Artykuły

Tango z kalafiorem

"Biesiada u Hrabiny Kotłubaj" w reż. Ireny Jun w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Karolina Ćwiek-Rogalska w Teatrakcjach.

Fascynująca godzina, spędzona na obserwowaniu licznych metamorfoz Ireny Jun - będącej jednocześnie młodym Gombrowiczem, tytułową hrabiną Kotłubaj, bezzębną markizą i podejrzanym baronem mija jak sen. Do taktu przygrywa orkiestra kameralna. Widz czuje się uczestnikiem "biesiady" i - w przeciwieństwie do głównego bohatera - podany kalafior bardzo mu smakuje.

Hrabina Kotłubaj co piątek wydaje postne obiady, na których pojawiają się różne znakomite osoby. Dla bohatera opowiadania Gombrowicza to dobra okazja do wkradnięcia się w wyższe sfery podwarszawskiej arystokracji. Ku jego rozczarowaniu jednak warzywa podane na kolację są bez smaku i nie rozumie zachowania obecnej przy posiłku elity - o ile można tak określić sepleniącą markizę, patronkę ochronki dla chorych na syfilis dzieci i barona Apfelbauma o podejrzanym rodowodzie. Kiedy zaczynają z niego kpić, zdaje sobie sprawę ze złudzeń, w jakich trwał do tej pory - biesiadnicy hrabiny mimo własnego dobrego samopoczucia są takimi samymi ludźmi jak on. A może nawet gorszymi.

"Biesiada u hrabiny Kotłubaj" w warszawskim Teatrze Studio to przede wszystkim znakomity popis aktorski Ireny Jun. Aktorka otrzymała za tę rolę (czy właściwie: za te role) warszawskiego Feliksa w 2005 roku. Sztuka, mimo że obecna na scenie Studio od siedmiu lat, grana jest nadal przy pełnej "biesiadników" widowni, co także mówi samo za siebie. Scenerią, w której rozgrywa się akcja, jest foyer teatru, idealnie ilustrujące przestrzeń opisywaną przez Gombrowicza. Tak jak "antyczny szyk" siedziby hrabiny jest iluzją, tak samo socrealistyczne wnętrze monumentalnego Pałacu Kultury i Nauki jedynie udaje antyk i wielkość. Cała biesiada to zresztą udawanie - zachowanie twarzy dobrze wychowanego, aspirującego do elity mieszczanina, sznyt wyższych sfer, wydumane dyskusje "mową wiązaną". Ciekawym zatem pomysłem jest rozgrywanie wszystkich tych ról przez jedną tylko osobę.

Udawana nie jest muzyka - aktorce towarzyszy kwartet, ilustrujący akcję dopowiadanymi dialogami i przede wszystkim muzyką. Wszystko inne jest umowne, Jun bawi się absurdem opowiadania, wychodząc w pewnym momencie i wracając przebrana faktycznie za hrabinę, spoglądając na widzów przez binokl. Jej karykaturalnie powiększone w ten sposób oczy toczą po widowni zdumionym czy wyczekującym spojrzeniem, a my, widzowie, staramy się udawać, że przecież nikt na nas nie patrzy. Prawda?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji