Artykuły

Teatru Ósmego Dnia paradoksy

Teatr Ósmego Dnia był i jest zjawis­kiem znamiennym w kulturze teat­ralnej naszego kraju. Jego losy jak w soczewce skupiają różnego rodzaju spo­łeczno-polityczne nastroje w Polsce, od­dawały i oddają paradoksy polskiego dnia powszedniego.

Od 86 r. teatr ma swoją stałą siedzibę we Włoszech, pod Ferrarą, został tam zareje­strowany jako stowarzyszenie teatralne i uczestniczy z sukcesami w przeróżnych festiwalach i tournee po Europie.

W lutym 89 r. Teatr Ósmego Dnia po paroletniej nieobecności w kraju przyje­chał gościnnie do Poznania i... od razu zaczęły się dobrze mu znane z wcześniej­szej, krajowej działalności kłopoty.

- Okazało się - mówi Leszek Raczak reżyser i kierownik Teatru Ósmego Dnia - że aby "Piołun" zagrać trzy razy w Poznaniu, musimy ocenzurować ten spektakl, choć wcześniej bez cenzury gra­liśmy go kilkanaście razy w Polsce i obej­rzało go kilka tysięcy ludzi. Zresztą, powiedziano nam o obowiązku cenzurowa­nia spektaklu tego samego dnia, kiedy toczyły się obrady "okrągłego stołu", kie­dy w TV partyjno-państwowy OPZZ do­magał się zniesienia cenzury. Nasz po­znański impresario lojalnie uprzedził UW i cenzurę, że zagramy w kościele. Jezuici udostępnili nam salę na Szews­kiej, daliśmy tam trzy spektakle przy zatłoczonej widowni. Potem jeden spek­takl zamknięty w Maskach na Stalingradzkiej, czyli pierwszy raz po kilku latach w obiegu oficjalnym, bo dla festiwalu "Start '89", który jest organizowany przez ZSP.

Takie było powitanie teatru po latach w Polsce. Rok 1989 jest dla tego zespołu rokiem jubileuszowym - teatr obchodzi bowiem swoje 25-lecie. Został założony w 1964 r. przy studenckim klubie "Od no­wa". Na przestrzeni tych lat teatr wypra­cował własną metodę twórczą, opierając spektakle na własnych tekstach tworzo­nych w drodze wspólnego dyskursu akto­rów i równorzędnego im reżysera. Teatr posługuje się językiem wysoce zmetaforyzowanym, o dużym ładunku emocjonal­nym, wykorzystując poetykę krzyku. Jest miejscem walki o ludzką godność i etykę, o prawdę myśli i sumienia. Przestrzeń sceniczna budowana jest blisko widzów, wspierając wspólną refleksję nad rzeczy­wistością: "Uciska nas ten sam but. Ale my mamy prawo mówić, a wy macie prawo słuchać. Wszyscy mamy prawo się z tym nie zgodzić".

Jubileusze zawsze nakłaniają do reflek­sji. Na przykład swoje 20-lecie, które przy­padło na rok 84, zespół obchodził już w kościele, uprzednio przyjąwszy wypowie­dzenia z Estrady. Paradoksem jest nato­miast to, że jeszcze wcześniej, tego same­go 84 r., teatr otrzymał tak długo oczeki­waną salę na swoją działalność. Niestety, nie przyszło mu cieszyć się nią zbyt długo.

Myślę, że warto przy okazji obecnego jubileuszu przytoczyć parę faktów z histo­rii teatru, który został nagrodzony m.in. na prestiżowym festiwalu w Edynburgu (obok spektaklu Wiśniewskiego z Teatru Nowego w Poznaniu, o którym to było swego czasu głośno, a nagrodę Teatru Ósmego Dnia przemilczano). Przypom­niał mi je dość skrupulatnie Leszek Ra-czak, a przyznam, że teraz brzmią one tak barwnie, niby parę rozdziałów zmodyfi­kowanych i uwspółcześnionych "Pięk­nych dwudziestoletnich" Marka Hłaski.

Już w latach 70-tych, w epoce gierkows­kiej, ukształtował się główny skład obec­nego zespołu. Lata owe pod znakiem kło­potów finansowych, licznych zatrzymań i procesów członków zespołu oraz odmów zezwolenia na wyjazdy teatru na zagrani­czne festiwale teatralne z jednej strony, a z drugiej na chęci profesjonalizacji ze­społu i zatrudnienia jego członków na stałych etatach w Estradzie.

- Nasza sytuacja finansowa w owym czasie - mówi Leszek Raczak - wyglą­dała tragicznie. Mniej więcej od początku lat 70-tych, przy "Odnowie" mieliśmy naj­pierw jeden, a potem dwa etaty o wyna­grodzeniu poniżej ówczesnej średniej kra­jowej, którymi dzieliliśmy się na cztery osoby. Pozostali albo studiowali, albo musieli pracować dorywczo. Nie mogliś­my sobie pozwolić na to, by ktoś z nas pracował na całym etacie, gdyż, choć formalnie byliśmy teatrem studenckim, w praktyce pracowaliśmy tyle samo, co ze­spół zawodowy. Trudno już wymienić te dziesiątki przedsiębiorstw, które zdążyli­śmy zmienić. Między innymi pracowaliś­my w Poznańskim Związku Spółek Wod­nych. Praca polegała na karczowaniu lasu w Szczepankowie, a skończyła się procesem czterech członków zespołu, za który faktycznie odpowiedzialna była źle funkcjonująca księgowość tych spółek. Jak wiadomo, system gierkowski był opar­ty w większości na permanentnym prze­stępstwie wobec przepisów, które ten sys­tem ustalał. Nie było wyjścia, w każdej chwili można było każdego zaskarżyć, podobnie było ze spółkami wodnymi - stwierdza Leszek Raczak.

W latach 70-tych członkowie teatru bo­rykali się jeszcze z wieloma zatrzymania­mi i procesami, np. o pobicie milicjanta i kontrolera tramwaju, o fałszywe zaświad­czenie, o pobieranie stypendiów bez pod­staw itd. I wszystkie te oskarżenia, jak zaświadcza Leszek Raczak, a lata później­sze potwierdzają jego słowa, wyssane były z palca.

- W roku 77 na przykład -kontynu­uje Raczak opowieść o "awanturniczych" losach teatru - w drodze na festiwal do Lublina część kolegów przesiadała się na pociąg w Warszawie. Tam zostali zatrzy­mani w autobusie, odstawieni na komisa­riat na noc i następnego dnia wypuszczeni do Lublina. Po paru dniach wybuchła afera. Okazało się, że ponoć koledzy pobi­li kontrolera MPK i milicjantów i proces jest nieunikniony.

Procesy i zatrzymania powoli stawały się dla teatru rutyną. Podejrzane przyjaź­nie, np. z Adamem Michnikiem (który pojawił się na spektaklu w Warszawie w 78 r. i spowodował, niczego nie winien, zamknięcie spektaklu), miały czasami znaczniejsze konsekwencje. Natychmiast zapadała decyzja, że teatr nie wyjedzie na prestiżowy Teatr Narodów do Amsterdamu i na festiwal do Freiburga. Oczywiście ministerstwo argumentowało swoją decy­zję niskim poziomem artystycznym ze­społu.

- Proszę sobie wyobrazić - mówi z lekką irytacją Raczak - jest Teatr Naro­dów w Amsterdamie; żeby ktoś dostał nań zaproszenie, musi być obejrzany przez kompetentnego człowieka, który decydu­je, czy teatr pojedzie i jest odpowiedzialny za ściągnięcie zespołu, toczy walki z mini­sterstwem itp. Ministerstwo stawia waru­nek: musi pojechać drugi teatr z Polski. Amsterdam zgadza się na Teatr Stu. Ministerstwo stawia drugi warunek: pokrycie wszelkich kosztów Teatru Stu (w przypa­dku spektaklu pt."Szalona lokomotywa" koszty muszą być ogromne, ponieważ łą­czy się to z transportem tej lokomotywy na Zachód). Festiwal, żeby nas mieć, zga­dza się, po czym dostaje telegram, iż ministerstwo nie może wydać zgody na nasze uczestnictwo, ponieważ nie repre­zentujemy odpowiedniego poziomu artys­tycznego. Potem, gdy nas profesjonalizowano, ministerstwo powołało specjalną komisję, która miała orzec, czy reprezen­tujemy dobry poziom artystyczny czy nie. Komisja wydała werdykt, że możemy wy­jeżdżać za granicę - konstatuje Raczak. Teatrowi Ósmego Dnia z jednej strony ubarwiano życie procesami oraz sugero­wano ciągłe podwyższanie kwalifikacji dla możliwości późniejszych wyjazdów za granicę, a z drugiej strony jak gdyby zauważano te kwalifikacje, skoro dążono do profesjonalizacji zespołu. Do tego ostat­niego najbardziej dążyło ZSP, pod którego egidą ciągle teatr występował. Rok 1979 przynosi uniezależnienie się od ZSP i etaty w Estradzie, co znacznie poprawia sytuację finansową teatru. Romans z Est­radą trwa do 84 r., do tego czasu teatr nie dysponuje żadną własną siedzibą. Grywa głównie w studenckich klubach lub za­przyjaźnionych teatrach, wystawiając co rok premierę. W sierpniu 80 r. teatr gra na strajku w Stoczni Gdańskiej. Budzą się nadzieje na sfinalizowanie planów wyjaz­dowych. Nadchodzi zaproszenie na tour­nee po Holandii, które byłoby poniekąd rekompensatą za niespełniony Teatr Na­rodów w Amsterdamie w 78 r. Ministerst­wo wydaje zgodę na wyjazd i wszystko wydaje się układać pomyślnie, gdyby nie to, że...

- W ostatniej chwili - przypomina Raczak - odmówiono wydania czterech paszportów tym, którzy swego czasu sie­dzieli na ławie oskarżonych w sprawie spółek wodnych. Sytuacja wymagała aż interwencji szefa regionu solidarności (ponieważ pierwsza interwencja nic nie dała), który musiał zagrozić strajkiem solidarnościowym dużej fabryki w Po­znaniu, aby wydano nam paszporty. I faktycznie, paszporty otrzymaliśmy.

Teatr odbywał tournee po Holandii, Szwecji, Włoszech, Wielkiej Brytanii i Me­ksyku, odnosząc sukcesy i nawiązując kontakty, które zaowocowały po ponow­nym wyjeździe zespołu z Polski (85 r.) i procentują do dziś. Z Meksyku Teatr po­wrócił tuż przed stanem wojennym. Ze­spół zdążył nawet zagrać "Więcej niż jed­no życie" w Starym Teatrze w Krakowie znamiennej nocy z 12 na 13 XII 81 r. Świt miał objawić aktorom już nieco inną rze­czywistość niż tamta pozostawiona po­przedniego dnia. Była ona bardziej bliska rzeczywistości prezentowanego przez nich wówczas spektaklu. Przed stanem wojennym niektóre sceny kojarzyły się z latami 50-tymi, teraz zostały uwspółcześ­nione.

Potem Teatr Ósmego Dnia podzielił los innych placówek kulturalnych, tzn. został zawieszony. Natomiast odwieszono go, ja­ko ostatni z teatrów, 20 VI 82 r. W tej przerwie zespół przygotował nowy spek­takl pt. "Przypowieść", borykając się cią­gle z zatrzymaniami aktorów.

Rok 82 również nie sprzyjał współpracy teatru z mecenatem państwowym, etaty z Estrady co prawda były, ale utrzymywanie teatru oficjalnie kontestującego nie było zbyt wygodne. Co gorsze, zespół dobrze sobie radził i poszerzał repertuar...

- Gdy zaczęliśmy grać "Przypo­wieść"- mówi Raczak - zdarzyło się nam kolejne (po aresztowaniu Romana Radomskiego za składanie kwiatów 13 II 82 r. pod pomnikiem ofiar poznańskiego Czerwca) nieszczęście - przyszło we­zwanie do wojska dla Marcina Kęszyc­kiego, aktora. Okazało się, że jest taka specjalna jednostka, do której biorą tych z kategorią D, czyli odroczonych. Tak się jakoś złożyło, że tam byli wszyscy działacze "Solidarności". Marcin był sze­fem związków zawodowych u nas i zało­życielem MKL-u, zatem miał podstawy, aby tam przebywać. Z odejściem Marcina upadały nam wszystkie spektakle. Mogliśmy więc w każdej chwili dostać wypo­wiedzenie, z powodu braku repertuaru.

Sytuację uratowała Ewa Wójciak, aktor­ka, która przygotowała z Leszkiem Jan­kowskim, muzykiem 10 piosnek wg wier­szy Osipa Mandelsztama. Recital ten okazał się szansą dla zespołu, gdyż w kilka tygodni Leszek Raczak uzupełnił piosen­ki wykonywane przez Ewę tekstem opar­tym na życiorysie poety i w ten sposób powstał nowy spektakl pt. "Wzlot", który mógł być grany bez Marcina Kęszyckiego. Przedstawienie to, choć dość tradycyjne, odniosło sukces i okazało się niezwykle cenne potem, kiedy to Teatr Ósmego Dnia grał w tzw. drugim obiegu, w kościołach, przed częściowo nieprzywykłą do awan­gardowych rozwiązań publicznością. Sta­ło się pomostem do pokazywania sztuk trudniejszych.

W 83 r. zespół wziął udział w Festiwalu Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze, da­jąc tam premierę "Raportu z oblężonego miasta". Po części spektakl był oparty na bezdebitowych wtedy wierszach Zbignie­wa Herberta, ale trudności cenzuralne udało się zespołowi ominąć, włączając w plenerowy spektakl aktorów z zaprzyjaź­nionych teatrów zagranicznych. A skoro premiera już się odbyła, okazało się, że w Poznaniu też nie ma żadnych problemów z cenzurą.

1984, tytułowy rok powieści Orwella, stał się dla teatru rokiem krytycznym. Atmosfera wokół poczynała gęstnieć, wszelkie kontrakty zawierane poza Po­znaniem i Krakowem były w ostatniej chwili zrywane.

- Sytuację zaostrzyło jeszcze - mówi Raczak - zaproszenie na ważny festiwal w Lozannie i brak zezwolenia na wyjazd z ministerstwa. W Lozannie znowu była afera. Wobec tego zdecydowałem się wyje­chać do Warszawy do ministra Bajdora, który wypomniał mi podejrzane kontakty towarzyskie, m.in. z Michnikiem, i stwier­dzał, że nasz problem trzeba wreszcie definitywnie rozwiązać. W Warszawie w ciągu trzech dni zorganizowaliśmy spek­takle w kościele na Żytniej, dowodząc, że potrafimy grać bez mecenatu państwa, ale to nie zmieniło żadnych decyzji. Po powrocie do Poznania wpłynęły wy­powiedzenia z Estrady dla aktorów w trybie trzymiesięcznym. Paradoks pole­gał na tym, że miesiąc przed ich wpłynię­ciem teatr otrzymał wreszcie własną salę na osiedlu Oświecenia przy ul. Wioślars­kiej. Co więcej, zdążył zainaugurować otwarcie sali dwoma przedstawieniami, które zostały dobrze przyjęte przez miejs­cową prasę. Estrada zwolniła aktorów, korzystając z prawa o reorganizacji przed­siębiorstwa i na jego mocy zlikwidowała po prostu firmę pt. "Teatr Ósmego Dnia". Wypowiedzenia wpłynęły w czerwcu. W ostatnich dniach sierpnia, tuż przed wy­gaśnięciem umowy z Estradą, teatr zdążył jeszcze zagrać na festiwalu w Jeleniej Górze nowy spektakl pt. "Cuda i mięso". 1 IX 84 r. zespół zagrał już pierwszy spek­takl w kościele, czyli w drugim obiegu. Korzystając przez cały czas, aż do późnej zimy, z sali na Oświecenia w celu organi­zowania tam prób, tak długo bowiem zbierała się specjalna komisja odpowie­dzialna za przejęcie sali.

Zaczęły się objazdy zespołu po Polsce. Teatr grywał w kościołach sprzed bardziej zróżnicowaną niż wcześniej publicznością, która powiększyła się w dużej części o środowiska robotnicze i starsze pokolenia katolików.

- Myśmy sobie żartowali wtedy - wspomina Raczak - że jesteśmy pierw­szym w historii teatru - ludowym teat­rem awangardowym. Utrzymywaliśmy się z tego, co dostaliśmy do kapelusza. I powiem szczerze, że było to więcej, niż byliśmy w stanie zarobić w Estradzie. Czasami dostawaliśmy od parafian ho­noraria w naturze, np. masło, olej, kartki na mięso itp. Po jednym że spektakli w Warszawie daliśmy ogłoszenie, że potrze­bujemy ubrań z lat 50-tych i następnego dnia mogliśmy już skompletować wszyst­ko, co było potrzebne. To nasze tourne'e po Polsce, mieszkanie codziennie u innych parafian, którzy potem byli widzami na­szych spektakli, było dla nas bardzo inte­resujące ze względów poznawczych. Te­atr i życie wszystko się mocno zazębiało...

Przez cały ten czas członkowie zespołu ubiegali się o przyznanie paszportów.

- Nie wiem, ile wynosi rekord -przyznaje Leszek Raczak - ale ja składałem wniosek paszportowy ok. 30 razy.

Niespodziewanie czterech członków zespołu otrzymało paszporty, byli to: Tadeusz Janiszewski, Adam Borowski, Tomasz Stachowski i Leszek Sczaniecki. Zespół przygotował szybko równolegle dwa spektakle na tej samej bazie, jeden się nazywał "Auto-da-fe" i ten pojechał w czerwcu z częścią zespołu na Zachód, a drugi "Mała Apokalipsa" i był grany w Polsce. Część eksportowa zespołu zagrała na festiwalu w Blois we Francji, potem we Włoszech, aż wreszcie na festiwalu w Edynburgu i potem w całej Anglii, Szwecji i RFN.

- Przyznanie nam nagrody w Edynburgu - stwierdza z ubolewaniem Ra­czak- nie spodobało się do tego stopnia polskim władzom, iż pani z polskiej ambasady w Anglii interweniowała u władz festiwalu, pytając, jak można przyzna­wać taką nagrodę grupie przestępców i kryminalnych, alkoholików i narkomanów. Dodam, że oskarżenia te były fałszywe. Poza tym dowodzi to kompletnego braku wyczucia, gdyż na Zachodzie nie przeszkadza fakt, że artysta jest taki czy owaki, jeżeli jego poziom artystyczny jest wysoki.

Nagroda w Edynburgu bynajmniej nie pomogła grupie pozostałej w Polsce w zdobyciu paszportów. W końcu Raczak zdecydował się wziąć paszport w jedną stronę. Dojechał do zespołu przebywają­cego na Zachodzie w styczniu 86 r. Wiosną tego roku Picolo Teatro z Pontedery we Włoszech zaoferował Polakom na trzy miesiące salę do pracy i pusty hotel robot­niczy. Wtedy zespół polski, wraz z trzema aktorkami z różnych teatrów europejs­kich, przygotował spektakl "Jeśli pewnego dnia w mieście szczęśliwym". Z tym też spektaklem i z "Auto-da-fe" teatr odby­wał tournee po Szwecji (Malmó, Goteborg, Sztokholm), RFN (Moguncja, Stut­tgart, Monachium), Francji (Blois, Nancy), znowu RFN (Tybinga, Brema, Freiburg), Danii i Włoszech (festiwale w Bergamo i Palmi). Także w 86 r. zaprzyjaźniony teatr Nucleo z Ferrary zaproponował polskie­mu zespołowi część swoich teatralnych pomieszczeń, a władze miejskie Ferrary przyznały teatrowi budynek pustej szkoły na pomieszczenia socjalne.

Druga część zespołu zostawała nadal w Polsce, ostatni spektakl tej grupy, złożo­nej z Ewy Wójciak, Romana Radomskiego, i Marcina Kęszyckiego, odbył się 28 czer­wca 1986 r. w Poznaniu w kościele Matki Boskiej Bolesnej, choć również przy nie­pełnym składzie, gdyż wcześniej zam­knięto profilaktycznie Romana Radomskiego. W październiku 87 r. dojechała na Zachód Ewa z paszportem w jedną stronę, co umożliwiło znaczne poszerzenie reper­tuaru. Roman Radomski postanowił pra­cować dalej w Polsce na własną rękę. Sam też zrobił premierę pt. "Hotel Pana Boga" i zaczął szukać własnej drogi, niezależnej od Teatru Ósmego Dnia. Jako ostatni członek zespołu wyjechał na Zachód Mar­cin Kęszycki - był to rok 88.

- Marcin miał kontrakt - mówi Ra­czak- za zgodą Pagartu, z teatrem we Francji, a ów teatr zgodził się go nam wypożyczać. W ten sposób w kwietniu na festiwalu w Hiszpanii mogliśmy się wszyscy spotkać i zagrać wspólnie "Raport..."

Tak zakończyła się batalia wyjazdowa Teatru Ósmego Dnia, dzięki której zespół ten może zaistnieć w Europie. W 88 r. zdążył wziąć udział w festiwalu w Zury­chu i ówczesnej stolicy Europy- Berlinie Zachodnim, gdzie wystawiał "Raport..." przy murze berlińskim. Teatr ten funkcjo­nuje na pograniczu bankructwa - jak wyznał mi jego kierownik - otrzymuje co prawda dotację we Włoszech, ale pokry­wa ona tylko wszelkie podatki. Jako mię­dzynarodowe stowarzyszenie zarejestro­wane we Włoszech, ale z polskim rodowo­dem, nie podlega pod jasno sformułowane umowy dotyczące wymiany kulturalnej, co stawia go w trudniejszej sytuacji na rynku zachodnim. Gdyż organizator za­praszający teatr musi, pokryć wszelkie koszty sprowadzenia tego teatru do siebie, nie mogąc liczyć na to, że ministerstwo w ramach wymiany kulturalnej wesprze to przedsięwzięcie.

W lutym br. teatr występował w Pozna­niu z powodzeniem, bo publiczność o nim jakoś nie zapomniała, mimo paroletniej nieobecności. Czy ten chwilowy pobyt zachęci zespół do zostania lub przyjazdów do Polski na dłużej, czas pokaże.

- Dopóki kryteria, jakimi się cenzura w Polsce kieruje, postawione są niejasno, w ogóle nie ma żadnych podstaw do tego, aby rozpoczynać egzystencję w Polsce - stwierdza stanowczo Raczak. - Jedno jest natomiast pewne, że nie mamy zamiaru rezygnować z obecności w Polsce i nie mamy również zamiaru rezygnować z obecności w świecie. Zdaje się, że najlepiej byłoby mieć dwie bazy. I w zależności, jakie nastąpią zmiany i tu i tam, trzeba szukać najkorzystniejszego rozwiązania.

Miejmy nadzieję, że takie rozwiązanie wkrótce się znajdzie i w przyszłości oglą­dać będziemy Teatr Ósmego Dnia na otwartych spektaklach. W czerwcu zespół wystąpił w Warszawie, w ramach między­narodowego przedsięwzięcia teatralnego pod nazwą "Karawana Mira". Trasa kara­wany prowadzi od Moskwy, Leningradu, przez Warszawę, Pragę, Berlin Zachodni, Kopenhagę, Bazyleę, Lozannę aż do Blois.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji