Artykuły

Dla amatorów mocnych wrażeń

"Woyzeck" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Bożena Szal-Truszkowska w Ziemi Kaliskiej.

Ostatnio coraz częściej miewam podejrzenia, że twórcy teatralnych widowisk z premedytacją znęcają się nad publicznością. Zamiast na widowni każą nam siedzieć na niewygodnych stelażach w hali fabrycznej, albo co gorsza na podłodze w teatralnej piwnicy. Z upodobaniem świecą nam reflektorami po oczach, albo też ogłuszają dziką muzyką. Snują się po scenie w egipskich ciemnościach i coś tam mruczą pod nosem - i w ogóle, diabli wiedzą, o co im chodzi? Lubią też wylać przed publicznością cały kubeł pomyj i tarzać się we wszelkich brudach tego świata. Tegoroczne Kaliskie Spotkania Teatralne były tego najlepszą egzempliflkacją.

Jakby tego było mało, w niespełna trzy tygodnie po festiwalu, który w tym roku wyraźnie zdegustował widownię przede wszystkim nadmierną dawką brutalności i okrucieństwa, perwersji i wyuzdania, nihilizmu i beznadziei - Teatr Bogusławskiego zafundował nam kolejną premierę tego samego gatunku.

Kaliską premierę ,,Woyzecka" Goeorga Buchnera wyreżyserowała Maja Kleczewska, Autorka najobrzydliwszego i najgłupszego spektaklu tegorocznych KST czyli opolskiej inscenizacji"Makbeta", którą w Kaliszu (nie wiadomo dlaczego?) obsypano nagrodami, za to nieco później na festiwalu w Toruniu odsądzono od czci i wiary. Jak można było się spodziewać, najnowsze kaliskie przedstawienie obciążone jest tymi samymi grzechami.

Panie Dyrektorze Czechowski, trochę litości dla widzów! Jak długo można tkwić w takim szambie -i po co?

I w tym miejscu właściwie można by zakończyć tę recenzję...

Między sacrum a profanum

Kaliski spektakl ma jednak pewne atuty, które - mimo wszystkich odpychających aspektów tego widowiska - daje się dostrzec. Przede wszystkim scenografię (autorstwa Katarzyny Borkowskiej), którą tworzą usytuowane po dwóch stronach sceny zakłady usługowe. Salon fryzjerski i sklep ze ślubnymi sukniami. (Podobno, zdaniem autorki inscenizacji, jest ich w Kaliszu podejrzanie dużo). Oba wyposażone w lustra, które zwielokrotniają sylwetki i gesty, pokazują inne plany i kadry, jakby ujęcia z wielu kamer. Przestrzeń pomiędzy nimi może być - zależnie od sytuacji - ulicą, parkiem, telewizyjnym studio, salą dyskotekową itp. A kształtują ją głównie światła. Jeden z lepszych efektów to wielka siatka małych światełek (zainspirowana chyba tradycyjną świąteczną dekoracją kaliskiego ratusza).

Ale jest w tym spektaklu jeszcze inna, nieznana i niedostępna przestrzeń w głębi sceny, ukryta w mroku za izolacyjną szybą. I tylko czasem, w ułamku sekundy ta głębia rozjaśnia się, ukazując zarys barokowego ołtarza. To tajemnicza sfera sacrum. Skutecznie jednak zdominowana przez rozległe obszary profanum, które tworzą plan pierwszy - tu najważniejszy. Gdzieś na ich pograniczu ukaże się jeszcze zielona łąka w przedziwnej wertykalnej perspektywie (ładny pomysł) i spokojna tafla wody. Ale tego można doświadczyć dopiero u kresu tej,,drogi przez mękę".

Człowiek w nieludzkim świecie

Najpierw musi rozegrać się dramat młodego fryzjera o dość pokrętnej psychice (Sebastian Pawlak wreszcie inny niż zazwyczaj) i panny sklepowej, która przypomina manekin z własnej witryny. Podobno łączy ich miłość, ale dla dziewczyny nie jest ona zbyt wiele warta. Tyle, co ślubna suknia, a może nawet mniej... Dla innych ta sfera uczuć praktycznie nie istnieje. Ogolonym na łyso facetom w dresach z pałkami w ręku wystarczą pijackie orgie z koszmarnymi, tłustymi dziwkami. Dziewczyny w opiętych dżinsach i kusych sukienkach też nie mają dużych wymagań. I nic dziwnego, że naiwna miłość wrażliwego chłopca prowokuje tylko agresję całego środowiska, które skutecznie niszczy go i skłania do zbrodni,

W tym okrutnym świecie Woyzeck uchodzi za człowieka psychicznie chorego. Jest,,inny" więc nienormalny - i dlatego musi zostać wyeliminowany. Ale tak naprawdę chore jest cale jego otoczenie. Przede wszystkim przerażający doktor-szarlatan, człekokształtny dwupłciowy mutant, który przeprowadza na swym pacjencie okrutne eksperymenty, traktując go jak doświadczalne zwierzątko. Przy nim elegancki kapitan (niezawodny Jacek Jackowicz), nąjzwyklejszy"pedzio", który lubi oglądać chłopięce pośladki, wydaje się wręcz poczciwy, choć jest mistrzem psychicznego znęcania się nad ofiarą. Można przypuszczać, że kompletnie zidiociały Karol (zaskakująca rola Karola Kręca) to wcześniejsza ofiara tych samych oprawców. A następną może być zachowujący jeszcze ludzkie odruchy Andrzej (Marek Sitarski wreszcie na scenie).

Nieprzypadkowo wymieniam tu kilka nazwisk, które warto zauważyć na scenie, bo generalnie aktorstwo też nie jest najmocniejszą stroną tego koszmarnego widowiska, obok którego nie da się jednak przejść obojętnie. Kaliski ,,Woycek" to studium patologii społecznej, na którą składa się totalne zezwierzęcenie ale także wyrafinowana sztuka manipulacji. Studium mocno przerysowane; zreferowane prostackim, wulgarnym językiem. Dlatego nie zachęcam ,,nadwrażliwców" do wizyty w teatrze. Ale amatorzy mocnych wrażeń powinni być usatysfakcjonowani.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji