Artykuły

Wieści o wieszczach

Nasi dwaj romantyczni wieszczowie nie przepadali za sobą za życia, po śmierci natomiast na mocy przewrotnych wyroków historii dzielą tę samą kryptę na Wawelu. Trzeci z wieszczów nie spoczął na Wawelu, ale dzieli z dwoma poprzednimi piękne aleje w Krakowie.

Nasi wschodni sąsiedzi mawiają, że "Boh trojcu ljubit", i wprawdzie nie do końca rozumiem teologiczną wykładnię (jako że Trójca jest Bogiem), ale trójkątna symetria wydaje się estetyczna. I dlatego nie żywię wielkiej nadziei, aby moja skromna propozycja dokooptowania jeszcze jednego wieszcza miała szanse na powszechne powodzenie, niemniej pozwolę sobie przedstawić ją państwu pod rozwagę.

Wieszczowie romantyczni wraz z epigonem Wyspiańskim sprawowali rząd dusz w czasach niewoli i byli na takie czasy jak znalazł. W czasach normalności i pokoju wiele poetyckich skrótów traci swoją gorącą aktualność. Obelga względem Stwórcy, którą jest nazwanie Go carem, wiele lat po obaleniu caratu traci swoją poetycką siłę (szczególnie w momencie, kiedy wchodzimy do NATO). Zaklęcia Kordiana na życie Mont Blanc też bledną w dobie powszechnej zimowej turystyki. Może najlepiej broni się jeszcze wieszcz trzeci z jego dramatem w okopach Świętej Trójcy, ale i tutaj pewien anachronizm wynika z napięcia emocji. Nasze czasy nie znoszą patosu i wielkich problemów ludzkości. Stąd moje przekonanie, że żaden z trzech wieszczów nie jest dziś bliski ducha naszej nowej współczesności.

Harmonizuje natomiast z tym duchem mój wieszcz czwarty, niedoceniony za życia, choć popularny i lubiany, odsądzony od czci i wiary za brak narodowych uniesień, a siedzący w duszy narodu jak może nikt inny w minionym stuleciu: hrabia Aleksander Fredro.

Obejrzałem ostatnio w Teatrze Polskim w Warszawie spektakl "Zemsty" z Danielem Olbrychskim w roli Cześnika, z Michnikowskim w roli Dyndalskiego i Damięckim jako Papkinem. Mam w pamięci szereg inscenizacji tej sztuki, w których błyszczały nazwiska tak świetne jak Kurnakowicz w roli Cześnika czy Woszczerowicz jako Rejent. Majaczy mi nawet w pamięci jubileusz Solskiego, który w stulecie urodzin sięgał na scenie pałasza bodajże jako Dyndalski. Wszystko to jednak rozgrywało się w czasach, gdy Fredro zawstydzał nas nieco skromną miarą swoich zamierzeń. W czasach, które kipiały narodowym sprzeciwem, obyczajowa komedia wydawała się czymś poślednim. W obliczu wielkich problemów poczciwy hrabia Aleksander był co najwyżej autorem rozkosznej ramoty. Dziś wydaje się, że proporcje uległy odwróceniu. W Narodowym Teatrze neoromantyczna "Noc Listopadowa" wydaje się jakby przebrzmiała, bo o czym tu dumać na widok szwoleżerów ścigających księcia Konstantego, skoro zagrożenie minęło, pakt warszawski się rozwiązał. W Belwederze nawet prezydenci nie chcą mieszkać, nad sceną w Narodowym unoszą się muzy, a wydaje się, że w życiu odleciały już jesienią jak bociany do ciepłych krajów.

A tymczasem Fredro to samo życie. Cześnik w wykonaniu Daniela to nasz dawny bohater romantyczny pozbawiony wielkiej idei. Pozostał temperament, który szuka ujścia w nieustannej sąsiedzkiej agresji. Kiedy słucham w jego ustach rymowanek o tym, że nienawidzi zgody, to jakbym słuchał sprawozdania z Sejmu. Tyle że tam nawet nie mówią do rymu. Agresja natomiast jest ta sama, ta sama rdzennie polska zajadłość i nieprzejednanie.

Papkin jest jakimś odpowiednikiem Sancho Pansy i Sqanarela, tyle że Don Kichot i Don Juan mieli wielkie problemy i te mogły stanowić kontrast dla przyziemnych reakcji ich sługi. W naszej literaturze Cześnik jest sam ofiarą własnej małości, wobec czego Papkin poraża karłowatością ducha. Jest pyszałkowaty i tchórzliwy, przekupny i nielojalny, a jednocześnie leją się z niego wszystkie rycerskie zaklęcia, do których nie ma żadnych moralnych praw, i dlatego wygłasza je z upodobaniem, jakby delektując się tym, że z każdego najpodnioślejszego słowa można zrobić ścierkę do otarcia własnej zaplutej gęby.

Nie przypuszczałem, że poczciwy Fredro może wzbudzić we mnie tyle emocji, jakby ktoś przedstawił mi wreszcie prawdziwą współczesną sztukę, w której przaśna, niezbyt wyszukana estetyka pasuje idealnie do przedmiotu, który opisuje. W porównaniu z Molierem, u którego (na ileż lat wcześniej!) ludzkie przywary znajdowały ukrycie pod maską, u Fredry jest wszystko na wierzchu, kłamstwa ledwie przysłonięte, prostactwo zupełnie powszechne, jeśli coś pozostaje lekko zakamuflowane, to zła konduita Podstoliny i nic nie lepsza Wacława - to akurat na miarę nowych u nas pisemek dla dorastającej młodzieży, gdzie rozważa się różne pożytki płynące z przelotnych związków erotycznych starszych pań i niezamożnych studentów.

Przyjął się u nas zwyczaj pośmiertnych przenosin - obaj wieszcze dość długo wędrowali na Wawel i umieszczenie ich w jednej krypcie nie obyło się bez protestów w związku z ich nie zawsze przykładnym życiem osobistym, a także wątpliwościami dotyczącymi ewentualnej herezji zawartej w podniosłych poetyckich strofach. W wypadku Fredry podobne wątpliwości uda się na pewno rozproszyć, a ponieważ Stalin prostym ruchem ołówka na mapie przeniósł miejsce spoczynku Fredrów do dzisiejszej republiki Ukrainy, sprawa przeniesienia na Wawel jest zapewne zupełnie realna, mimo makabryczno-komediowych precedensów przy okazji ekshumacji Witkacego, a ściślej tego, kogo były minister Krawczuk kazał uznać za zwłoki pisarza. Witkacy w pośmiertnej wędrówce spłatał żart w swoim stylu. Fredro nie stwarza chyba takich niebezpieczeństw, choć prasowa wieść niesie, że część szczątków pisarza dotarła już do macierzy i co gorsza nie wiadomo, czy to był sam hrabia Aleksander czy ktoś inny z tej samej rodziny i o tym samym nazwisku.

Zbliża się prima aprilis i moje niewczesne żarty proszę usprawiedliwić tym starym obyczajem i tym, że spektakl "Zemsty" wprawił mnie w osłupienie - nagle spostrzegłem, że mówię za Wyspiańskim - to nic innego "tylko Polska właśnie". Ale nie byłbym szczery, gdybym się nie przyznał do jeszcze jednej inspiracji. Dostarczyła mi jej pewna pani senator, która z odwagą i kompetencją Papkina zaatakowała zza węgła arcybiskupa Życińskiego jako kryptopostmodernistę. Któż poza Fredrą wyjaśni, po co tej pani to było? Wszakże ona i katoliczka, i do tego uczona białogłowa, a ksiądz arcybiskup cieszył się dotąd niemałym autorytetem jako pogromca postmodernizmu, a w ogóle wybitny filozof. No cóż. To Polska właśnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji