Artykuły

O Skuszance, Słowackim, Polsce, etc. ...

KRYTYCY nie doceniają ostatnio Krystyny Skuszanki. Czytając na przykład w poczytnym dwutygodniku "Teatr" o przedstawieniach wyreżyserowanych przez nią w tzw. okresie krakowskim jej twórczości, można by pomyśleć, że państwo: Frankowska, Osterloff, Bieniewski, Bajdor i Sinko nie traktują Krystyny Skuszanki poważnie. Że w swych ciężkich pochwałach skierowanych pod adresem tej wybitnej artystki teatru, zamiast uwzględnić jej najnowsze osiągnięcia, wciąż powołują się na dawne. Zamiast dostrzec, dokąd prowadzi droga, po której stąpa, nieustannie piszą o tym, skąd droga ta się wywodzi. Wszystko to sprawia takie wrażenie, jakby krytycy uparli się traktować Skuszankę jak małe dziecko, któremu trzeba oszczędzać rzeczy przykrych i niewesołych. A nie jest ona przecież dzieckiem. Nie obraża się z byle powodu. Krystyna Skuszanka jest osobą dorosłą i należy ją traktować serio, a nie tak jak np. pani Sieradzka, która o "Fantazym" Skuszanki napisała tak, jakby Krystyna Skuszanka wyreżyserowała nie dramat Słowackiego, ale serial "Rodzina Połanieckich". A tak napisała pani Sieradzka: "Pięknie podawane słowo kazało nam ponownie zachwycać się mistrzostwem poety, a zwycięstwo prawdy, obowiązku, honoru, przyjaźni i miłości nad splotem towarzyskich układów i wyrafinowaniem salonowych flirtów - zabrzmiało niemal współcześnie".

Nie bez winy jest także Marta Fik, która pisząc również o "Fantazym", w "Twórczości" 11/79 raczej Skuszankę chwali, umiejscawia ten spektakl w historii teatru, po czym nagle, w samym zakończeniu swego eseju dodaje, że "jako tzw. dzieło scenicznej sztuki budzi ten <> dość wiele zastrzeżeń: i w zakresie aktorstwa, i scenografii, i rozwiązaniu sytuacji". Co wynika z tej sprzeczności w eseju, nie wiem.

Kiedy ogląda się trzy ostatnie inscenizacje Słowackiego Krystyny Skuszanki, pokazane w jesiennym "Przeglądzie inscenizacji dramatów Juliusza Słowackiego na scenach polskich w 1979 r." zorganizowanym z okazji 170 rocznicy urodzin i 140 rocznicy śmierci poety oraz 70 rocznicy nadania teatrowi imienia Juliusza Słowackiego, ogarnia przygnębienie i melancholia. Niby jest ta drapieżność Słowackiego w ukazywaniu spraw narodowych i społecznych, ale jakaś przytępiona i niegroźna. Niby pełno ironii i szyderstwa, ale szyderstwo jakieś nikłe, a ironia ani smutna, ani śmieszna - po prostu nijaka. Niby pojawiają się chwile liryczne i momenty tragiczne, ale sprawiają takie wrażenie, jakby pomiędzy sceną (plus pierwsza loża z prawej strony na parterze) i widownią wisiała kurtyna z grubego ognioodpornego szkła.

Interpretacje przedstawione przez Krystynę Skuszankę w "Notatkach reżysera", w programach teatralnych są przeważnie celne i słuszne jak najbardziej, ale w programach. Na scenie - wciąż "czerep rubaszny" i "dusza anielska". W programach - "tragiszopka", na scenie co najwyżej tragistodoła. W programach szkice postaci i charakterów zapowiadające po kilkanaście kreacji aktorskich, na scenie kreacji zaledwie po kilka. A i z tym też coraz gorzej. W "Lilli Wenedzie" jest jeszcze trzy i pół kreacji (Ślaz - Wojciecha Ziętarskiego, Gwinona - Haliny Gryglaszewskiej, Roza Weneda - Anny Lutosławskiej i Lech - Andrzeja Balcerzaka), w "Mazepie" już tylko dwie i pół (Wojewoda - Jerzego Nowaka, Król - Wojciecha Ziętarskiego i Zbigniew - Jerzego Grałka), w "Fantazym" już tylko półtorej kreacji (Idalia - Anny Lutosławskiej i Jan - Jerzego Grałka) i jedna pomyłka obsadowa (Fantazy - Wojciecha Ziętarskiego).

Inscenizację "Lilli Wenedy" opisywano wielokrotnie. Podkreślano nowatorstwo w odczytaniu dramatu Słowackiego nie jako "krwawego prasłowiańskiego obrazka", ale jako "tragiszopki" świadomości i podświadomości pokolenia Kordianów w 1839 r na emigracji, kiedy to polska emigracja, polistopadowa dogorywała w Paryżu, rozbita na obozy i ugrupowania polityczne. Przedstawienie rozpoczynają "osoby spoza dramatu". tzn.Doktor i Kordian z "Kordiana". Doktor mówi Kordianowi: "Oto Polska..." i Kordian przygląda się temu, co w poszumie listopadowego wiatru i pobrzdękiwaniu Chopina z teatralnego głośnika, odbywa się na scenie, gdzie nie - jak u Słowackiego - zwalczają się dwa narody, zwalczają się natomiast stronnictwa i ugrupowania, czyli strona lewa, prawa oraz środkowa.

Wszystko odbywa się oczywiście w sztafażu dziewiętnastowiecznym, w kostiumach romantycznych. Na końcu, kiedy już wszyscy wyniszczyli się nawzajem, powraca Kordian, który jest jednocześnie widzem obejrzanego przed chwilą spektaklu i wyrzutem sumienia, i mówi: - O Polsko! Pawiem narodów jesteś i papugą, etc. I przedstawienie Krystyny Skuszanki, jeżeli przymknąć oczy na jakość teatralną, czyli siłę oddziaływania spektaklu na widza, rzeczywiście jest gorzkie, kpiące, szydercze i tragiczne.

W "Mazepie", powtarzając schemat z "Lilli Wenedy", Krystyna Skuszanka sprawę niestety już upraszcza. Na początku pojawia się tajemniczy Nieznajomy, który mówi tekstem z "Beniowskiego": patrzcie, pokażą wam teatr! I na scenie pokazuje się, oczywiście, "dusza anielska" (Mazepa, Zbigniew i Amelia) gnębiona przez "czerep rubaszny" (czyli całą resztę). I kiedy w zakończeniu wszyscy już się wymordowali nawzajem, powraca tajemniczy Nieznajomy i mówi: o Polsko! etc., co jest jednak pustym teatralnie gestem, gdyż np. taki Wojewoda grany przez Jerzego Nowaka z ogromną wiarygodnością psychologiczną, jest postacią tragiczną, budzi współczucie i zrozumienie. A więc zakończenie nie przynosi ani wstrząsu, ani katharsis, ani nic...

Najbardziej jednak sprawę Krystyna Skuszanka upraszcza w "Fantazym", które to przedstawienie jest już drugą propozycją dramatu Słowackiego w dorobku inscenizatorskim Krystyny Skuszanki. Podążając za dziwaczną sugestią prof. Inglota, że "Fantazy" powstał w tzw. okresie mistycznym Słowackiego, tragikomiczne uwikłanie wszystkich bohaterów w konkretną społecznie i politycznie rzeczywistość Polski lat czterdziestych XIX w., inscenizatorka zamienia w ponury teatr układany przez parę artystów. Tzn. przez Fantazego i Idalię, którzy dla pokrycia pustki wewnętrznej żonglują rzeczywistością i losami innych ludzi, do momentu oczywiście, kiedy rzeczywistość zaczyna stawiać im opór. Wówczas postanawiają popełnić samobójstwo. Ale w spektaklu tym tragedia ta nie dochodzi do głosu, bo układanie teatru w teatrze bez najmniejszego oporu ze strony tego, co w teatrze jest życiem, przypomina wożenie drzewa do lasu. Zaś kreowanie na scenie rzeczywistości przez potwornie kiczowate dekoracje z papier mache, paranoicznie zjeżdżające z teatralnej sznurowni krzyże, które mają oznaczać cmentarz, czy też metafory w guście: Żydzi grający poloneza "Pożegnanie ojczyzny" Ogińskiego, a także kiepskie aktorstwo bohaterów granych kiepsko przez aktorów, obraca się nie przeciw teatrowi Fantazego i Idalii, ale przeciw teatrowi Krystyny Skuszanki.

"Jaki może być prawdziwy finał tej komedii, w której następujące po sobie wypadki są urągowiskiem z rozsądku?" - pyta w programie Krystyna Skuszanka i na scenie wprawdzie nikt nie wychodzi, aby powiedzieć: "O Polsko!", ale za to przychodzą "obcy", aby zrobić ze wszystkimi porządek. Co, po pierwsze, nie wynika wcale z akcji scenicznej, bo kto z obecnych na scenie mógł "obcych" wezwać?... Chłopi?... Żydzi?... Któryś z bohaterów?... Po drugie zaś, biorąc pod uwagę nieprzypadkowość i logiczność istnienia "obcych" w przedstawieniach Swinarskiego, "obcy" w tym spektaklu wyglądają jak stereotyp i to nie najtrafniej wykorzystany.

Jest rzeczą powszechnie wiadomą, rże w teatrze najbardziej czytelnym dla widza środkiem artystycznego wyrazu jest aktor i poprzez aktora inscenizatorzy chcąc nie chcąc przekazują swoje idee, myśli i emocje. Jeśliby spojrzeć pod tym kątem na "Fantazego" Krystyny Skuszanki, dojść by można do wniosków zgoła dziwnych.

Zacznijmy jednak od komplementów, ponieważ tak się składa, że Idalia Anny Lutosławskiej to kreacja wielka. Aktorce udało się zagrać istotę niesłychanie rzadko spotykaną na scenie, a mianowicie - kobietę... Wrażliwą, pełną kobiecości i jakiejś nieprostej mądrości zarazem. Jedno tylko w Idalii dziwi. Co ta wspaniała kobieta widzi w Fantazym - Wojciecha Ziętarskiego? Dlaczego ściga go po całej Ukrainie? Z jakiego powodu gotowa jest popełnić razem z nim samobójstwo? Tytułowy bohater w przedstawieniu Krystyny Skuszanki nie ma w sobie bowiem nic, co warte byłoby wyrzeczeń. Jest nie tyle romantycznym poetą przeżywającym kryzys, co sfrustrowanym powieściopisarzem w rodzaju jakiegoś amerykańskiego "krwistego realisty". Nie tyle znudzonym romantycznym kochankiem, co zakompleksionym egzystencjalistycznym łachmytą wypożyczonym z twórczości np. Ireneusza Iredyńskiego. Wszystko to nie jest, rzecz jasna, winą Wojciecha Ziętarskiego, który robi co może, aby w roli Fantazego ocalić swoją aktorska prawdę.

Dzięki osobowości Jerzego Grałka chwilami przykuwa uwagę Jan. Ale co ten wrażliwy chłopiec widzi w Diance?... Którą zajmuje głównie obnoszenie po scenie swojego teatralnego kostiumu. I bezmyślna konwersacja z siostrą Stelką, którą udaje aktorka w blondperuce, oraz matką, która nie potrafi wykonać choćby jednego gestu, żeby nie zerknąć, jak zareaguje na to siedząca w teatrze publiczność. Ale to i tak jest optymistyczne, bo o ile panie mają tylko kłopoty z własnymi osobowościami, o tyle hr. Respekt, Rzecznicki i lokaj Kajetan mają kłopot nawet z chodzeniem po scenie... Cóż z tego, że wszyscy dosyć czysto i poprawnie podają słowa poety?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji