Artykuły

"Jesus Christ Superstar"

JERZY Gruza w ulotce załączonej do programu przedstawienia "Jesus Christ Superstar" domaga się prawa do reżyserskiego szkicu teatralnego. I czuje się fu niepewność twórcy przedstawienia wobec tematu, dzieła, z którym przyszło mu się zmagać. Bo temat jest zaiste niełatwy. Raz - że tkwi w każdym wychowanym w pewnych tradycjach religijnych, dwa - że wielu kojarzy się z określonymi schematami, poza które nie można wy kroczyć, trzy - że podjęcie go wiąże się z ryzykiem krytyki z najrozmaitszych stron.

Niemniej ryzyko takie podjęte została ponad 15 lat temu, gdy na musicalowych scenach pojawiać się zaczęły przedstawienia, których inspiracją były teksty Starego i Nowego Testamentu. Przypomnijmy więc, podając za Lucjanem Kydryńskim, że pierwiastki takie znaleźć można było w musicalu rockowym "Hair", w wystawionych w 1969 r, w aurze skandalu musicalu "Salvation", opartym o ewangelię św. Mateusza "Godspell", oratorium scenicznym "Joseph and the Arnazing Technicolor Drearncoat" czy murzyńskim widowisku musicalowym "Your Arm's Too Short To Box With God".

Z tej fali określanej jako "Jesus--rock" jako najsłynniejsze pozostały "Godspell" i "Jesus Christ Superstar", oba napisane przez młodego, zdolnego muzyka Andrew LIoyda Webbera.

Zanim ten drugi utwór pojawił się na deskach scenicznych w formie przedstawienia, rozgłos zyskał sobie przebój "Superstar" napisany przez Webbera i Tima Rice'a - dwóch 20-latków. Dopisali oni do przeboju oratorium rockowe, które sprzedane została w nakładzie miliona egzemplarzy płyt. Songi z oratorium znalazły się na płytach wielu piosenkarzy a Webber i Rice z wersją koncertową jeździli po całych Stanach Zjednoczonych. Z tego sukcesu amerykańskim sposobem starano się wykrzesać kolejny sukces i tak - 12.X. 1972 r. na Broadwayu odbyła się premiera rock-opery "Jesus Christ Superstar" w reżyserii Toma O'Horgana.

TAK więc ówczesną sensację oglądamy w Teatrze Muzycznym w Gdyni 15 lat później. Czy z takimi emocjami, z jakimi wówczas przyjmowano tę rock-operę na scenie Mark Hellinger Theater?

Myślę, że z mniejszymi choć na pewno z takim samym niesłabnącym zainteresowaniem. Na widowni, w dniu polskiej prapremiery była sama śmietanka towarzyska, przedstawiciele władz polityczno-administracyjnych, takie duchowieństwa. Dziennikarze - tym razem - otrzymali miejsca siedzące dalej niż zazwyczaj, a na zakończenie, na scenie pojawiła się taka ilość kwiatów, jakiej jeszcze na premierach nie bywało, nie mówiąc o tym, że publiczność zgo-towała artystom owacje na gorąco. Nie wspomnę też o przemówieniach, podziękowaniach do mikrofonu, jak to określa J. Gruza - "zarówno "z prawa" jak i "z lewa".

JESTEŚMY więc już po sobotniej próbie generalnej, "szkicu", który ma być jeszcze udoskonalany, bardziej przemyślany. I prawdę mówiąc, ja także wolałabym napisać szkic recenzji, gdyż sądzę, że w sobotnim spektaklu wiele spraw mogło mi umknąć, do wielu nie nabrałem jeszcze odpowiedniego dystansu. Chciałabym to przedstawienie za dwa, trzy tygodnie obejrzeć jeszcze raz.

Pierwsze refleksje: wspaniała muzyka, znakomite tekstowo niektóre songi i - przygotowana z dużym talentem choreografia. Trzeba być doskonałym mistrzem w swoim zawodzie aby tak umiejętnie operować olbrzymim zespołem tancerzy i aktorów; aby ten cały ruch na scenie nie stał się w pewnym momencie monotonny, a zaskakiwał czymś nowym, trzymał się konwencji rocka i współgrał jednocześnie z całym klimatem przedstawienia, jego ponadczasowym, poważnym tematem. Udało się to na pewno Jerzemu Sidorowiczowi, którego nazwisko, jeżeli mówić się będzie o polskim sukcesie tego przedstawienia widnieć powinno na pewno jeżeli nie na pierwszym, to na drugim miejscu.

"Jesus Christ Superstar" to opowieść nie tyle o Jezusie, ile o Judaszu, jego wątpliwościach, szamotaninie, opowieść nie usprawiedliwiająca na pewno jego czynu, ale próbująca ukazać głębsze przyczyny jego działań. Słuchając, a raczej czytając zamieszczone w programie teksty songu ulega się zdziwieniu, że napisał je niewiele ponad dwudziestoletni młodzieniec. Judasza kreował w gdyńskim spektaklu Andrzej Pieczyński

- najtrafniej chyba wybrany do odtwórcy tej roli. Jest to aktor inteligentny, z dużym ładunkiem wewnętrznej ekspresji, ale z refleksją i wyczuciem, przekonująco wcie-lający się w postać Judasza.

JESUS - to na scenie - oczekiwany przez jednych z zainteresowaniem, przez innych ze zdziwieniem wokalista zespołu TSA - Marek Piekarczyk. Ciekawe - ile pracy a ile jego talentu znalazło się w tej roli? Ile było też niepewności w wyrażaniu zgody na występ i w pierwszych próbach na scenie? Ta postać, potraktowana przez reżysera tradycyjnie, zaaprobowana została bez zastrzeżeń zarówno przez publiczność świecką jak i religijną. I Piekarczyk doskonale w niej się znalazł. Maria Magdalena - to Katarzyna Chałasińska. W tej - trochę inaczej naświetlonej niż w Nowym Testamencie postaci pełna tkliwości, opiekuńczości, niepewności, wykonująca zresztą dobrze wokalnie najpiękniejsze chyba utwory opery - a szczególnie "I Don't Know How To Love Him" - "Jak mam go pokochać". Kajfasza grał Zdzisław Tygielski, Annasza - Maciej Dunal, Piłata - Marek Rajski, Heroda - Tomasz Fogiel, Szymona - Zbigniew Bajor, Piotra - Mariusz Wojtas, Kapłanami byli: Jan Wodzyński, Andrzej Bara, Jarosław Klik, Cezary Szewczyk, Marek Rajski, Kuba Zaklukiewicz

Podobał mi się pomysł dzielenia spektaklu na sceny tytułami śpiewanych utworów, sygnalizowanych "rzucanymi" na ekran napisami. Perełką reżyserską było takie ustawienie chóru, że stanowił on ledwo widoczny fragment, jakby tło jednego z obrazów na temat siedmiu ostatnich dni z życia Chrystusa. Szokująca, ale świetnie oddająca cały dramatyzm chwili była scena ukrzyżowania Chrystusa, bardzo malarska, bardzo dobrze skomponowana także od strony scenograficznej. Takich scen, stanowiących pewną całość było więcej. Trzeba jednak zobaczyć samemu.

CO natomiast mi nie odpowiadało? Brak jednolitości stylu przedstawienia, mieszanie konwencji artystycznej. Wspaniałe były sceny "surowe", oszczędne także w kolorystyce, ale nie trafione w pomyśle i "rozbijające'" skupienie na widowni - sceny np. dotyczące Heroda - rodem z kabaretu, z kolorową zasłoną z napisem "Jesus Christ Superstar". Owszem, w pierwszej chwili to robi wrażenie i - dech zapiera - ale w następnym rodzi się pytanie: po co? Herod-wodzirej i tancerki w perukach? Także fragment, w którym Chrystus przegania handlarzy ze świątyni budzi skojarzenia z pierwszą częścią "My Fair Lady".

Sądzę, że nie do przyjęcia jest "dyndający" na sznurze Judasz. To już wygląda na fragment z zupełnie innego "filmu". Rażący swoją dosłownością, niweczący tak precyzyjnie konstruowaną pod względem psychologicznym i ciekawie nakreśloną postać. Można poza tym mieć zastrzeżenia do innych szczegółów, ale sądzę, że w sumie wobec całości są to drobiazgi. Najważniejsze, że przedstawienie jest na pewno wydarzeniem w Teatrze Muzycznym. Pocze-kajmy też do czasu, aż ze szkicu powstanie skończone dzieło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji