Dama dostanie się - albo i nie - zwycięzcy - nic tu nie jest pewne, bo kim właściwie ona jest? Nieudacznik przestał odczuwać ból istnienia, ale był szczęśliwy, kiedy tonął, bo wierzył, że doświadcza cudu odmiany losu. Ud, choć zafascynowany grą o Damę przecież szczęścia nie doświadcza, jak nie doświadczał go nigdy.

Jeden letni dzień, plaża, lemoniada w kawiarni, flirt, kogoś ubyło, ktoś nosi w kieszeni rewolwer, by był pod ręką, kobiecość wyzwala instynkt gry i wolę życia, ale tylko Nieud bierze to na serio i do końca, Udowi pozostaje smak jeszcze jednego udanego epizodu, który jest smakiem rozczarowania.

Kim są naprawdę: Dama, Ud, Nieud? Osobami modelowymi czy może - ci dwaj zwłaszcza - tylko rozszczepionym na dwie przeciwstawne osobowości portretem człowieka, który niestrudzenie dąży do tego, by być zawsze Udem i bez przerwy potyka się o rzeczywistość jaka kreuje Nieudów?

"Jakimś" przecież trzeba być, rzadko bywa się syntezą tego i owego, to jest: najczęściej bywa się człowiekiem syntetycznym, owszem, ale ta prawda przysypana jest pozorami najdokładniej. Kto zdaje sobie sprawę, że nie istnieją Ud i Nieud a jedynie ich subiektywne wizerunki z naszych życzeń lub doświadczeń zrodzone? Pozór szczęścia u Uda to także prawda o życiu bez bodźców do walki z nim. Pozór nieszczęść Nieuda to również prawda o jego gotowości do zmian, o jego plastyczności, gorącej nadziei i wierze w to, że powinno być lepiej a skoro nie jest lepiej, to dlatego, że mu się nie udaje, jemu osobiście, ale w ogóle świat nosi na sobie samych Udów i o to udane życie Udów trzeba się modlić.

Klęski Nieuda i sposób, w jaki je on przyjmuje, budzą zazdrość Uda, który nie czeka już na nic. Co tu jest prawdą, co pozorem? Szczęście Uda wyzwala zazdrość u pechowca - ta zazdrość jest bardziej witalna i "konstruktywna" niż wszystkie uczucia Uda razem wzięte. Co jest tu prawdą życia, co pozorem?

Autor jakby wyraźnie miał więcej sympatii do Nieuda, chociaż Uda wyposaża w cały arsenał logiki. Ale to Nieud się zakocha na śmierć, dosłownie na śmierć i to Nieud zdobędzie się na gest wiary. Nieud zginie, ale kto powiedział, że przeżyje cyniczny i mądry Ud?

Na siłę można się tu dopatrzeć nawet interpretacji takiej oto: Nieud to, powiedzmy, jedna część świata, Ud to symbol sytych. Syci mają dobrobyt i samowiedzę ale nieudacznicy potrafią zdobywać się na heroizm. Jest to heroizm prostaczków. I samobójczy, owszem, ale też i bardzo "ludzki", na miarę uczuć niewytresowanych przez rozum.

Ba, ale kim wtedy jest ta, która odmienia Nieuda i podnieca Uda - Dama?

Może istotnie tylko Kobietą, a może - Cywilizacją albo jeszcze czymś innym?

To, oczywiście, tylko próbka interpretacji "politycznej" czy "cywilizacyjnej" Letniego dnia i to po to jedynie przywołana, by zasygnalizować pojemność znaczeń mrożkowego skeczu.

Osobiście wolę pozostać przy prawdzie i pozorach czyli przy Człowieku w Życiu.

Cóż nas w końcu bardziej obchodzi niż to, jakie ono ma być, to życie, i jacy my w nim. O ile to od nas zależy. I co zależy.

Letni wieczór to pułapka sensów. Kiedy już przytrzaśnie się nad widzem, wcale nie jest tak, że od razu się wie, jak znaleźć wyjście i uwolnić się.

Osobny rozdział to aktorzy. Bez wielkiego aktorstwa nie ma - nie byłoby - tego przedstawienia. Bardzo wybitnego przedstawienia, w którym nie mówi się słowami wieszczów, nie drażni uczuć obywatelsko-patriotycznych, nie schlebia nikomu, nie umizga do nikogo, nie proponuje modnych rozwiązań spod znaku awangard wszelkiej maści, nie epatuje śmiałością i "odwagą". Spektakl Kazimierza Dejmka to spektakl całkowicie "w starym stylu", konwencjonalny, czytelny i - przecież - pełen niedopowiedzeń i tajemnicy. Spektakl z rolami, z których dwie to wielkie kreacje a jedna jest propozycją przełamującą dotychczasowy styl jej wykonawczyni.

Od niej zacznę, od Damy w interpretacji Magdaleny Zawadzkiej. Jest ta Dama ekstraktem sztuczności, ale sztuczności świadomej, bardzo literackiej proweniencji, syntetyczno-symbolicznej. Aktorka mówi inaczej niż zwykle, spokojniej, jej pauzy nie mają w sobie podkładów kokieterii a tylko niepokój, cała jest tajemniczością i niepokojem właśnie, które to stany Zawadzka przekazuje jak gdyby "na brudno", technicznie, nie grając ich a tylko je zaznaczając. Efektowna, pięknie ubrana - już nie Hajduczek - Kobieta. I to Kobieta, która wie coś o Udzie, Nieudzie, i nas wszystkich, coś co każe słuchać jej uważnie. Nie dowiemy się co to, ale udało się to przekonanie o istnieniu owego "czegoś" zaszczepić widowni. To niemało.

To, co dają z siebie Ud (Andrzej Łapicki) i Nieud (Jan Englert) da się określić jako: bardzo wiele. Skontrastowani idealnie, uzupełniający się wyśmienicie, różni jak noc i dzień rozgrywają ten dramacik samobójców z najwyższą zawodową maestrią. Wystarczyłoby zapewne napisać: profesjonaliści Łapicki i Englert zagrali profesjonalistę Mrożka u profesjonalisty Dejmka. Wielu wybrednych recenzentów teatralnych gorszy się przecież, kiedy chwali się aktorów za grę (tak jakby ta gra godna pochwał trafiała nam się na scenach często).

Cóż to znaczy jednak: profesjonalny poziom?

No więc, przede wszystkim brak widocznego dla widza wysiłku aktora, aby tę swoją postać podać wiarygodnie. Tutaj wszystko dzieje się mimochodem, Ud i Nieud są jacy są, konkretna i modelowo matematyczni, bawią, wzruszają i zmuszają do głębokich zastanowień się nad fenomenem ich scenicznych osobowości.

Andrzej Łapicki gra pierwsze dziesięć minut samą twarzą, nie mówi słowa, słucha, z kamiennym spokojem, gorącej i poplątanej spowiedzi życiowej Nieuda - Jana Englerta. Potem Łapicki będzie niezmiennie eleganckim panem, który ma przecież tony głęboko tragiczne tyle, że przesłonięte autoironią. Różnicuje zresztą swoje stany, okaże namiętność, zaprezentuje dowcip - dosyć okrutny i perwersyjny. Do końca będzie tym, który zna wynik gry o Damę, choć dałby wiele, by mu scenariusz popsuto. Czy to zresztą grą o Damę? Czy nie o wszystko? A wszystko oznacza tu wolę życia, ergo jakąś wiarę w jego sens.

Nieud Englerta to człowiek uczuciowy, człowiek mały, słaby, ale potrafiący cieszyć się jak dziecko. Przejrzysty jak szkło, cierpi albo pogrąża się w nadziei, zbyt maluczki na to by budować scenariusze swojej życiowej gry. Cudownie szara postać człowieka o wielkim pragnieniu szczęścia i bardzo niewielkich szansach na jego realizację. Englert jest wzruszająco bliski, tacy jak on jeżdżą tramwajami i rumienią się, kiedy damy upuszczają na ziemię chusteczki. Jest "szarym człowiekiem" w najbardziej bezradnej i łagodnej wersji tej masowej szarości. I tylko on jeden tutaj dostępuje łaski prawdziwej radości, on jeden potrafiłby mieć światło w oczach.

Rola rozpisana na szczegóły, precyzyjnie zbudowana, wirtuozerska a robiąca wrażenie spontanicznej i naturalnej. Englert mieści w niej paru Nieudów, tych z dna szarości i tych z nadzieją na lepiej, Nieuda olśnionego i Nieuda heroicznego, który właściwie jest w tym jedynym momencie powolnego tonięcia świeżo narodzonym Udem, ważką z poczwarki, symbolem wiary, która przenosi góry i co kto jeszcze chce.

Ta rola to pytanie: co jest prawdą o Nieudzie? Postawione szefem dręczy nas po wyjściu z teatru.

Równie dobrze można by zapytać: co jest prawdą o Mrożku?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji