Artykuły

Nie kanonizować. Nie zadeptać. Oglądać!

Dawno w Warszawie nie mieliśmy premiery, o której tyle by dyskutowano. Michał Kmiecik - swoim spektaklem "Kto zabił Alonę Iwanowną?" w Teatrze Dramatycznym - wywołał prawdziwą awanturę. Ludność stolicy od razu podzieliła się na dwa obozy: wielkich fanów i zaciekłych wrogów - pisze Mike Urbaniak w felietonie dla e-teatru.

To jest fenomen, nie da się ukryć. Dwudziestoletni chłopak, chwilę po maturze, reżyseruje spektakl w jednym z najważniejszych stołecznych teatrów - już samo to wzbudza wielkie zainteresowanie. Nie trafił tam przypadkiem. Tematy, które obchodzą Kmiecika, wpisują się znakomicie w linię programową Dramatycznego pod kierownictwem Pawła Miśkiewicza. Wcześniej, w ramach zeszłorocznego projektu "Walka Czarnucha z Europą", wyreżyserował tu spektakl "Until Lions Have Their Historians, Tales of the Hunt Shall Always Glorify the Hunter" oparty na "Ten, który mówi tak" Bertolta Brechta. Ale teatralnie urodził się (a jakże!) w Teatrze Polskim Krzysztofa Mieszkowskiego. Tam oglądał (świadomie, jak sam mówi) swoje pierwsze spektakle. Zaczął od sztuk Jana Klaty, a zatrzymał się na dłużej przy "Tęczowej Trybunie 2012" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki. To widać i słychać bardzo wyraźnie.

Za to najbardziej oberwało się Kmiecikowi, że "jedzie Demirskim, aż zęby bolą". Mnie nic nie bolało, po prostu wynudziłem się na tym spektaklu jak mops. Ale zauważyłem, że żywo reagowała bardzo młoda część widowni. Śmieszyły ją wszystkie gagi, które mnie wydawały się infantylne. Przestraszyłem się tego bardzo. Czy stałem się smutnym panem w szarej marynarce? - zapytałem sam siebie. Czy nie nadążam? Czy to już jest ten moment mojego życie, w którym powinienem wykupić sobie abonament w Teatrze Ateneum? Na duchu podniosła mnie sama Strzępka. Dzwonię do niej, zakłócając niedzielny mir domowy i mówię, że Demirski, że podroby, że widmo krąży. "I co z tego? Michał jest młodym człowiekim, który odnosi się do tego, co zna. Znalezienie swojej teatralnej drogi trochę trwa. Dajmy mu czas". Proszę bardzo.

"Ta nasza młodość, ten szczęsny czas" - śpiewała onegdaj w Piwncy Pod Baranami Halina Wyrodek (to jest akcent krakowski w tym felietonie). Kmiecikowa młodość jest atutem i jednocześnie przekleństwem. Iwo Vedral, który wyreżyserował w Teatrze Polskim w Poznaniu "Śmierć pracownika", nagrodzoną w konkursie "Metafory rzeczywistości" sztukę Michała Kmiecika, powiedział mi, że kiedy rozpoczął pracę nad spektaklem, w zespole padło pytanie: "Traktujemy go poważnie?". Odpowiedź była, że tak. Niezbyt poważnie potraktowali go poznańscy dziennikarze na konferencji prasowej, którzy - jak mówi Vedral - "zadawali Michałowi cały czas pytania z cyklu: ale co pan może wiedzieć, skoro pan taki młody"? Z drugiej strony ruszyła promocyjna machina "Krytyki Politycznej" i jej nowego organu prasowego - "Przekroju", która zaczyna lansować Kmiecika na "nadzieję polskiego teatru", tak jakby polski teatr sobie nie radził i potrzebował jakiejś nadziei. Potrzebuje jej raczej polskie kino, teatr ma się świetnie.

W pisaniu o nadwiślańskim teatrze przyjęło się, że albo trzeba kogoś kanonizować albo zadeptać. Zniuansowane poglądy nie przebijają się przez krzykliwe leady i rozwijające je teksty. Tymczasem - wszystko na to wskazuje - mamy nowego interesującego twórcę teatralnego, który nie tylko reżyseruje, ale także pisze dramaty. Cieszy mnie to. Prawie tak bardzo jak fakt, że jest w Warszawie teatr, który nieustająco daje scenę młodym, bardzo młodym twórcom. "Alona Iwanowna" mnie rozczarowała, zachwytów nie będzie, ale czekam na kolejny spektakl Michała Kmiecika, który być może powstanie, kiedy rzeczony osobnik przestanie brylować w mediach i weźmie się do pracy. Czego nam wszystkim życzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji