Artykuły

Jesus Christ Superstar

A więc nie Verdi, nie Strawiński, nie Wagner i nie Rossini - to Andrew Lloyd Webber zapełnił teatr, porwał i postawił na nogi publiczność Festiwalu Operowego, i ci, którzy siedzieli w fotelach, i ci, którzy jako tzw. nadkomplet zalegali schodki - stojącą owacją nagrodzili wykonawców musicalu "Jesus Christ Superstar", a nawet wymusili bis. Historia ostatnich siedmiu dni życia Jezusa Chrystusa w rytmie ostrego rocka zrobiła furorę w Operze. Świat się kończy.

Już od wejścia było inaczej niż zwykle: nad sceną i całą widownią unosiły się dymy i niebiańskie zapachy. I kiedy na oczach publiczności aktorzy przepoczwarzyli się w lud Jerozolimy i zaczęli śpiewać, a z orkiestronu gruchnęły gitary oraz inne pozaziemskie instrumenty - wszystko to wzmocnione techniką - mało nie zarysowały się mury jeszcze nie ukończonego gmachu Opery, taki to był dźwięk i moc jego. Po widowni i scenie zaczęły wirować kolorowe światła załamujące się w dymach i dające iście filmowe efekty. Na bocznej ścianie przy scenie poruszały się w zbliżeniach powiększone postaci bohaterów dramatu. Tak to lasery, wzmacniacze i inne cuda techniki zdominowały teatralną rzeczywistość. W tej przestrzeni wypełnionej dodatkowo dynamiczną i pełną przebojów o światowej sławie muzyką wykonawcy poruszali się bardzo swobodnie i stworzyli naprawdę niezwykle widowisko. Ich szef - dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Muzycznego w Gdyni i reżyser spektaklu Maciej Korwin, ten sam, który wyreżyserował pokazanego na Inauguracji Festiwalu "Trubadura" - okazał się człowiekiem wszechstronnie utalentowanym. "Jesus Christ Superstar" w jego inscenizacji odnosi sukcesy w Polsce i za granicą - ostatnio w Szwajcarii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji